Выбрать главу

— Oczywiście — przyznała niechętnie Susan.

— Byłoby chyba najlepiej, gdybyś starała się myśleć mniej więcej w tym stylu.

Susan zaczęła się bawić leżącą na stole wiązką ziół.

— Widziałam na ulicy kogoś, kto twierdził, że jest Wróżką Zębuszką — powiedziała.

— Jedną z Zębuszek. To możliwe — zgodził się kruk. — Zwykle jest ich co najmniej trzy.

— Nie ma kogoś takiego… znaczy… ja nie wiedziałam. Myślałam, że to tylko… bajka. Jak Piaskowy Dziadek. Albo Wiedźmikołaj[8].

— Oho — stwierdził kruk. — Zmieniamy ton, co? Już nie tak kategorycznie deklaratywny, co? Mniej „Nie ma czegoś takiego”, a więcej „Nie wiedziałam”?

— Wszyscy wiedzą… To znaczy, przecież to nielogiczne, żeby istniał brodaty staruszek, który w Noc Strzeżenia Wiedźm daje wszystkim kiełbasę i flaki. Prawda?

— Nie znam się na logice. Nigdy nie studiowałem logiki. Życie na czaszce też właściwie nie jest logiczne, ale tym się właśnie zajmuję.

— I nie może być Piaskowego Dziadka, który chodzi po świecie i sypie dzieciom piasek w oczy — dodała Susan, ale trochę niepewnie. — Przecież… nie wystarczyłoby mu piasku w jednym worku.

— Możliwe. Możliwe.

— Muszę już iść — uznała. — Panna Butts zawsze równo o północy sprawdza sypialnie.

— A ile jest tych sypialni? — zainteresował się kruk.

— Myślę, że ze trzydzieści.

— I wierzysz, że sprawdza je wszystkie o północy, a nie wierzysz w Wiedźmikołaja?

— I tak lepiej już pójdę — odparła Susan. — I… no, dziękuję ci.

— Zamknij za sobą drzwi, a klucz wrzuć przez okno — poprosił kruk.

Kiedy wyszła, w pokoju zapanowała cisza, tylko węgiel cicho trzeszczał w kominku.

Wreszcie odezwała się czaszka.

— Te dzisiejsze dzieciaki…

— To wszystko przez edukację — stwierdził kruk.

— Za dużo wiedzy to niebezpieczna sprawa. O wiele groźniejsza niż odrobina wiedzy. Zawsze to powtarzałem, kiedy jeszcze żyłem.

— A właściwie kiedy to było?

— Nie mogę sobie przypomnieć. Myślę, że byłem uczonym. Prawdopodobnie nauczycielem albo filozofem, czy kimś w tym stylu. Teraz leżę na stole, a ptak robi mi na głowę.

— Bardzo alegoryczne — mruknął kruk.

* * *

Nikt nie nauczył Susan o potędze wiary, a w każdym razie potędze wiary połączonej z wysokim potencjałem magicznym i niską stabilnością rzeczywistości, jakie istnieją na Dysku. Wiara czyni puste miejsca. Coś musi się wtoczyć, by je wypełnić.

Co nie oznacza, że wiara przeczy logice. Na przykład jest dość oczywiste, że Piaskowy Dziadek potrzebuje tylko jednego niewielkiego woreczka z piaskiem.

Na Dysku nie zadaje sobie trudu, żeby ów piasek najpierw z niego wyjąć.

* * *

Była już prawie północ.

Susan przekradła się do stajni. Należała do osób, które nie pozostawią w spokoju nierozwiązanej zagadki. Kucyki w obecności Pimpusia milczały. Koń lśnił w ciemności.

Susan podniosła ze stojaka siodło, ale zaraz zrezygnowała. Jeśli ma spaść, siodło na pewno jej nie pomoże. A uzda byłaby tak przydatna jak rudel na głazie.

Otworzyła wrota boksu. Większość koni nie chodzi do tyłu, ponieważ to, czego nie widzą, nie istnieje. Ale Pimpuś wyszedł sam i zbliżył się do drewnianego kloca, by łatwiej jej było wsiąść. Potem obejrzał się wyczekująco.

Susan wspięła mu się na grzbiet. Czuła się tak, jakby siedziała na stole.

— No dobrze — szepnęła. — Ale pamiętaj, w nic z tego nie muszę wierzyć.

Pimpuś spuścił łeb i zarżał. Potem wybiegł ze stajni i skierował się na padok. Przy bramie ruszył kłusem, w stronę ogrodzenia.

Susan zamknęła oczy.

Poczuła, jak pod aksamitną skórą napinają się mięśnie; potem koń zaczął się wznosić: ponad ogrodzeniem, ponad ziemią…

Za nim na murawie przez sekundę czy dwie płonęły dwa ogniste ślady kopyt.

Kiedy przebiegał nad szkołą, zauważyła w oknach migotanie świecy. Panna Butts robiła obchód.

Będę miała kłopoty, powiedziała sobie Susan. A potem pomyślała: Jadę konno sto stóp nad ziemią, do jakiegoś tajemniczego miejsca, trochę podobnego do czarodziejskiej krainy z goblinami i gadającymi zwierzętami. Ileż jeszcze mogę mieć kłopotów?

Poza tym, czy dosiadanie latającego konia jest naruszeniem regulaminu? Założę się, że nie ma o tym ani słowa.

Quirm zniknął z tyłu; świat otworzył się przed Susan, pokryty deseniem cienia i księżycowego srebra. Szachownica pól migotała w dole, z rzadka rozbłyskiwało światełko jakiejś farmy. Z boków przemykały postrzępione chmury.

Po lewej stronie, niczym zimny biały mur, stały Ramtopy. Po prawej, na Oceanie Krawędziowym, błyszczała ścieżka światła aż do księżyca. Susan nie czuła wiatru, nie miała nawet wrażenia szybkości — tylko sunący w dole ląd i długie, spokojne skoki Pimpusia.

A potem ktoś nagle obsypał noc złotem. Chmury rozstąpiły się przed nią i w dole rozlało się Ankh-Morpork — miasto kryjące więcej zagrożeń, niż panna Butts potrafiła sobie wyobrazić.

Płomienie pochodni kreśliły labirynt ulic, w których cały Quirm nie tylko by się zgubił, ale też został napadnięty i wepchnięty do rzeki.

Pimpuś kłusował swobodnie nad dachami. Susan słyszała uliczny szum, nawet pojedyncze głosy, ale też potężny gwar miasta, jakby dźwięk wielkiego ula. Górne okna budynków przesunęły się obok, każde rozjaśnione płonącą świecą.

Koń opadł przez gęste od dymu powietrze, wylądował miękko i potruchtał pustym zaułkiem. Na końcu były zamknięte drzwi i oświetlony pochodnią szyld.

Susan przeczytała:

OGRODY CURRY

Wejście służbowe — nie wchodzić. Ty też nie.

Pimpuś zdawał się na coś czekać.

Susan spodziewała się bardziej niezwykłego celu podróży.

Znała curry. Dostawali je w szkole, pod nazwą „zmory z ryżem”. Było żółte. Miało w środku namoknięte rodzynki i groszek.

Pimpuś zarżał i stuknął kopytem o bruk.

Małe okienko w drzwiach otworzyło się gwałtownie. Susan zdawało się, że widzi jakąś twarz w ognistej atmosferze kuchni.

— Ooorrr nioorrrr! Pimpoorrr! Klapka zatrzasnęła się. Wyraźnie coś miało się zdarzyć.

Dziewczynka przyjrzała się przybitemu do ściany jadłospisowi. Były tam błędy, oczywiście, ponieważ zawsze są w jadłospisach restauracji etnicznych. W ten sposób wzbudza się u klientów fałszywe poczucie wyższości.

Susan nie znała jednak większości dań z listy, która zawierała:

Curry z jarzynami 8p

Curry z marnowanymi kulkami Świni 10p

Curry słodkie-waśnie i kulki Ryby 10p

Curry z Mięsem 10p

Curry z określonym Mięzem 10p

Dod. curry 5p

Krab-kraker 4p

Jedz Tutaj Albo

Zabierz ze Sobą

Klapka uchyliła się znowu i na wąskiej półeczce przed okienkiem stanęła duża brązowa torba z oficjalnie — ale nie naprawdę — wodoodpornego papieru. Potem klapka się zatrzasnęła.

Susan ostrożnie sięgnęła po pakunek. Unoszący się z torby zapach miał w sobie coś z lancy termicznej i ostrzegał przed używaniem metalowych sztućców. Jednak podwieczorek był już bardzo dawno temu…

Uświadomiła sobie, że nie ma żadnych pieniędzy. Wprawdzie nikt ich nie żądał, ale gdyby ludzie lekceważyli swoje powinności, świat popadłby w chaos i ruinę.

вернуться

8

Według ludowej legendy — znanej przynajmniej w tych okolicach, gdzie świnie stanowią istotny element lokalnej gospodarki — Wiedźmikołaj to postać mityczna, która zimą, w Noc Strzeżenia Wiedźm, pędzi od domu do domu w prymitywnych saniach zaprzężonych w cztery dzikie wieprze z wielkimi kłami, by podrzucać prezenty: kiełbasy, salceson, smalec i szynkę — wszystkim dzieciom, które były grzeczne. Często powtarza „Ho, ho, ho”. Dzieci, które były niegrzeczne, dostają worek pełen zakrwawionych kości (właśnie te drobne szczegóły zdradzają, że mamy do czynienia z bajką dla maluchów). Jest nawet o nim piosenka. Zaczyna się „Lepiej uważaj…”. Wiedźmikołaj (początkowo znany pod imieniem Wieprzykoiaja, które jednak się nie przyjęło, bo nie brzmiało odpowiednio dostojnie) podobno bierze swój początek w legendzie o miejscowym królu, który pewnej zimowej nocy przechodził obok — tak przynajmniej twierdził — domu trzech młodych kobiet. Usłyszał, jak szlochają, bo nie miały nic do jedzenia, więc nie mogły urządzić świątecznej uczty. Zlitował się nad nimi i wrzucił przez okno paczkę z kiełbasą.[29]