— Przepraszam.
W dole zajaśniały światła Quirmu. Pimpuś wylądował delikatnie. Susan spojrzała na ciemne budynki pensji.
— Czyli ja… też… przez cały czas byłam tutaj?
TAK HISTORIA OSTATNICH KILKU DNI BYŁA… ODMIENNA. DOBRZE SOBIE PORADZIŁAŚ NA EGZAMINACH.
— Naprawdę? A kto je pisał?
TY.
— Aha. — Susan wzruszyła ramionami. — Co dostałam z logiki?
BARDZO DOBRY.
— No nie! Zawsze dostawałam bardzo dobry z plusem.
POWINNAŚ SOLIDNIEJ POWTÓRZYĆ MATERIAŁ. Śmierć wskoczył na siodło.
— Jeszcze jedno… — zatrzymała go Susan. Wiedziała, że musi to powiedzieć.
TAK?
— Co się stało z tym… no wiesz… „zmienić los jednego człowieka to zmienić świat”?
CZASAMI ŚWIAT WYMAGA ZMIANY.
— Aha. Hm. Dziadku…
TAK?
— Ta… huśtawka. Wiesz, ta w sadzie. Jest bardzo dobra. Świetna huśtawka.
NAPRAWDĘ?
— Byłam wtedy za mała, żeby ją docenić.
NAPRAWDĘ CI SIĘ PODOBAŁA?
— Miała… styl. Nie wierzę, żeby jeszcze ktoś miał taką.
DZIĘKUJĘ CI.
— Ale… to niczego nie zmienia, wiesz? Świat nadal jest pełen głupich ludzi. Nie korzystają ze swych mózgów. Jakby im nie zależało, żeby logicznie myśleć.
W PRZECIWIEŃSTWIE DO CIEBIE?
— Ja przynajmniej się staram. Na przykład, jeśli byłam tu przez ostatnie kilka dni, to kto leży teraz w moim łóżku?
MYŚLĘ, ŻE WYSZŁAŚ NA PRZECHADZKĘ PRZYKSIĘŻYCU.
— Aha. Czyli wszystko w porządku. Śmierć odchrząknął. SĄDZĘ…
— Słucham?
WIEM, ŻE TO WŁAŚCIWIE ŚMIESZNE…
— Co takiego?
NIE ZNAJDZIESZ PRZYPADKIEM CAŁUSA DLA SWOJEGO STAREGO DZIADUNIA?
Susan popatrzyła na niego.
Błękitny blask w oczach Śmierci stopniowo przygasał, a znikające światło wsysało jej spojrzenie, wciągało je w oczodoły i leżącą za nimi ciemność…
…która trwała i trwała bez końca. Nie było dla niej imienia. Nawet „wieczność” jest ludzkim pojęciem. Nadanie jej nazwy daje jej także długość, choć istotnie wyjątkowo wielką. Ale owa ciemność była tym, co pozostaje, kiedy nawet wieczność się podda. Tam właśnie mieszkał Śmierć. Samotnie.
Przyciągnęła do siebie jego głowę i pocałowała w sam czubek. Czaszka była gładka i biała jak kość, jak kula bilardowa.
Susan odwróciła się i spojrzała na budynki, próbując ukryć zakłopotanie.
— Mam tylko nadzieję, że pamiętałam o zostawieniu otwartego okna. — Zresztą to na nic. Musi się dowiedzieć, choćby potem miała być na siebie zła, że spytała. — Posłuchaj… Czy, eee… ludzie, których poznałam… Nie wiesz, czy znowu zobaczę…
Kiedy się odwróciła, za nią nie było już niczego. Tylko dwa odciski kopyt gasnące z wolna na bruku.
Okno było zamknięte. Musiała iść dookoła, przez drzwi, a potem w ciemności wspiąć się na schody.
— Susan!
Poczuła, że na wszelki wypadek znika, z przyzwyczajenia. Powstrzymała to. Nie było potrzeby. Nigdy nie było takiej potrzeby. Na końcu korytarza w świetle latarni stała kobieta.
— Słucham, panno Butts?
Dyrektorka przyglądała się jej, jakby czekała, aż Susan coś zrobi.
— Dobrze się pani czuje, panno Butts? Nauczycielka wybuchnęła gniewem.
— Czy wiesz, że jest już po północy?! Jak ci nie wstyd? Dlaczego nie leżysz w łóżku? I to z całą pewnością nie jest szkolny mundurek!
Susan spojrzała na siebie. Trudno jest pamiętać o wszystkich szczegółach… Wciąż miała na sobie czarną suknię z koronką.
— Tak — przyznała. — To prawda. — I obdarzyła pannę Butts promiennym, przyjaznym uśmiechem.
— W szkole obowiązują przecież pewne zasady — powiedziała panna Butts, choć z pewnym wahaniem.
Susan poklepała ją po ramieniu.
— Myślę, że to chyba raczej wskazówki. Nie sądzisz, Eulalio? Panna Butts otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. Susan zaś zdała sobie sprawę, że nauczycielka jest w rzeczywistości dość niska. Wysoko nosiła głowę, mówiła wysokim głosem, prezentowała najwyższej klasy maniery — była wysoka w każdym aspekcie prócz wzrostu. Zadziwiające, ale najwyraźniej potrafiła urzymać to w sekrecie.
— Lepiej się już położę — oświadczyła Susan. Jej umysł tańczył na adrenalinie. — I pani także. Jest o wiele za późno, żeby w pani wieku spacerować po korytarzach. Tu są przeciągi. W dodatku jutro ostatni dzień zajęć. Nie chce pani chyba wyglądać na zmęczoną, kiedy zjawią się rodzice.
— Eee… tak. Tak. Dziękuję ci, Susan.
Susan rzuciła załamanej nauczycielce kolejny ciepły uśmiech. Poszła do sypialni, rozebrała się po ciemku i wśliznęła pod kołdrę.
W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć spokojnych oddechów dziewięciu śpiących dziewcząt i rytmicznego, stłumionego odgłosu lawiny, jaki wydawała śpiąca księżniczka Nefryta.
Po chwili dołączył do nich szloch kogoś, kto stara się nie być słyszany. Trwał długo. Ktoś miał wiele do nadrobienia.
Wysoko ponad światem Śmierć pokiwał głową. Można wybrać nieśmiertelność albo można wybrać człowieczeństwo.
Każdy sam musi podjąć decyzję.
Ostatni dzień nauki był jak zawsze odrobinę chaotyczny. Niektóre dziewczęta wyjeżdżały wcześniej, przez pensję sunął strumień rodziców różnych ras i nikt nawet nie myślał o lekcjach. Powszechnie godzono się z faktem, że zasady są złagodzone.
Susan, Gloria i księżniczka Nefryta poszły spacerem do kwiatowego zegara. Była za kwadrans stokrotkowa.
Susan czuła się pusta, ale też naprężona jak struna. Dziwiła się, że iskry nie strzelają jej z palców.
W sklepie przy alei Trzech Róż Gloria kupiła torebkę smażonych ryb. Zapach gorącego octu i solidnego cholesterolu unosił się nad papierem, pozbawiony jednak aromatu smażonej pleśni, który zwykle nadawał zakupom ich znajomy posmak.
— Ojciec mówi, że muszę wrócić do domu i wyjść za jakiegoś trolla — oświadczyła Nefryta. — Wiesz, jak znajdziesz tam jakieś porządne rybie ości, chętnie je zjem.
— Poznałaś go? — zainteresowała się Susan.
— Nie. Ale ojciec mówi, że ma wielką, wysoką górę.
— Na twoim miejscu bym się nie zgodziła — stwierdziła Gloria z ustami pełnymi ryby. — Mamy przecież Wiek Nietoperza. Tupnęłabym nogą i powiedziała: Nie! Jak myślisz, Susan?
— Słucham? — spytała Susan, która myślała o czymś innym. Kiedy powtórzono jej wszystko, odparła: — Nie. Najpierw bym sprawdziła, jaki on jest. Może się okazać całkiem miły. Wtedy ta góra będzie dodatkowym atutem.
— Tak — przyznała Gloria. — To logiczne. Czy ojciec przysłał ci jakiś portret?
— O tak. — I co?
— No… — zastanowiła się Nefryta. — Ma sporo ciekawych szczelin. I lodowiec. Tato mówi, że nie topnieje nawet latem.
Gloria z aprobatą kiwnęła głową.
— Wydaje się miłym chłopcem.
— Aleja zawsze lubiłam takiego z sąsiedniej doliny. Ma na imię Grań, ciężko pracuje i oszczędza. Odłożył już prawie tyle, że wystarczy na własny most.
Gloria westchnęła.
— Ciężko jest być kobietą… — Szturchnęła Susan. — Chcesz kawałek ryby?
— Dziękuję, nie jestem głodna.
— Naprawdę dobra. Nie taka zjełczała jak zwykle.
— Nie, dziękuję.
Gloria szturchnęła ją znowu.
— To może sama kupisz sobie porcyjkę? — zaproponowała, uśmiechając się znacząco pod osłoną brody.