Выбрать главу

17 listopada

Po przyjeździe do Francji spotykałam Polaków nie mieszkających w kraju od czasów stanu wojennego i Polaków będących zagranicą od paru miesięcy czy dni. Jedni i drudzy zadawali mi to samo pytanie – „A co tam w Polsce, co nowego? Jak tam jest teraz?” W zależności od zainteresowań i dociekliwości pytającego wydłubywało się wspomnienia sprzed kilku lat lub tygodni. O cenie sera, dolarów, o tym jakie to były zadymy w Hucie, wspomnienia do wyboru do koloru. Jedno ze wspomnień jest tak fotogeniczne, filmowe, że aż kiczowate:

Maj 88. ZOMO weszło nocą do strajkującej Huty; pobici robotnicy, niesprawdzone ale bardzo prawdopodobne wieści o zabitych i ciężko rannych. Na Uniwersytecie Jagiellońskim wiec, w czasie którego mamy przegłosować czy rozpoczynamy strajk solidarnościowy, czy idziemy do domu. Przemówienia o jakiejś racji stanu, o bezsensownym narażaniu substancji (chyba narodowej, nie usłyszałam dokładnie), przed Collegium Novum stoi ciężarówka pełna osiłków z Brygady Antyterrorystycznej.

Pytany o radę hutnik mówi, że nie może za nas decydować. Huta mimo koszmarnej nocy strajkuje nadal i strajk Uniwersytetu w środku miasta byłby czymś sensownym. Część tłumu chce strajkować, część nie chce. Ci, którzy przynieśli jedzenie i śpiwory próbują przekonać realistów do zostania. Wszystko jak w koszmarnym śnie, to co powinno być logiczne i rzeczywiste znika, słychać już tylko z głośników prośby o spokój, rozwagę i wybranie innej formy oporu. Ktoś wymyślił, żeby wysłać telegram do Papieża. Absurd, ale prawie nikt się nie śmieje, układają zdania informujące o łamaniu prawa i naszej studenckiej niezgodzie na taki stan rzeczy.

Wieczorem w miasteczku akademickim ogłoszono strajk. Dość dziwny pomysł strajkowania w akademikach, ale jest nadzieja, że po pewnym czasie przeniesiemy się do Collegium Novum. Niewielu chce coś robić, plakatować miasto, pomagać rodzinom pobitych hutników, rzucać ulotki. Większość zostaje w pokojach i wkuwa do sesji albo wynosi się do domu w strachu, że ZOMO wejdzie do akademików. Siedzimy w „Akropolu” próbując robić transparenty: polonista i historyk wymyślają napisy, ja szukam ludzi umiejących czytelnie pisać i filozof Lemke – fizyczny, wspinający się po gzymsach i parapetach naszego kilkunastopiętrowego akademika by przymocować gotowe już, wymalowane na prześcieradłach transparenty. Jak później się okazało, filozof Lemke miał oczy zakropione atropiną i był w lekkim szoku (wstrząs mózgu) po utarczce z policją.

Bardzo szybko skończyły się nam farby. Noc, sklepy zamknięte a do rana trzeba oplakatować mury. Biegaliśmy po pokojach prosząc o przynoszenie do świetlicy plakatówek, pisaków, akwareli, czegokolwiek czym można robić napisy. Po godzinie poszłam zobaczyć czy ktoś w ogóle cokolwiek przyniósł. Znalazło się kilka wyschniętych farb i dość duże pudełko, a w pudełku… kilkanaście pomadek do ust; różowych, czerwonych, ceglastych, na wpół zużytych, dopiero co otworzonych. Gdybym była chłopakiem być może nie doceniałabym gestu tych dziewczyn z „Akropolu”. Ale kilkanaście pomadek, w roku 88 w Polsce, gdzie kupienie naprawdę dobrej szminki firmy Celia czy Pollena, dzięki której usta przypominałyby choć trochę usta modelek z „Vogue”, a nie charakteryzację Lady Macbeth w ostatnim akcie, było przedsięwzięciem wymagającym szczęścia, czasu i przede wszystkim niemałego wydatku w porównaniu z otrzymywanym stypendium. Szminki były używane, więc te ulubione, starannie dobrane i zdobyte po odstaniu kolejki przed sklepem kosmetycznym.

Zabrałam pudełko dla siebie i jest jedyną rzeczą „z przeszłości”, którą przechowuję w moim rodzinnym domu w Polsce. Nigdy nie mogłam zgromadzić żadnych rzeczy. Ciągle się przeprowadzając zostawiałam garnki, rysunki, obrazy, książki. W ciągu kilku lat zmieniłam mieszkania, pokoje chyba dwadzieścia razy i książki były zawsze największym kłopotem, więc zrezygnowałam z robienia prywatnej biblioteki. Jeśli nieopatrznie kupiłam jakąś książkę, przy kolejnej przeprowadzce oddawałam ją znajomym, by tuczyła ich półki i szafy. We Francji konsekwentnie książek nie kupuję. Mimo pokusy kolorowych okładek, niewielkich formatów wolę chodzić do bibliotek niż do księgarń.

Mój dom miał zawsze pięć minut – tyle ile potrzeba na zapakowanie dużego plecaka. Pudełko pełne kolorowych szminek wzięłam specjalnie „na pamiątkę” bo było ono czymś tak dziwnym, że mogło być komentarzem do tamtego czasu, czasu nibytu jakby powiedział poeta Krzepicki.

20 listopada

W bibliotece przy Sèvres Babylone można siedzieć godzinami. Czytelnię zapełniają szafy wydań dzieł kompletnych Ojców Kościoła, a na zapleczu stoją pokryte kurzem dwie ogromne półki wydawnictw ezoterycznych. Na parterze można kupić herbatę, kawę, czekoladę. Pełen komfort zachęcający dyskretnie do pracy.

Sięgnęłam dzisiaj znowu do pism świętego Hieronima i trafiłam na zdanie: „Niech nikt nie myli tej kobiety, która namaściła głowę Chrystusa perfumami z tą, która obmyła mu stopy” i dalej: „Ta druga obmyła mu stopy łzami i osuszyła swymi włosami – nazywa się ją otwarcie kurtyzaną. Co do tej pierwszej tekst nie mówi o niej nic podobnego. Kurtyzana nie mogłaby dotknąć głowy Pana”. Mimo że w Ewangelii Jana 11,1-3 jest jednoznacznie napisane: „Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi”. Orygenes pisze to samo co św. Hieronim dodając jeszcze, że grzesznica musiała obmyć stopy Chrystusa, święta natomiast Jego głowę. Dom Szymona dotkniętego trądem, w którym miała miejsce scena namaszczenia stóp Chrystusa napełniony był według Orygenesa odrażającym zapachem mającym symbolizować panowanie zła w świecie. „Sądzę, pisze Orygenes, że trędowaty jest postacią demoniczną, to książę tego świata”.

Szymon, kurtyzana, święta. A czyż Helena, ubóstwiona Idea nie była kurtyzaną zanim Szymon Mag odnalazł ją w domu rozpusty i uznał za wcielenie Wiecznej Kobiecości. Oczywiście Orygenes pisząc o Szymonie, który gościł w swym domu Chrystusa i pokutującą kurtyzanę, nie miał na myśli Szymona Maga. Ale być może tak kategoryczne rozdzielenie postaci świętej i jawnogrzesznicy w pismach Orygenesa i św. Hieronima miało jakiś związek z herezją szymonian, może było obroną przed nią. O Szymonie Magu i Helenie powinnam coś znaleźć w książkach Cullmanna i Quispela.

21 listopada

Quispeclass="underline" Helena w gnozie szymonian (II w. n. e.) uznawana była za ideę stwórczą, żeński aspekt Boga. Przedstawiano ją z pochodnią w ręku jako tą, która pokazało światło demonom chaosu.

Rzecz dla mnie bardzo interesująca: Helena, by potwierdzić swą boskość, ukazała się wyznawcom jednocześnie w kilku oknach wieży. Quispel wykorzystuje ten fakt, by wyjaśnić skąd się wzięła „zła opinia” Heleny: W Antyku wieża (gr. purgos) służyła jako pomieszkanie (tegos). Jeśli szymonianie mówili, że Helena stała na wieży (epi purgou) to mogło być równie dobrze zrozumiane jako stanie na dachu domu, co było równoznaczne w języku greckim z oddawaniem się prostytucji.

Niewiele mi się na razie wyjaśnia, ale pewne zbieżności są zadziwiające. Wieża (hebr. MiGDoL) mogła się kojarzyć w języku greckim, a jest to język w którym spisywano Ewangelie, z prostytucją.

Quispel pisze, że Helena symbolizowała duszę, która upadla w świat ciemności, gdyż kierowała nią pożądliwość. Kurtyzana, pożądliwość, cudzołóstwo – wszystko to się wiąże w logiczny ciąg alegoryczno-symboliczny. Przyczyną upadku Sophii gnostyków, podobnie jak Heleny (gnoza szymonian miała swój początek w czasach przedchrześcijańskich), jest także „pożądliwość”. Upadła dusza (metafizycznie), kobieta upadła (moralnie) – ciekawa analogia. Tłumaczy ona chyba popularność Marii-Magdaleny w niektórych kręgach gnostyckich: Maria-Magdalena, będąc kurtyzaną czyli kobietą upadłą, stanowiła odpowiednik Sophii, uwięzionej w świecie ciemności. Tak jak i Sophię, Marię-Magdalenę ratuje Chrystus uwalniając ją z grzechu. Upadła Sophia jest prześladowana przez siedmiu archontów, podobnie jak Maria-Magdalena przez siedem duchów nieczystych.