Выбрать главу

— To przestańcie.

Asfalt skupił się na obserwacji drogi, świadom nagłego zaniku uprzejmości.

— Na pewno nie możecie się już doczekać festiwalu — zagaił po chwili.

Nikt mu nie odpowiedział.

— Spodziewam się tłumów — dodał.

Zapadła cisza, tylko stukały podkowy i trzeszczał wóz. Jechali teraz przez góry, gdzie droga wiła się wzdłuż wąwozu. W dole nie płynęła nawet rzeka — no, może czasami, w okresie największych deszczów. Panował smętny nastrój. Asfalt miał wrażenie, że coraz smętniejszy.

— Spodziewam się, że będziecie mieć niezłą zabawę — odezwał się w końcu.

— Asfalt… — rzucił Buog.

— Słucham, panie Buog.

— Uważaj na drogę, dobrze?

* * *

Idąc, nadrektor przecierał swoją laskę. Wybrał szczególnie udaną, długą na sześć stóp i całkiem magiczną. Nie znaczy to, że często używał magii. Doświadczenie mówiło mu, że jeśli czegoś nie można się pozbyć paroma uderzeniami sześciu stóp solidnego dębu, to jest pewnie i tak odporne na czary.

— Czy nie wydaje się panu, że powinniśmy zabrać ze sobą starszych magów? — zapytał Myślak, z trudem dotrzymując mu kroku.

— Obawiam się, że zabieranie ich w obecnym stanie umysłu doprowadziłoby tylko do tego, że cokolwiek się stanie… — Ridcully poszukał odpowiedniego sformułowania, po czym zadowolił się prostym: — …stanie się bardziej. Nalegałem, by zostali na uczelni.

— A może Drongo i pozostali? — zaproponował z nadzieją Myślak.

— Przydadzą się na coś w przypadku thaumaturgicznego rozdarcia wymiarów w gigantycznej skali? Pamiętam nieszczęsnego pana Honga. W jednej chwili nakładał na talerze podwójnego dorsza z groszkiem, w następnej…

— Łubudu?

— Łubudu? — powtórzył Ridcully, przeciskając się przez zatłoczoną ulicę. — Nie to słyszałem. Podobno było to raczej coś w rodzaju „aaaaerrrwrzask-chrzęst-chrzęst-chrzęst-trzask” i deszcz smażonych potraw. Wielki Szalony Adrian i jego koledzy poradzą sobie, kiedy spadną frytki?

— Eee… raczej nie, nadrektorze.

— Właśnie. Ludzie krzyczą wtedy i biegają w kółko. To nigdy nie pomaga. Kieszeń pełna solidnych zaklęć i dobrze naładowana laska wyciągnie człowieka z kłopotów w dziewięciu przypadkach na dziesięć.

— Dziewięć przypadków na dziesięć?

— Zgadza, się.

— Ile razy musiał już pan z nich korzystać?

— Zaraz… był pan Hong… sprawa z tym Czymś w szafie kwestora… ten smok, pamięta pan… — Wargi Ridcully’ego poruszały się bezgłośnie, gdy liczył na palcach. — Jak dotąd dziewięć razy.

— Działało za każdym?

— Absolutnie. Dlatego nie ma się o co martwić. Przejście! Mag idzie!

* * *

Bramy miasta stały otworem. Kiedy wóz je mijał, Buog pochylił się do przodu. — Nie jedź prosto do parku — polecił. — Ale jesteśmy spóźnieni — przypomniał Asfalt.

— To nie potrwa długo. Zajedź najpierw na ulicę Chytrych Rzemieślników.

— Na drugą stronę rzeki?!

— To ważne. Musimy tam coś odebrać.

Tłum ludzi ciągnął ulicą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że prawie wszyscy szli w jedną stronę.

— A ty połóż się z tyłu na wozie — poradził Buddy’emu Buog. — Nie chcemy przecież, żeby młode kobiety zdarły z ciebie ubranie, co, Buddy…?

Obejrzał się. Buddy znowu zasnął. — Jeśli o mnie chodzi… — zaczął Klif.

— Ty masz tylko przepaskę biodrową.

— Ale mogłyby ją łapać, prawda?

Wóz kluczył po ulicach, aż wreszcie skręcił w Chytrych Rzemieślników.

Była zabudowana małymi warsztatami. Tu można było zlecić wykonanie, naprawę, budowę, kopiowanie albo podrobienie czegokolwiek. Wytwórcy skomplikowanych mechanicznych jajek pracowali obok płatnerzy, stolarze w sąsiedztwie ludzi, którzy rzeźbili kość słoniową w kształty tak delikatne, że jako pił musieli używać oprawnych w brąz nóżek koników polnych. Co najmniej jeden z każdych czterech rzemieślników produkował narzędzia do użytku pozostałej trójki. Warsztaty nie tylko stykały się ze sobą, ale przecinały się i łączyły. Kiedy stolarz miał wykonać duży stół, musiał polegać na dobrej woli sąsiadów i wierzyć, że zrobią mu miejsce. Gdy pracował nad jednym końcem, dwaj jubilerzy i garncarz rozkładali swe narzędzia na drugim. Były tu miejsca, gdzie rano można zjawić się do miary, a po południu odebrać pełną zbroję z dodatkową parą spodni.

Wóz zatrzymał się przed jednym z warsztatów. Buog zeskoczył i zniknął we wnętrzu.

Asfalt słyszał rozmowę.

— Gotowe?

— Proszę bardzo, szanowny panie. Jak nowa, lśniąca jak deszcz.

— A zagra? Wiesz, mówiłem przecież, że trzeba spędzić dwa tygodnie za wodospadem, owinięty bawoła skórą.

— Posłuchaj pan! Za takie pieniądze wlazłem na pięć minut pod prysznic, z kawałkiem koziej skóry na głowie. Proszę tylko nie tłumaczyć, że nie wystarczy do muzyki ludowej.

Zabrzmiał miły dźwięk, który na moment zawisł w powietrzu, nim rozpłynął się w ulicznym gwarze.

— Mówiliście, że dwadzieścia dolarów, tak?

— Nie. To wy mówiliście. Ja mówiłem, że dwadzieścia pięć.

— No to chwileczkę.

Buog wyszedł i skinął na Klifa.

— Dawaj.

Klif burknął coś niechętnie, ale wsadził sobie palec do ust. Usłyszeli, jak chytry rzemieślnik pyta:

— A cóż to jest?

— Trzonowy. Wart co najmniej…

— Wystarczy.

Buog wyszedł z workiem, który wcisnął pod kozioł.

— Załatwione — stwierdził.

— Jedziemy do parku.

* * *

Wjechali przez jedną z bram na tyłach. A przynajmniej spróbowali, gdyż drogę zastąpiły im dwa trolle. Miały na sobie szklistą, marmurową patynę typowych bandytów z gangu Chryzopraza. Chryzopraz nie miał popleczników — większość trolli była zbyt głupia, żeby stawiać ich sobie za plecami.

— Tu tylko grupy — powiedział jeden.

— Właśnie — potwierdził drugi.

— Jesteśmy grupą — wyjaśnił Asfalt.

— Która? — spytał troll. — Ja tu mieć lista.

— Właśnie.

— Jesteśmy Grupą z Wykrokiem — przedstawił siebie i kolegów Buog.

— Ha, wy nie oni! Ja ich widzieć! Być tam taki z taki blask dookoła, a kiedy grać gitara, robić…

Uauauauaummmmm-iiii-gngngn!

— Właśnie. Akord okrążył wóz.

Buddy stał z gitarą w pogotowiu.

— Ojoj! Niesamowite! — zawołał pierwszy troll. Pogrzebał w fałdach opaski i wyjął pomiętą kartkę papieru. — Móc ty napisać to swoje imię? Mój chłopak, Glin, nie uwierzyć, że ja spotkać…

— Dobrze, dobrze — przerwał znużonym głosem Buddy. — Daj tę kartkę.

— Tylko że to nie dla mnie, ale dla mój chłopak Glin. — Troll z podniecenia przeskakiwał z nogi na nogę.

— Jak to się pisze?

— Nieważne, on i tak nie umieć czytać.

— Słuchajcie — odezwał się Buog, kiedy wóz wtoczył się za scenę. — Ktoś już gra. Mówiłem, że to my…

Podbiegł Dibbler.

— Co tak późno! — krzyknął. — Niedługo wchodzicie! Zaraz po… Leśnych Chłopakach. Jak poszło? Asfalt, chodź tutaj. — Pociągnął małego trolla w mrok za sceną. — Przywiozłeś mi pieniądze? — zapytał.

— Około trzech tysięcy…

— Nie tak głośno!

— Ja tylko szeptałem, panie Dibbler.