Выбрать главу

Nie miał imienia. Zwierzętom zwykle nie jest to potrzebne. Mag, który sądził, że jest jego właścicielem, nazywał go Miodrzekł, ale to dlatego, że nie miał poczucia humoru. I jak większość ludzi pozbawionych poczucia humoru, szczycił się swoim poczuciem humoru, którego w rzeczywistości nie posiadał.

Kruk pofrunął z powrotem do domu maga, wleciał przez otwarte okno i zajął swe zwykłe miejsce na czaszce.

— Biedne dziecko — westchnął.

— Tak to już bywa z przeznaczeniem — odparła czaszka.

— Nie obwiniam jej, że próbuje żyć normalnie. W jej sytuacji…

— Fakt. Trzeba się wycofać, jeśli ma się głowę na karku. Zawsze to powtarzam.

* * *

Właściciel spichrza w Ankh-Morpork postanowił rozprawić się ze szkodnikami. Śmierć Szczurów słyszał dalekie szczekanie terierów. Czekała go pracowita noc. Trudno byłoby opisać procesy myślowe Śmierci Szczurów, czy nawet mieć pewność, że jakieś posiada. Dręczyło go uczucie, że nie powinien mieszać do tej sprawy kruka. Ale ludzie wielką wagę przywiązują do słów.

Szczury nie myślą perspektywicznie, chyba że w bardzo ogólnym sensie. I w ogólnym sensie był bardzo, ale to bardzo zaniepokojony. Nie spodziewał się edukacji.

* * *

Susan przeżyła ranek, nie uciekając się do nieistnienia. Egzamin z geografii składał się z flory równin Sto[3], głównych towarów eksportowych równin Sto[4] oraz fauny równin Sto[5]. Kiedy już człowiek opanował wspólny mianownik, reszta była prosta. Dziewczęta miały pokolorować mapę. Wymagało to wiele zieleni. Na obiad podano trupie palce i oczkowy pudding, zdrowy balast na zajęcia popołudniowe, czyli sport.

Te lekcje prowadziła Żelazna Lilia, która podobno się goliła i zębami podnosiła ciężary. Jej okrzyki zachęty, gdy biegała tam i z powrotem wzdłuż linii końcowej, wyrażały treści zbliżone do: „Bierzcie się za tę piłkę, bando więdnących różyczek!”.

Panna Butts i panna Delcross zamykały okna podczas popołudniowych zajęć ze sportu. Panna Butts z zapamiętaniem studiowała logikę, a panna Delcross w tym, co uważała za togę, ćwiczyła eurytmikę w sali gimnastycznej.

Susan zaskakiwała wszystkich tym, że w sporcie radziła sobie świetnie. W każdym razie w niektórych sportach. Hokej, polo i krykiet z pewnością. Właściwie każda gra, która wiązała się z włożeniem jej do rąk jakiejś odmiany kija i wymaganiem, by machnęła nim mocno. Widok Susan zbliżającej się z wyrachowaniem do bramki sprawiał, że każda bramkarka traciła zaufanie do swego ochronnego stroju i padała na ziemię, gdy piłka z głośnym świstem przelatywała na wysokości talii.

Dowodem powszechnej głupoty reszty ludzkości był — zdaniem Susan — fakt, że choć w oczywisty sposób była jednym z najlepszych graczy w szkole, nigdy nie wybierano jej do żadnej z drużyn. Nawet grube dziewczyny z pryszczami były wybierane wcześniej. Nie mogła zrozumieć przyczyn tak denerwująco nierozsądnego zachowania.

Wyjaśniła pozostałym dziewczętom, jaka jest dobra, zademonstrowała swoje umiejętności i wykazała, jak głupio robią, nie biorąc jej do zespołów. A z jakiegoś niezrozumiałego powodu wcale to nie pomogło.

Tego popołudnia wybrała się więc na oficjalny spacer. Była to alternatywa dopuszczalna, pod warunkiem że dziewczęta wychodziły w towarzystwie. Zwykle wybierały się do miasteczka i kupowały nieświeżą rybę z frytkami w niepięknie pachnącym sklepiku przy alei Trzech Róż. Smażone dania uważane były przez pannę Butts za niezdrowe, a zatem kupowane przy każdej okazji poza terenem szkoły.

Dziewczęta musiały chodzić co najmniej trójkami. Zagrożenie, w hipotetycznym doświadczeniu panny Butts, nie mogło się przydarzyć grupom więcej niż dwuosobowym.

Zresztą niewielka była szansa, by cokolwiek zagroziło dowolnej grupie mającej w składzie księżniczkę Nefrytę i Glorię Thogscórę.

Właścicielki szkoły nieco się wahały, nim przyjęły trolla, ale ojciec Nefryty był królem całej góry, a to zawsze dobrze wygląda, gdy wśród uczniów ma się kogoś z królewskiego rodu. Poza tym, jak stwierdziła panna Butts w rozmowie z panną Delcross, jest naszym obowiązkiem zachęcać ich — jeśli tylko okazują choćby śladową inklinację — by stali się prawdziwyymi ludźmi, a król był wręcz czarujący i zapewnił, że już nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz kogoś zjadł.

Nefryta miała słaby wzrok, zaświadczenie zwalniające ją z zajęć na słońcu, a na zajęciach z prac ręcznych robiła na drutach kolczugę.

Z kolei Gloria Thogscóra została wykluczona z zajęć sportowych ze względu na skłonność do używania swego topora w sposób agresywny. Panna Butts sugerowała nawet, że topór nie jest bronią odpowiednią dla damy; Gloria wyjaśniła jej jednak, że wręcz przeciwnie: topór dostała po swojej babce, która miała go przez całe życie i polerowała co sobotę, choćby przez cały tydzień go nie używała. Było coś w tym, jak Gloria ściskała stylisko, co sprawiło, że nawet panna Butts wolała ustąpić. Aby okazać dobrą wolę, Gloria przestała nosić żelazny hełm; co prawda nie goliła brody — regulamin nie zakazywał dziewczętom noszenia bród długich na stopę — ale zaplatała ją w warkocze. I wiązała wstążkami w barwach szkolnych.

Susan dziwnie swobodnie czuła się w ich towarzystwie, co zyskało jej nawet ostrożną pochwałę panny Butts. To miło z jej strony, że jest tak dobrą kompanionką, powiedziała. Susan była zdziwiona. Nie przyszło jej do głowy, że ktoś może naprawdę użyć takiego słowa jak „kompanion”.

Cała trójka szła wolno bukową alejką obok boiska.

— Nie rozumiem sportu — oświadczyła Gloria, obserwując stadko dziewcząt pędzących po trawie.

— Jest taka trollowa gra — powiedziała Nefryta. — Nazywa się aar-grooha.

— Na czym polega? — zainteresowała się Susan.

— Tego… Urywa się człowiekowi głowę i kopie ją w specjalnych butach z obsydianu, dopóki nie strzeli się gola albo głowa się nie rozpadnie. Ale dzisiaj już się w to nie gra — dodała szybko Nefryta.

— Przypuszczam, że nie — zgodziła się Susan.

— Pewnie nikt już nie wie, jak robić te buty — domyśliła się Gloria.

— Myślę, że gdyby trolle wciąż w nią grały, to ktoś taki jak Żelazna Lilia biegałby koło boiska i krzyczał: „Bierzcie się za tę głowę, bando górskich kryształków!” — stwierdziła Nefryta.

Przez chwilę szły w milczeniu.

— Myślę — powiedziała ostrożnie Gloria — że prawdopodobnie by nie biegała.

— Słuchajcie, czy nie zauważyłyście ostatnio czegoś… dziwnego? — zapytała Susan.

— Dziwnego jak co? — chciała wiedzieć Gloria.

— No, jak… szczury…

— Nie widziałam w szkole żadnych szczurów. A patrzyłam uważnie.

— Chodziło mi o… dziwne szczury.

Dotarły do stajni. Zwykle przebywały w niej dwa konie z zaprzęgu szkolnego powozu oraz — na czas nauki — kilka wierzchowców należących do dziewcząt, które nie chciały się z nimi rozstać.

Istnieje taki typ dziewczyny, która — choć niezdolna do posprzątania własnego pokoju, nawet pod groźbą noża — będzie walczyć o przywilej spędzania całego dnia na wygarnianiu gnoju ze stajni. Ten czar jakoś na Susan nie działał. Nie miała nic przeciwko koniom, ale nie rozumiała wszystkich tych uzd, wędzideł i pęcin. Nie wiedziała też, czemu konie mierzy się w kłębach, skoro istnieją przecież całkiem porządne stopy i cale. Przyjrzawszy się dziewczętom w bryczesach i długich butach, krzątających się po stajni, uznała, że czynią to, ponieważ nie są w stanie zrozumieć działania skomplikowanych urządzeń, takich jak linijki. Powiedziała to zresztą głośno.

вернуться

3

Kapusta.

вернуться

4

Kapusta.

вернуться

5

Wszystko, co zjada kapustę i nie przeszkadza mu brak przyjaciół.