Mogliby uznać za podejrzane – mówiła sobie – że chce poślubić istotę tak zaniedbaną i nieodpowiednią.
Miała świadomość, że gdyby markiz nie był tak silny, męski i barczysty, można by go określić jako dandysa.
Lyle opisywał dokładnie, co noszą dandysi, ich eleganckie stroje, buty z cholewami, tak wypolerowane za pomocą szampana, że można było przejrzeć się w nich jak w lustrze, i wysoko udrapowane fulary. Ajanta uważała dandysów za dość zniewieściałe, niemądre stworzenia, ale żadnego z tych określeń nie mogła zastosować do markiza.
Po dobrym posiłku i doskonałym clarecie pastor zasnął w kącie powozu, sen zmorzył też Darice. Natomiast Charis nie chciała niczego stracić i cały czas szczebiotała, zadając pytania, na które Ajanta nie potrafiła odpowiedzieć, aż wreszcie przerwała jej:
– Och, Charis, bądź przez chwilę cicho! Boli mnie głowa. Chcę, by papa pospał sobie.
– Spodziewam się, że jesteś bardzo podniecona, bo masz spotkać się z człowiekiem, którego kochasz – powiedziała z rozmarzeniem Charis.
– Wcale nie – odparła bez zastanowienia Ajanta.
– Oczywiście, że tak – sprzeciwiła się siostra. – Och, Ajanto, to takie emocjonujące, że zakochałaś się w tak romantycznym mężczyźnie. I każdego dnia, kiedy będziecie się coraz bardziej i bardziej kochać, będziesz pamiętała, że to ja wniosłam to szczęście w wasze życie.
Ajanta podejrzewała, że Charis cytuje jakąś ostatnio przeczytaną powieść, ale ponieważ nie mogła jej zaprzeczyć, zamknęła tylko oczy i udała, że zasypia. Prawdę mówiąc zdrzemnęła się przez chwilę i obudził ją nagły pisk Charis, która wykrzyknęła:
– Spójrz! Spójrz! Czy widziałaś kiedyś coś równie wspaniałego?
Ajanta obudziła się gwałtownie, tak samo jak pastor. Spojrzeli w kierunku, w którym wskazywała Charis. Poprzez drzewa mogli widzieć olbrzymią i imponującą budowlę. Do środkowego skrzydła z wysokimi kolumnami korynckimi prowadził długi rząd schodów, po jego obu stronach stały dwa pozostałe budynki, otoczone kamiennymi urnami i posągami, rysującymi się na tle nieba.
Sztandar markiza powiewał na dachu budynku, za domem rósł las jodłowy, który zdawał się go osłaniać jak aksamit pudełka chroni klejnot.
– Nigdy nie widziałam czegoś równie uroczego! – powiedziała Charis. – Tu będziesz mieszkać, Ajanto, i panować jak królowa.
I tak samo zostanę zdetronizowana! – pragnęła odpowiedzieć dziewczyna.
Jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że entuzjazm siostry był uzasadniony. Stowe Hall wyglądał bardzo pięknie i gdy się zbliżyli, zobaczyli, iż zielone trawniki opadają stokiem do wielkiego jeziora, po którym pływały białe i czarne łabędzie. Most na jeziorze był o wiele starszy od budynku i wyjątkowo piękny. Wrażenie było tak wielkie, że wszyscy podróżni milczeli, gdy powóz zatrzymał się przed frontowymi drzwiami.
Służba w żółto – zielonej liberii – jak sądziła Ajanta, tych kolorów markiz używał również na wyścigach – zbiegała po schodach, by zająć się gośćmi. Podchodząc do drzwi Ajanta pomyślała, że dom, podobnie jak jego właściciel, był przytłaczający i bez wątpienia sprawiał, iż każdy czuł się, jak ona, mały i nieważny. Postanowiła jednak, że nie da mu się onieśmielić. Gdy markiz przywitał ich w hallu, głowę trzymała wysoko i zauważył, że w jej oślepiająco błękitnych oczach – jak się tego spodziewał – widać było wyzwanie.
– Witajcie w Stowe Hall – powiedział Quintus. – Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca.
– Domyślałam się, że ma pan taki wielki i wspaniały dom! – wybuchnęła z entuzjazmem Charis, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Mieliśmy fantastyczną podróż, wyśmienity lunch, a pan musi być bardzo, bardzo mądry, by pomyśleć o wszystkim, czego mogliśmy potrzebować!
– Cieszę się z tego – odparł markiz.
Uścisnął dłoń pastora mówiąc:
– Jestem zachwycony widząc tu pana, sir, i wiem, że przede wszystkim zechce pan obejrzeć bibliotekę. Mój kustosz przygotował na pański przyjazd duży wybór książek poświęconych muzułmanom.
Potem wyciągnął dłoń do Ajanty.
– Nie muszę mówić, jak bardzo czekałem, by panią zobaczyć – rzekł.
Ponieważ lekko podniósł głos, dziewczyna zorientowała się, że pragnął, by to powitanie zostało usłyszane przez służbę.
Ajanta dygnęła, lecz nic nie odpowiedziała, mając nadzieję, że świadkowie tej sceny uznają po prostu, iż jest nieśmiała.
– A teraz, co macie ochotę zrobić? – zapytał markiz. – Pójść na górę i zdjąć kapelusze? Czy przejść do salonu, gdzie kazałem przygotować szampana dla tych, którzy są wystarczająco dorośli, i lemoniadę dla tych, którzy nimi nie są?
– Ja chcę pić – powiedziała Darice, zanim ktoś zdążył się odezwać.
– A więc czeka na ciebie lemoniada i wspaniałe czekoladowe ciasteczka – rzekł markiz.
Darice podskoczyła z radości i wsunęła dłoń w rękę markiza.
– Jest pan bardzo uprzejmy. Jaka szkoda, że nie jestem dość duża, by za pana wyjść.
– Za parę lat przekonasz się, że jest wielu mężczyzn ciekawszych ode mnie – odparł.
– Charis myśli, że jest pan najbardziej godnym podziwu mężczyzną na świecie, i ja też tak myślę!
Markiz nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Ajantę, na której ustach pojawił się kpiący uśmiech. Doskonale wiedział, dlaczego nie odezwała się od chwili przyjazdu, i był pewien, że choć nie mogła mu nic zarzucić, bardzo tego pragnęła, by móc dowieść swej niezależności.
Ponieważ był bardzo doświadczony, jeśli chodzi o kobiety, wiedział, obserwując jej chód i sposób trzymania głowy, że stara się walczyć z onieśmielającym wpływem, jaki wywierał na nią on sam i jego dom, poczynione przez niego przygotowania i fakt, że jej rodzina uległa jego urokowi.
– Sprawię, że też będzie oczarowana – powiedział do siebie markiz. – Dlaczego miałaby być wyjątkiem?
Salon odznaczał się idealnymi proporcjami i zawierał kilka niezwykle cennych obrazów. Przyciągały one w sposób nieodparty uwagę Ajanty, trudno więc jej było skupić się na rozmowie i nie mogła też nic poradzić na to, że jej spojrzenie przesuwało się z jednego płótna na drugie.
– Z góry cieszę się – powiedział markiz – że będę mógł oprowadzić was po moim domu i pokazać skarby, które od wielu pokoleń gromadzili moi przodkowie, mający upodobania kolekcjonerskie.
– Miał pan szczęście – skomentował pastor. – Obawiam się, że jako naród skorzystaliśmy z grabieży wielu skarbów innych krajów.
– Jest to wspaniałe dziedzictwo dla naszych dzieci – rzekł Quintus.
– No cóż, pana syn będzie bardzo szczęśliwym młodzieńcem – odparł proboszcz. – Nie tylko będzie posiadał skarby, słynne na całym świecie, lecz, co niezwykle ważne, nauczy go pan doceniać je.
– Tak, oczywiście – zgodził się markiz.
Czuł, że ta przedwczesna rozmowa o synu, którego mógł kiedyś mieć, musi być krępująca dla Ajanty, i nie był zaskoczony, gdy dziewczyna odstawiła kieliszek szampana, z którego upiła tylko jeden łyk, i powiedziała:
– Chciałabym, jeśli to nie sprawi kłopotu, pójść na górę, by zdjąć kapelusz i płaszcz podróżny. Czuję, że wyglądam bardzo nieporządnie w porównaniu z tymi wspaniałościami.
Ostatnie słowa wymówiła w taki sposób, że nie przypominały komplementu, i markiz, z błyskiem w oku, powiedział:
– Musisz mi, pani, wybaczyć, że nie miałem okazji, by powiedzieć, iż zaćmiewasz wszystko, co posiadam, i nawet moje najcenniejsze obrazy bledną w zestawieniu ze wspaniałością twych włosów!