Выбрать главу

Trzeci pawilon to odrapany barak, długi na kilkadziesiąt metrów i na kilkanaście metrów szeroki. Trzeci pawilon jest w pułapce. Schwytany. W sieć. W ciągu jednej nocy został ogrodzony stalową siatką. Maszty z pordzewiałych rur sterczą wyżej od dachu i podtrzymują baldachim o drobnych oczkach. Dekoracja dziwnego filmu. Obozowy barak uwięziony w rybackim więcierzu. Prześlizgnąć się może jedynie mała rybka. Albo mały ptak. Jaskółka.

Ale ptaki nie mają nic do roboty w domu, w którym ludzie głodują. Niektórzy z nich tkwią w zakratowanych oknach i rozmawiają z sąsiednimi celami. Są bladzi, ale klną głośno i głośno podtrzymują się na duchu.

…te skurwysyny wiedziały, co robią. Kajtek, żebyś ty wiedział, jak mi się palić chce… Jezu… głodu to już nie czuję, ale z jaraniem jest nie do wytrzymania, a przez te siatki nic się nie da podać. Wczoraj wieczorem chłopaki z czwórki rzucali i szlugi, i zapałki, ale nie przelatują przez oczka. Rano przyszedł klawisz i pozbierał parę ramek tego, co było, i jeszcze się śmiał, łobuz. Mówię ci, Kajtuś, głód to nic, człowiek tylko trochę słabszy, ale z jaraniem Długi! a co naczelnik? Nic. Powiedział, że z bandytami nie będzie gadał. Mogą tylko prosić, a nie się domagać… Końska pyta Jezu, Kajtek, ale bym zajarał nie myśl o tym nie myślę, ale i tak mi się chce… frajerstwo chce przerwać głodówkę, wiesz?… z nimi to zawsze tak, dużo krzyku, a potem pękają, my będziemy trzymać do oporu… tak się nie da, koleżko. Jak nas zostanie ze dwudziestu, to zaczną nas dokarmiać. Teraz nie dadzą rady. Stu chłopa. Na śmierć by się zajebali, jakby musieli każdego złapać, przytrzymać i ładować mu żarcie przez rurę… ale potem…

Słońce jest bezlitosne. Smołowany dach baraku staje się lepki i matowy. Klawisz przechodzący z psem jest spocony. Różowy język zwierzęcia sięga zakurzonej trawy. Nad kuchennym barakiem krążą wrony.

CENTURIA

…dziewiątka!… dziewiątka!… podejdź do okna… widzisz ich?… widzę, widzę, ale się łobuzy wystroiły… to się nazywa demonstracja siły, facet… jak się nazywa, tak się nazywa, ale wyglądają tak, jakby mieli tysiąc złodziei do jednej celi zapuszkować…

Stoją. Przepisowo rozkraczeni. Muskularne uda rozsadzają nogawki spodni szytych z zapasem na swobodę ruchów. Stoją, pokazując wszystkim oknom więzienia, że ich mocarny rozkrok oprze się każdej szarży. Szereg szarych tarcz łypie niewielkimi źrenicami z pleksiglasu. Martwe, wszystkowidzące oczy gada. Czarne, długie pałki zwisają w prawych dłoniach, dotykając niemal betonowych płyt dziedzińca. Jak cienie uschniętych patyków w popołudniowym słońcu. Krzyk kurduplowatego kapitana podrywa ich do marszu, do drobnego truchtu. Ciężkie buciory grzmocą o beton, razem z kurzem podnosi się echo. Szyki mieszają się, kreślą jakieś zawiłe wzory w przestrzeni dziedzińca. Gdyby chcieli, mogliby uformować słynnego rzymskiego „żółwia”, pełznącego wśród murów upadających miast. Szara centuria, szara i pozbawiona dźwięczenia metalu, ale odporna na broń, z jaką może się zetknąć. Kamienie, przekleństwa, nienawiść. Szeregi stają naprzeciw siebie. Komendy piskliwego malca są jak palce tkwiące w uchwytach nożyc. Krok do przodu. Krok do przodu. Dwa kroki do przodu. Chrzęst drobnych kamyków pod grubymi podeszwami. Potem odwracają się w stronę bramy i nikną biegiem w rozwartych wrotach.

Tarcze wędrują do szeregu hałaśliwych metalowych szaf. Pałki i kaski również. Wielkie ciała rozwalają się na skrzypiących krzesłach. Mężczyźni wycierają spocone ciała, podwijają rękawy mundurów, rozpinają kołnierzyki koszul. Wielkie dłonie stwardniałe od pracy w polu, od wideł, sięgają po grubo krojony chleb ze smalcem, z kiełbasą. Rozmawiają o upale, o niewygodnych butach, o żniwach. Za chwilę zdejmą mundury. Włożą brązowe, granatowe i ciemnozielone wyświechtane marynarki i odjadą na skrzypiących rowerach wyboistymi ścieżkami, biegnącymi pośród dojrzewającego żyta.

POWITANIE

To już ostatni podskok. Okuta blachą ciężarówka nieruchomieje. Nigdy nie wiadomo, albo prawie nigdy, dokąd się jest wywiezionym. Nie ma to znaczenia. Jedyny ważny krok został postawiony już dawno. Teraz zmieniają się kolejne stacje na pustynnej równinie. Może tylko pociągi odjeżdżają z gwizdem o innych porach roku, a chleb jest bardziej lub mniej wyschnięty… ej, panie sierżant! ilu macie tych kozaków?… z całego kraju chyba pozbieraliście… no no, trzy dni w drodze… u was pada, no widzisz pan, a u nas pogoda, że daj bozia zdrowie… jazda, jazda pod ten pawilon po prawej… bujać się, bujać!… w dwuszeregu zbieranino… nie… ecie… co… ereg… wyłącz pan ten silnik, panie sierżant, bo głos tracę… wchodzić… te dwie pierwsze cele… co z tego, że małe… jedną noc się przemęczycie… kalifaktor!!! daj im po kocu… Jedzenie?!… Jakie jedzenie, dziesiąta w nocy, a oni jedzenie, gaszę światło i spać… zamknij mordę!!… a chuj mnie obchodzi, że od rana… co? ja was konwojowałem… ja ci dam kutasa!…wchodzić pod celę, a ty zostań… Halo… halo… przyślij mi kogoś z bramy, mamy tutaj takiego jednego… tak, z transportu, w brzuchu skurwysynowi burczy… dobra, czekam… To ten wygłodniały… stawia się?… Bandyto, odezwać grzecznie się nie potrafisz… masz swoją kolację… masz obiad od razu… i śniadanie… to jest porządny kryminał, a nie jakiś kurnik dla pierwszaków… taaak… będziesz miał wypisany jadłospis na cały tydzień… uważaj, nie złam mu nosa, bo znowu jakieś korowody będą… niedożywiony… popatrz, już leży… jeszcze mu parę pał na plecy… wstawaj!… mówię, wstawaj i wypierdalaj pod celę!… mam cię podnieść… no już!… i powiedz koleżkom, jakie u nas dobre żarcie…

CZYSTOŚĆ

To jest betonowy silos bez okien. Jedyne drzwi prowadzą do pomieszczenia z setką stalowych haków i dalej, do wyjścia. W kłębach pary wiją się pordzewiałe rury niegdyś pomalowane na szary kolor. Z żeliwnych sitek tryskają nierówne strumyczki wody. Spadają na kamienną posadzkę i na drewniane, wzdęte od wilgoci kratownice.

…tak. Dziesięć minut i ani chwili dłużej… ruszać się…

Enigmatyczny sześcian zaludnia się setką ciał. Woda leci z trzydziestu miejsc. Mężczyźni znikają w białych tumanach skurczeni i drżący, jakby wchodzili w zawieję. Widać zaledwie kilkunastu. Tych stojących najbliżej wejścia. Ich ciała są plastykowe, podobne do ludzkich ciał. Mgła ich pochłania. Zamienia w złomowisko wielu kończyn, w ruchliwego smoka pokrytego tatuażami.

Ciemny błękit, prawie granat, prześwituje przez mleczną zasłonę pary. Żuk o ogromnych kleszczach pnie się po karku. Zwisający kutas z bazgraniną do odczytania jedynie wtedy, gdy się pręży. Krzyż swastyki i ukrzyżowany na nim atletyczny mężczyzna. Vide cul fide. Ośmiornica oplata bark. Wsparta na piszczelach czaszka usadowiona w splocie słonecznym. Jej oczodoły są pełne wody. Przemoknięty orzeł prostuje skrzydła.

…pięć minut!… jeszcze pięć minut… płukać się!

Nagie kobiety wspinają się po owłosionych ramionach. Wspinają się do palców, na których lśnią księżyce w pierwszej kwadrze i drobne ukłucia gwiazd. Biały strumień piany spływa między wypiętymi pośladkami zakapturzonej kobiety z pejczem w ręce. Jaskółka chce się oderwać od muskularnych piersi, ale woda zlepiła jej pióra.

…kąpiel… kończyć kąpiel!… wyłazić!

Urodziłem się, by czynić piekło na ziemi. Zawiły wzór złożony ze smukłych nóg w ażurowych pończochach i pytonów sięgających giętkimi języczkami do krocza. Na pękających łańcuchach osiada wilgoć i plamy korozji. Dystynkcje majora mokną jak w okopach.

…bra, dobra! Wyłazić! Koniec kąpieli!…

Stu mężczyzn materializuje się na powrót. Wychodzą z gorącego brzucha mgły. Lśnią. Prychając, odrzucają z oczu pozlepiane kosmyki włosów i przechodzą do pełnego przeciągu i wiszących ubrań korytarza.