Выбрать главу

Kiedy panna Butts się koncentrowała, widziała Susan siedzącą tuż przed nią. Z pewnym wysiłkiem słyszała jej głos. Musiała tylko zwalczyć uporczywą skłonność do wiary, że jest w gabinecie sama.

— Niestety, panna Cumber i panna Greggs skarżyły się na ciebie — oznajmiła.

— Zawsze jestem w klasie, panno Butts.

— Domyślam się, że jesteś. Panna Traitor i panna Stamp zapewniają, że widzą cię przez cały czas. — W pokoju nauczycielskim wybuchła nawet kłótnia z tego powodu. — To dlatego, że lubisz logikę i matematykę, a nie lubisz języków i historii?

Panna Butts skupiła uwagę. Dziecko w żaden sposób nie mogło wyjść z gabinetu. Jeśli naprawdę wytężyła słuch, wychwytywała sugestię głosu mówiącego: „Nie wiem, panno Butts”.

— Susan, to naprawdę irytujące, kiedy tak…

Przerwała. Rozejrzała się po gabinecie, a potem zerknęła na karteczkę przypiętą do dokumentów na biurku. Zdawało się, że ją czyta, zrobiła zdziwioną minę, a następnie zmięła notatkę i rzuciła ją do kosza. Sięgnęła po pióro i — popatrzywszy przez chwilę w przestrzeń — zajęła się rachunkami swojej pensji.

Susan odczekała grzecznie jeszcze chwilę, a potem wstała i wyszła cichutko.

* * *

Pewne rzeczy muszą się wydarzyć przed innymi. Bogowie grają losami ludzi. Ale najpierw muszą ustawić wszystkie pionki na planszy i po całej swojej siedzibie poszukać kostek. Deszcz padał w niewielkiej, górzystej krainie LJamedos. W Llamedos zawsze padał deszcz. Deszcz był głównym towarem eksportowym tego kraju. Mieli tam nawet kopalnie deszczu.

Bard Imp siedział pod choiną — bardziej z przyzwyczajenia niż w nadziei, że naprawdę znajdzie osłonę. Woda ściekała między igłami i tworzyła strumyki na gałęziach, więc drzewo działało raczej jak koncentrator deszczu. Od czasu do czasu całe deszczowe bryły rozpryskiwały mu się na głowie.

Miał osiemnaście lat, wybitny talent i — w tej chwili — pewne problemy z własnym życiem.

Stroił harfę, swoją cudowną nową harfę, i patrzył na deszcz. Łzy spływały mu po twarzy, mieszały się z kroplami.

Bogowie lubią takich ludzi.

Mówi się, że kogo bogowie chcą zniszczyć, temu najpierw odbierają rozum. W rzeczywistości temu, kogo chcą zniszczyć, bogowie wręczają odpowiednik krótkiej laski z syczącym lontem i napisem „Acme Dynamite Company” na boku. Tak jest ciekawiej i trwa o wiele krócej.

* * *

Susan wlokła się korytarzem pachnącym środkami dezynfekcyjnymi. Nie przejmowała się specjalnie, co sobie pomyśli panna Butts. Na ogół nie martwiła się tym, co myślą inni. Nie miała pojęcia, czemu ludzie zapominają o niej, kiedy tylko zechce, ale potem zdawali się zbyt zakłopotani, by poruszać ten temat.

Czasami niektóre nauczycielki miały problemy z dostrzeżeniem jej. I dobrze. Zwykle zabierała do klasy książkę i czytała spokojnie, gdy wokół niej Podstawowe Artykuły Eksportowe Klatchu przytrafiały się innym.

Z pewnością była to piękna harfa. Bardzo rzadko twórcy udaje się stworzyć dzieło tak idealne, że trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek poprawkę. Przy harfie twórca nie trudził się ornamentami. Byłyby niemal świętokradztwem.

* * *

Była też nowa, co w Llamedos zdarzało się rzadko. Większość harf była stara. Co nie znaczy, że się zużywały. Czasem potrzebowały nowej ramy, szyjki czy strun — ale sama harfa trwała. Starzy bardowie twierdzili, że z wiekiem stają się coraz lepsze, choć starcy często wypowiadają takie tezy, nie dbając o codzienne obserwacje.

Imp szarpnął strunę. Nuta zawisła w powietrzu i rozpłynęła się z wolna. Harfa była nowiutka, błyszcząca, a mimo to dźwięk miała jak dzwon. To wręcz niewyobrażalne, czym może się stać za tysiąc lat.

Ojciec Impa stwierdził, że to śmieć, że przyszłość ryje się w kamieniu, nie w nutach. I tak rozpoczęła się kłótnia.

Potem powiedział jeszcze kilka słów, Imp powiedział kilka słów, a świat stał się nagle miejscem całkiem nowym i nieprzyjaznym, gdyż słów nie da się już cofnąć.

Imp rzekł:

— Na niczym się nie znasz! Jesteś głupim staruchem! Aleja poświęcę swoje życie muzyce! Pewnego dnia, już niedługo, wszyscy będą mówili, że jestem największym muzykiem na świecie!

Głupie słowa. Tak jakby dowolny bard przejmował się czyjąkolwiek opinią — z wyjątkiem opinii innych bardów, którzy przez całe życie uczyli się, jak słuchać muzyki.

Zostały jednak wypowiedziane. Jeśli słowa wypowiada się z należytą pasją, a bogowie akurat się nudzą, bywa, że cały wszechświat przeformowuje się wokół owych słów. Słowa zawsze miały moc odmieniania świata.

Trzeba uważać, kiedy wypowiada się życzenie. Nigdy nie wiadomo, kto może słuchać.

Albo co, skoro już o tym mowa.

Ponieważ zdarza się, że coś dryfuje akurat wśród wszechświatów, a kilka słów wypowiedzianych przez niewłaściwą osobę w odpowiedniej chwili może sprawić, że zmieni nieco kurs…

Daleko od tego miejsca, w gwarnej metropolii Ankh-Morpork iskry zawirowały przez chwilę w ślepym poza tym murze, a potem…

…był tam sklep. Stary sklep z instrumentami muzycznymi. Nikt nie zauważył jego przybycia. A kiedy już się pojawił, stał w tym miejscu od zawsze.

* * *

Śmierć siedział wpatrzony w pustkę, opierając brodę na dłoni.

Albert zbliżył się bardzo ostrożnie.

W chwilach zadumy — a to była właśnie jedna z nich — Śmierć często zdumiewał się, dlaczego jego sługa zawsze kroczy tą samą ścieżką po podłodze.

BO PRZECIEŻ, myślał, ROZWAŻMY SAM ROZMIAR POKOJU…

…który rozciągał się w nieskończoność, a przynajmniej tak blisko nieskończoności, że różnica nie jest istotna. W rzeczywistości miał około mili. To sporo jak na pokój, podczas gdy nieskończoności właściwie nie widać.

Śmierć trochę się zirytował, kiedy już stworzył dom. Czas i przestrzeń to kategorie, którymi się manipuluje, a nie takie, którym należy być posłusznym. Okazało się, że był nieco rozrzutny przy wymiarach pomieszczeń, i zapomniał, żeby uczynić zewnętrze większym od wnętrza. Podobnie było z ogrodem. Kiedy zaczął się trochę bardziej interesować tymi sprawami, uświadomił sobie, jaką rolę przypisują ludzie kolorowi w takich koncepcjach jak — dla przykładu — róże. Śmierć stworzył je czarne. Lubił czerń. Pasowała prawie do wszystkiego. A prędzej czy później pasowała już do wszystkiego bez wyjątku.

Ludzkie istoty, które poznał — a poznał kilka — reagowały na niemożliwe rozmiary pomieszczeń w sposób niezwykły: po prostuje ignorowały.

Weźmy takiego Alberta. Otworzyły się wielkie drzwi, Albert przestąpił próg, ostrożnie balansując spodeczkiem i filiżanką…

…a po chwili był w głębi pokoju, na skraju stosunkowo małego kwadratu dywanu otaczającego biurko Śmierci. Śmierć przestał się zastanawiać, jak sługa pokonuje przestrzeń od drzwi do dywanu, kiedy przyszło mu do głowy, że dla Alberta nie ma tam żadnej przestrzeni…

— Przyniosłem herbatę rumiankową, panie — oznajmił Albert.

HM?

— Panie…

PRZEPRASZAM. ZAMYŚLIŁEM SIĘ. CO TAKIEGO POWIEDZIAŁEŚ?

— Herbata rumiankowa.

MYŚLAŁEM, ŻE TO RODZAJ MYDŁA.

— Można dodawać rumianku do mydła albo to herbaty, panie — wyjaśnił Albert. Był zmartwiony. Zawsze się martwił, kiedy Śmierć zaczynał rozmyślać o sprawach. W dodatku myślał o nich niewłaściwie.

BARDZO UŻYTECZNY OCZYSZCZA OD ŚRODKA I Z WIERZCHU. Śmierć wsparł brodę dłońmi i znów się zadumał.