Spojrzała w górę, wydała cichy okrzyk zdumienia i przysiadła na piętach.
W kuchni stał, wyglądając niezwykle elegancko, przytłaczająco dumnie i pięknie, ten sam mężczyzna, który – jak sądziła – wdarł się do domu zaledwie wczoraj.
Jeśli Ajanta była zdumiona, to samo czuł markiz.
Zadzwonił do drzwi, a gdy nikt nie zareagował, pomyślał, iż dzwonek prawdopodobnie jest zepsuty. Wszedł więc przez otwarte frontowe drzwi do środka, spodziewając się, że napotka kogoś, kto poinformuje go, gdzie przebywa proboszcz.
Nie zastał nikogo w bawialni, która mimo ciasnoty i wytartego dywanu, miała, jak osądził markiz, wiele uroku.
Nie było też nikogo w gabinecie, od podłogi do sufitu wypełnionym książkami, które leżały też stosami na wszystkich stołach i krzesłach, a nawet na podłodze.
Markiz uznał więc, że jedyną szansą zdobycia informacji jest odszukanie kogoś ze służby. Przeszedł więc obok jadalni, kierując się, jak sądził, w kierunku kuchni, i miał właśnie odezwać się do kobiety szorującej podłogę, gdy złoty połysk jej włosów uświadomił mu, że była to Ajanta. Gdy spojrzała na niego, pomyślał, że jest jeszcze bardziej urocza niż wczoraj.
Zapomniał przez chwilę, co miał zamiar powiedzieć, i spytał tylko:
– Czy musi pani to robić? Z pewnością ktoś mógłby cię, pani, w tym wyręczyć?
– Oczywiście – odparła Ajanta. – Co najmniej dziesiątkę kobiet z wioski taka praca wprawiłaby w zachwyt, ale oczekiwałyby też zapłaty.
Potem, jak gdyby uderzona myślą, że odsłanianie swej biedy przed nieznajomym niezbyt licuje z godnością, spytała innym tonem, z wyraźną nutą agresji:
– Czego pan chce? Dlaczego pan tu przyszedł?
– Pragnę zobaczyć się z pani ojcem.
– Wyjechał na cały dzień i wróci dopiero późnym wieczorem.
Markiz zacisnął na chwilę usta, potem rzekł:
– W takim razie chciałbym porozmawiać z panią, panno Tiverton.
– O czym? – dociekała Ajanta. – Jak pan widzi, jestem bardzo zajęta.
– Sprawa, o której chcę mówić, jest niezwykle ważna i nie cierpiąca zwłoki, i tak się złożyło, że dotyczy pani.
– Mnie? – spytała Ajanta. – Nie mogę pojąć, jak coś, o czym chce pan porozmawiać z ojcem, panie Stowe, mogłoby mnie dotyczyć.
Markiz uśmiechnął się, dzięki temu wydawał się bardziej przyjacielski i bez wątpienia bardziej atrakcyjny.
– Większość młodych kobiet oczekiwałaby, że będę mówić tylko o nich.
Ajanta nie słuchała. Patrzyła na podłogę. Miała umyć jeszcze pół podłogi i zastanawiała się, czy mogłaby poprosić pana Stowe'a, by poczekał, aż skończy tę pracę. Potem pomyślała, że mógłby stać i patrzeć na nią, a to byłoby krępujące.
– Mam nadzieję, że nie potrwa to długo – powiedziała wstając. – Czeka mnie dużo sprzątania i muszę jeszcze przygotować lunch.
Markiz nie odpowiedział. Patrzył, jak zdejmuje fartuch, zrobiony z materiału na worki, pod którym miała prostą sukienkę z taniej bawełny, uszytą – jak podejrzewał – własnoręcznie. Jednakże nie kryła ona wdzięcznej figury, smukłej talii ani tego, że Ajanta miała szczupłe biodra i bez wątpienia – jak sądził markiz – długie, mocne nogi.
Przyszło mu do głowy, że miał rację, gdy zobaczywszy ją po raz pierwszy pomyślał, iż mogłaby być młodą grecką boginią i że greckie imię pasowałoby do niej lepiej niż hinduskie.
Ajanta opuściła bez pośpiechu zawinięte do łokcia rękawy i zapięła porządnie guziki. Postawiła wiadro i szczotkę do szorowania przy ścianie kuchni i powiedziała:
– Może przejdzie pan do salonu, ale proszę, by nie zajął mi pan dużo czasu, bo nie zdążę zobaczyć dziś leśnych dzwonków.
Powiedziawszy to, zorientowała się, że podążała za swymi myślami i że nie miała zamiaru mówić o sprawach tak osobistych z naprzykrzającym się nieznajomym.
Markiz zainteresował się natychmiast.
– Dzwonków?
– W lesie na tyłach ogrodu – wyjaśniała Ajanta – ale to nie może pana interesować.
Quintus nic na to nie odpowiedział, podążył po prostu za Ajantą, która szła korytarzem i otworzyła drzwi do salonu, w którym już był poprzednio.
Uświadomił sobie teraz, że część swego uroku salon zawdzięczał masie kwiatów, które stały na każdym stole. Wydawało się, iż wnoszą ze sobą promienie słońca, a złoto żonkili przypominało złoto włosów Ajanty. Gdy tak stała przy kominku, kierując na niego swe błękitne oczy, pomyślał, iż potrafi zrozumieć, dlaczego pragnęła zobaczyć leśne dzwonki.
– No więc, o co chodzi, panie Stowe? – spytała. – Gorąco proszę, by nie niepokoił pan ojca swymi problemami, jeśli to nie jest konieczne.
Poczuła nagłą obawę, że pan Stowe przyszedł, by zainteresować ojca jakąś dobroczynną akcją lub wyciągnąć od niego w jakiś sposób pieniądze. Potem powiedziała sobie, że – biorąc pod uwagę konie, którymi przyjechał, i stroje, które nosił – była to bez wątpienia śmieszna obawa.
– Czego… pan… chce? – powtórzyła, i w jej głosie zjawiła się wyraźnie nuta lęku.
– Może zechce pani usiąść? Markiz wyrzekł te słowa z taką powagą, że Ajanta podporządkowała się bez słowa sprzeciwu. Gdy usiadła w najbliższym fotelu, zwróconym w kierunku okna, markiz zajął miejsce przed kominkiem. Nadal stojąc, powiedział:
– Gdy tu wczoraj przybyłem, zorientowałem się z twych słów, pani, i z tego, co mówił pani ojciec, że z trudem możecie związać koniec z końcem.
Zobaczył, że Ajanta zesztywniała, i pomyślał, iż za chwilę powie mu, aby pilnował swego nosa. Szybko ciągnął dalej:
– Wywnioskowałem, że z trudnością udaje ci się, pani, płacić za studia brata w Oxfordzie, i powiedziałaś, że to błąd, iż Charis marnuje pieniądze, przeznaczone na naukę.
– I marnuje czas, podkochując się w panu – dodała Ajanta, jak gdyby nie mogła ukryć tego, co myśli.
– Naprawdę?
– Oczywiście, że tak! W tym wieku dziewczęta są przerażająco romantyczne, a Charis nie jest wyjątkiem.
– Ale pani to nie dotyka? – dopytywał się markiz.
– Nie sądzę, aby przyszedł pan tutaj, żeby porozmawiać o tym z papą.
– Z pewnością istnieje pewien związek – odparł – i ponieważ widzę, że pani się niecierpliwi, będę mówić dalej.
– Bardzo proszę.
– Chcę powiedzieć, że potrzebuję twej, pani, pomocy w bardzo trudnej i osobistej sprawie, i jeśli mi pomożesz, gotów jestem zapłacić za tę przysługę dwa tysiące funtów.
Gdyby markiz upuścił u jej stóp bombę, Ajanta nie byłaby bardziej zdumiona. Przez chwilę mogła tylko na niego patrzeć, wreszcie, gdy zdołała się odezwać, spytała:
– Czy to… żart?
– Nie, oczywiście, że nie. Jestem śmiertelnie poważny. Teraz myślę, że może lepiej będzie, gdy przedstawię tę propozycję tobie, pani, a nie twemu ojcu. Wydaje mi się – choć mogę się mylić – że jest on prostoduszny i sprawy pieniężne zupełnie go nie obchodzą.
– To prawda – przyznała Ajanta. – Ale dlaczego miałby pan ofiarować taką olbrzymią sumę ludziom, których tak niedawno pan poznał, i co możemy zrobić, by ją zarobić?
– Osobą, która je zarobi, jest pani, panno Tiverton.
– Ja? W jaki sposób?
– To właśnie mam zamiar pani wyjaśnić. I chcę powiedzieć, na wypadek, gdybyś wątpiła, pani, w moje intencje, że jest to bardzo poważna i niezwykle szczera prośba o pomoc.
– Powiedział pan… dwa tysiące funtów? – cichutko spytała Ajanta.
Gdy to mówiła, markiz pomyślał, że jej oczy nie potrafią niczego ukryć i że widział w nich, jak wiele te pieniądze mogłyby dla całej rodziny znaczyć. Przyszło mu na myśl, choć nie mógł być tego pewien, że ostatnią sprawą, jaką mogła brać pod uwagę Ajanta, jest najęcie służącej, by nie musiała już więcej sama szorować podłogi w kuchni.