— No dobrze… A może kruki? — spytała. Coś dmuchnęło jej do ucha. Odwróciła się błyskawicznie.
Biały koń stał pośrodku dziedzińca niczym nieudany efekt specjalny. Wydawał się zbyt jasny. Wręcz lśnił. Sprawiał wrażenie jedynego rzeczywistego obiektu w świecie bladych widm. W porównaniu z pękatymi kucykami, normalnie zajmującymi boksy, był olbrzymem.
Zachwycała się nim para dziewcząt w bryczesach. Susan rozpoznała Kasandrę Fox i lady Sarę Wdzięczną. Były niemal identyczne w swej miłości do wszystkiego, co ma cztery nogi i rży. A także we wzgardzie dla wszystkiego innego. Obie dysponowały też umiejętnością — jak się zdawało — spoglądania na świat zębami oraz wstawiania nawet do najkrótszych słów co najmniej czterech samogłosek…
Biały koń zarżał cicho i trącił pyskiem dłoń Susan.
Jesteś Pimpuś, pomyślała. Znam cię. Jeździłam na tobie. Jesteś… chyba mój.
— Pytauam — powiedziała lady Sara — do kogo mógłby należeć. Susan rozejrzała się nerwowo.
— Co? Ja? — rzuciła zaskoczona. — Tak. Do mnie… tak sądzę.
— Oeuch, duoprawdy? Stał w pustym boksie obok Kasztanka. Nie wiedziuauam, że trzymuasz tu konia. Pamiętuasz chybua, że trzebua mieć zgodę panny Butts.
— To prezent — wyjaśniła Susan. — Od… kogoś?
Hippiczne wspomnienia wzburzyły mętne wody umysłu. Sama nie była pewna, dlaczego to powiedziała. Nie myślała o dziadku od lat. Aż do wczoraj.
Pamiętam stajnie, myślała. Tak wielką, że nie widziało się ścian. A raz mogłam się na tobie przejechać. Ktoś mnie trzymał, żebym nie spadła. Ale nie można spaść z takiego konia. Dopóki on sam nie zechce kogoś zrzucie.
— Oeuch, duoprawdy? Nie wiedzuauam, że jeździsz.
— Ja… kiedyś jeździłam.
— Jest doduatkowa opuata, wiesz? Za trzymuanie konia w stajni — uprzedziła lady Sara.
Susan nie odpowiedziała. Podejrzewała, że ktoś już wniósł tę opłatę.
— I przuecież niueu masz uprzuęży — zauważyła lady Sara. Susan podjęła wyzwanie.
— Nie potrzebuję — oświadczyła dumnie.
— Ouech… Jazda na oukleup… A kierujesz puewnie za uszy?
— Pewnie tam na prowincji nie stać ich na uprzęże — wtrąciła Kasandra Fox. — I niech ta krasnoludka przestanie się gapić na mojego kucyka! Ona się gapi na mojego kucyka!
— Tylko patrzę — powiedziała Gloria.
— Ale… śliniłaś się.
Zastukały kroki na bruku i Susan wskoczyła na grzbiet konia.
Spojrzała na zdumione dziewczęta, a potem na padok za stajnią. Ustawiono tam kilka przeszkód — zwykłych drągów leżących na beczkach.
Nie musiała nawet napinać mięśni — koń sam zawrócił i pobiegł truchtem do najwyższej przeszkody. Odniosła wrażenie skompresowanej energii, potem moment przyspieszenia… i drągi przepłynęły w dole.
Pimpuś zatrzymał się i odwrócił, przestępując z kopyta na kopyto.
Dziewczęta patrzyły. Twarze wszystkich czterech wyrażały absolutne oszołomienie.
— Powinien tak robić? — spytała Nefryta.
— O co chodzi? — zdziwiła się Susan. — Nigdy nie widziałyście skaczącego konia?
— Owszem. Ale ciekawe jest to… — Gloria mówiła tym spokojnym, rozsądnym tonem, jakiego zwykle używają ludzie, gdy nie chcą, by wszechświat rozpadł się na kawałki — …to, że zwykle potem lądują znowu na ziemi.
Susan spojrzała.
Koń stał w powietrzu.
Jaką komendę trzeba wydać, by skłonić go do podjęcia kontaktu z gruntem? Takiego polecenia żeńskie jeździectwo jak dotąd nie potrzebowało.
Jakby słysząc jej myśli, koń zrobił kilka kroków przed siebie i w dół. Jego kopyta na chwilę zagłębiły się w ziemi, jak gdyby powierzchnia była nie bardziej twarda od mgły. Potem jednak Pimpuś ustalił chyba, gdzie leży poziom gruntu, i postanowił na nim stanąć.
Lady Sara pierwsza odzyskała głos.
— Puoskarżymy pannie Butts — wykrztusiła.
Nagły lęk dziwnie oszołomił Susan, ale małostkowa złośliwość w głosie lady Sary przywróciła ją do stanu zbliżonego do normalności.
— Ach tak? — rzuciła. — A co takiego jej powiesz?
— Że skoczyłaś na koniu i… — Dziewczyna urwała nagle, zdając sobie sprawę, co właśnie zamierzała powiedzieć.
— Otóż to. Wydaje mi się, że zobaczenie konia płynącego w powietrzu nie świadczy dobrze o patrzącym, prawda?
Zsunęła się z grzbietu zwierzęcia i rzuciła koleżankom promienny uśmiech.
— W każdym razie to na pewno wbrew regulaminowi pensji — upierała się lady Sara.
Susan odprowadziła białego rumaka do stajni, wytarła go i zamknęła w boksie.
Coś zaszeleściło w sianie. Susan zdawało się, że dostrzega błysk nagiej kości.
— Te przeklęte szczury! — Kasandra z wysiłkiem powróciła do rzeczywistości. — Słyszałam, że panna Butts kazała ogrodnikowi wyłożyć truciznę.
— Marnotrawstwo — mruknęła Gloria.
Lady Sarę najwyraźniej dręczyły nieposłuszne myśli.
— Słuchajcie, ten koń nie stał chyba naprawdę w powietrzu? — odezwała się. — Konie tego nie potrafią!
— Więc nie mógł tego robić — zgodziła się Susan.
— Zawisł po skoku — uznała Gloria. — Zawsze po wybiciu jest taki moment zawieszenia. Jak w koszykówce[6]. To na pewno coś w tym rodzaju.
— Tak.
— Nic innego. — Rzeczywiście.
Umysł ludzki ma niezwykłą zdolność samouleczania. Podobnie umysły krasnoludów i trolli. Susan przyglądała się koleżankom ze szczerym zdumieniem. Wszystkie widziały, jak koń stał w powietrzu. A teraz starannie zamknęły gdzieś to wspomnienie i złamały klucz w zamku.
— Ciekawe — powiedziała, wciąż obserwując stos siana. — Pewnie żadna z was nie wie, gdzie mieszka mag w tym mieście?
— Znalazłem miejsce, gdzie możemy zagrać! — oznajmił Buog.
— Gdzie? — chciał wiedzieć Lias. Buog powiedział.
— Pod Załatanym Bębnem? — nie dowierzał Lias. — Tam rzucają toporami!
— Tam będziemy bezpieczni. Nikt z gildii tam nie grywa.
— No nie. Bo tracą tam członków. Ich członkowie tracą tam członki.
— Dostaniemy pięć dolarów. Troll zawahał się.
— Przyda mi się pięć dolarów — przyznał.
— Trzecia część z pięciu dolarów — poprawił go Buog. Lias zmarszczył czoło.
— To więcej czy mniej od pięciu dolarów?
— Posłuchaj, będziemy mogli się pokazać i…
— Nie chcę się pokazywać Pod Bębnem. Pokazywanie się to coś, czego Pod Bębnem na pewno nie chcę robić. Pod Bębnem chcę wyłącznie czegoś, za czym można się schować.
— Musimy tylko coś zagrać — tłumaczył Buog. — Cokolwiek. Nowemu właścicielowi bardzo zależy na rozrywce.
— Przecież mieli jednorękiego bandytę.
— Ale został aresztowany.
Jest w Quirmie zegar kwiatowy. Stanowi atrakcję dla turystów. Okazuje się jednak, że to nie całkiem to, czego oczekiwali.
Pozbawione wyobraźni władze miast w całym multiversum budują kwiatowe zegary, które są zwykle wielkimi mechanizmami zegarowymi ukrytymi w miejskim kwietniku, z tarczą i cyframi ułożonymi z roślin doniczkowych[7].
6
Do czasu nieszczęśliwego wypadku z toporem Gloria była kapitanem szkolnej drużyny koszykówki. Krasnoludy nie mają odpowiedniego wzrostu, ale za to mają wyskok. Wiele koszykarek z drużyn gości doznawało nieprzyjemnego szoku, gdy Gloria pojawiała się nagle, wzlatując pionowo w górę.
7
Albo kryształów metanu. Albo morskich anemonów. Zasada pozostaje bez zmian. Zresztą w każdym przypadku kwiatowy zegar wypełnia się szybko miejscowymi odpowiednikami opakowań po lodach i pustych puszek po piwie.