Michał nie rozróżnia tych subtelności, kupuje owoce i mięso według niego smaczne oraz dobrej jakości. Najważniejsze są i tak na takim przyjęciu rozmowy, nawet te zasłyszane: – Siedziałam w kawiarni, a obok mnie dwie Niemki opowiadały sobie taką historię: – Jakaś ich znajoma pojechała do Francji na wakacje, poznała tam bardzo sympatycznego Amerykanina. Wielka miłość i te rzeczy.
On na rozstanie dał jej paczkę prosząc by otworzyła ją dopiero w Kolonii. Ona zajrzała do paczki już w samolocie. W paczce były przywiązane do siebie sznurkiem zdechły szczur i szczurzyca a obok karteczka: Witamy w klubie AIDS.
– Niezłe, co? Wyobraźcie sobie psychikę tego faceta, bawi się zakochaną panienką i wie, że za kilka lat ona umrze, a może dziewczyna też komuś wyśle szczurze pozdrowienia.
– Przestańcie, takie świństwa, o szczurach przy jedzeniu – zaczął skarżyć się Daniel.
– Jak masz jakieś wstręty, to nie z powodu szczurów, a dlatego że jesz szynkę. Ona ci szkodzi, ty jej genetycznie nie trawisz. Bierz przykład ze swoich przodków i odstaw ten nieczysty pokarm Danielu.
– Odczep się Jasiek, mówisz jak rabin, może jesteś Żydem?
– Jeszcze nie.
– Co to znaczy: jeszcze nie?
– Jeszcze nie, bo słyszałem o takich, co już Żydami zostali; na przykład Krzysztof Kolumb. Według jednych był Genueńczykiem, według innych Hiszpanem, aż w końcu został Żydem. Ib by się nawet zgadzało. Nazywał się Colombo, czyli gołąbek, a jakiego ptaka wypuszczał, Noe gdy szukał nowej ziemi na zamieszkanie? Oczywiście gołąbka. U Żydów każde imię ma swoje znaczenie. Ale to są filozoficzne rozważania.
Faktem jest, że Kolumb był w którymś pokoleniu przechrztą, marranem. Poza tym wystarczy skojarzyć pewne wydarzenia: Kolumb wypłynął na poszukiwanie Nowej Ziemi (podobno wiedział doskonale dokąd płynie, gdyż miał mapy na których była zaznaczona nowa Ziemia Obiecana) trzeciego sierpnia wczesnym rankiem. Natomiast drugiego sierpnia ostatni Żydzi na rozkaz cesarza rzymskiego musieli opuścić Ziemię Świętą. Przypadek? Być może, tak jak i to, że 12 X 1492 czyli 21 tishri w kalendarzu żydowskim, w szósty dzień święta Sukkot a więc w dzień Hochannach Rabah dotarł Kolumb do wyspy. Jak ją nazwał? To proste – Hochannach znaczy zbaw nas – a więc wyspa nazywa się Święty Zbawiciel – San Salvador. Ciekawe jest florenckie wydanie „Listów o wyspach odkrytych przez króla Hiszpanii” z roku 1493. Ilustracje tej książki były robione według wskazówek Kolumba. Co widział Kolumb w odkrytej ziemi obiecanej? Drzewo, bardzo dziwne drzewo, bo przypominające raczej świecznik siedmioramienny czyli menorah. Na tym samym obrazku narysowany jest król w płaszczu ozdobionym wyraźnie hebrajskimi literami i wskazujący ręką nie na Zachód, ale na Wschód czyli tam gdzie znajduje się Eden, Ziemia Obiecana. Tajemniczy monarcha nie musi być oczywiście Dawidem z rodu którego narodzi się Mesjasz. Trawy i roślinność u stóp króla układają się w litery szin i het. Interesująca jest chmura unosząca się nad drzewem, królem, trawami. Wygląda ta chmura dokładnie tak:
i kojarzy się raczej z głową brodatego człowieka, według mnie Mojżesza, trzymającego kamienne tablice na tle gór. Widać wyraźnie nos, oko, a w tych górach można się dopatrzeć i Syjonu, i Hebronu – jak kto woli. Z głowy Mojżesza wychodzą jakby promienie, promienie Chwały Bożej. Nie są to rogi na czole Mojżesza, jak rzeźbił to Michał Anioł. Malowano, rzeźbiono rogi a nie promienie, bowiem hebrajskie keren oznacza zarówno promienie światła, jak i rogi, popełniono po prostu mały błąd w tłumaczeniu Wulgaty, zastępując promienie rogami. Wracając do Kolumba, można do…
Wiosna 1989
Najciekawsze w telewizji francuskiej są reklamy, a właściwie zgadywanie, co jest reklamowane. Jeśli rozebrana panienka przeciąga się rozkosznie na perskim dywanie i polewa perfumami, to nie znaczy, że popadła w stan ekstazy wąchając Chanel nr 5 czy ocierając się o ten wspaniały dywan. Euforię panienki wzbudził przytulany do twarzy delikatny, pachnący, niemalże czuły papier toaletowy. Jeśli natomiast pokazują jakiś fragment opery Verdiego, to na pewno reklamowany będzie krwisty befsztyk. Dlaczego? Nie wiem, ale jest to ładne, zaskakujące i kolorowe. Nieraz dowcipne jak Apokalipsa – chatkę uciekinierów, gdzieś w syberyjskiej tajdze, otaczają krasnoarmiejcy. Wyważają drzwi, okna, wpadają nawet przez komin. Scenkę pointuje stwierdzenie: Rosyjski gaz wedrze się wszędzie! Przyjaciel, zasiedziały już we Francji, oglądając tę reklamą doszedł do wniosku, że niedługo zobaczymy jak Chagall zachwala wycieczki do Czarnobyla albo nad Kanał Białomorski.
– Co ty mówisz – zdziwiłam się – przecież Chagall nic żyje…
– No to co z tego, tym lepiej, zapłacą mu jeszcze więcej! A w ogóle to wyłącz ten telewizor, bo mnie denerwuje i w ogóle Francja mnie denerwuje. Gdyby ta cala Francja była w Polsce, to by ją ludzie docenili. A tak, Francuzi jedzą, piją i myślą jedynie o jedzeniu i piciu. Żadnych problemów. Wszystko jak te reklamy – łatwe i bez sensu. Nawet jeden ksiądz, żeby ułatwić Francuzom życie, wpadł na pomysł spowiadania przez minitel. Inni faceci chcieli zrobić referendum wśród katolików, czy można stosować antykoncepcję. Papież się oczywiście nie zgodził na takie głosowanie, więc podnieśli krzyk, że w Kościele nie ma demokracji i że Kościół jest totalitarny. Ale to nie tylko chodzi o religię, ale o wszystko. Powiem ci coś, o czym mało kto wie, mimo że to prawda ważna, najważniejsza, żeby zrozumieć co tu się dzieje. Widzisz – porównując Francję z Polską, to Francja jest niższą kulturą, tyle że na wyższym poziomie rozwoju. Dlatego Polacy traktują Francuzów jak dzieci, podziwiając jednocześnie Francję. Rozumiesz?
– Aha. Może byś się jeszcze wina napił? – podsunęłam mu kieliszek.
– A jakiego?
– Jak chcesz to greckiego albo włoskiego.
– Daj greckiego, to ci coś jeszcze opowiem. Byłem dwa lata temu na wakacjach, gdzieś koło Aten. Któregoś wieczoru wracałem z kumplem na camping. Szliśmy poboczem szosy. Zza zakrętu wyjechał rozklekotany motor i podjeżdża prosto do nas. Zsiada z niego dwóch wytatuowanych, zarośniętych facetów w łachmanach. Wyglądali na marynarzy. Ciekawy byłem w jakim języku zagadają, a oni pięknie po rosyjsku pytają czy jesteśmy Polakami. Kiwamy głowami, że tak. No to, pytają dalej, czy mamy wódkę na sprzedaż. Niestety, już nie mieliśmy.
– Wy Paliaki? - zwątpili.
– No Paliaki, Paliaki, ale wódkę już wypiliśmy. Co wy tu jednak robicie, czy się nie pomyliliście?
– Kakszto, kak. My zdjes’ emigranty - z urażoną dumą odpowiedział matros, po czym wsiedli na rozlatujący się motor i odjechali.
– Nie sądzisz chyba, że tym Rosjanom których spotkałeś w Grecji jest aż tak źle? – zapytałam. – Przecież jeździ tam dużo Polaków i zawsze mogą kupić od nich wódkę, gdy poczują nostalgię. Mój znajomy, monsieur Wong, ma zupełnie inne kłopoty. Musiał uciekać z Kambodży, gdyż był policjantem jeszcze za księcia Sihanouka i, mimo że, jak twierdzi, jest buddystą, robił komunistom ciach. To ciach monsieur Wong pokazuje przeciągając znacząco po gardle.
Wraz z synkiem przedzierał się przez dżunglę do Tajlandii. Z jego grupy uciekinierów uratowało się tylko kilka osób – reszta trafiła na wietnamskie patrole albo minowe pułapki. Jednak mimo niełatwego życia monsieur Wong jest zawsze uśmiechnięty, chociaż raz zdradził mi, że coś go trapi. Nie jest to naturalnie kłopot na tyle wielki, by przestać się uśmiechać, ale jest to pewien problem. Otóż monsieur Wong lubi psy, a psy są we Francji bardzo drogie. Powiedziałam mu, że mogę poprosić kogoś, kto przyjeżdża z Polski, aby przywiózł pieska: wilczura, pudla czy pekińczyka. W Polsce psy są dość tanie, a kundla można dostać nawet za darmo. Monsieur Wong był wzruszony moją propozycją i upewniał się, czy kundel jest dużym psem, bo z małym jest zawsze dużo roboty. Zgodziłam się z nim, że małe pieski mają z reguły długą sierść i trzeba im poświęcać więcej czasu.