– Na lunchu – ostrzegł ją – będzie dwóch wujów, trzech kuzynów i jedna z moich przerażających ciotek. Proszę więc nie zapominać, że będą niezwykle ciekawi i bez wątpienia skłonni do krytykowania.
– Pan mnie przeraża!
– Tylko lojalnie ostrzegam – odparł markiz – a jeśli uzna pani moich krewnych za nudziarzy, proszę pamiętać, że ja musiałem ich znosić przez trzydzieści trzy lata!
– Aż tyle ma pan lat? – spytała Ajanta. – Nie dziwię się, że przestali już odkładać pieniądze na prezenty ślubne.
– Lepiej będzie dać im do zrozumienia, że nie oczekujemy podarków ślubnych w najbliższym czasie – rzekł – inaczej musielibyśmy pisać do nich listy z podziękowaniami.
– Pan musiałby je pisać – poprawiła go Ajanta. – To byłyby prezenty dla pana, nie dla mnie.
– Sądzę, że narzeczeni dziękują za nie razem – odparł markiz. – I poza najbliższymi krewnymi, pozostali oczekiwaliby pani listu. Ostatecznie rolą kobiety jest, by starała się przypodobać.
Pomyślał, że Ajanta nie pominie tej uwagi milczeniem, i nie rozczarował się.
– Myślę, że to przykład skłonności mężczyzn do zmuszania kobiet, aby wypełniały wszystkie nudne obowiązki małżeńskie, gdy oni wybierają tylko te najzabawniejsze i najweselsze.
– Co pani ma na myśli? – dociekał markiz.
– Z tego, co czytałam o ludziach z towarzystwa, wnioskuję, że to kobieta siedzi w domu, podejmuje właściwych gości, roztacza opiekę nad sierotami i starcami, nie licząc wspierania instytucji dobroczynnych, którymi interesują się ona i jej mąż.
Markiz słuchał z rozbawionym uśmiechem, gdy mówiła dalej:
– Co innego mężczyzna. Ma swoje wyścigi, pojedynki na pięści i wizyty w klubach. Może przebywać poza domem przez długi czas i nie spodziewa się żadnych narzekań.
Rzuciła markizowi krótkie spojrzenie osoby dobrze poinformowanej, potem kontynuowała:
– Co więcej zgodnie z tym, co słyszałam, kiedy panuje pokój, mąż często wyjeżdża za granicę, nie zabierając ze sobą żony, by nie słuchać narzekań na niewygody podróży, a przeważnie dlatego, że po prostu ma ochotę wyrwać się z domu!
– A gdzie się pani tego dowiedziała? – pytał markiz.
– Czy chce pan powiedzieć, że to nieprawda?
– Bawi mnie tylko, że żyjąc wśród wieśniaków wyrobiła sobie pani taką wnikliwą ocenę życia towarzyskiego arystokracji.
– Nawet wieśniacy mają uszy – odparowała – a ptaki przenoszą plotki od gniazda do gniazda.
– Musi to być niewątpliwie prawda, sądząc z tego, co mi powiedziałaś, pani. Znowu jednak wypadłaś z roli. Moja wiejska bohaterka jest pełna podziwu i uwielbienia, nie widzi w swym bohaterze żadnej wady, a i on nigdy by jej nie rozczarował, wyjeżdżając samotnie za granicę.
– Nie mówiłam, że jedzie samotnie – powiedziała z wyzwaniem Ajanta. – Powiedziałam tylko, że nie towarzyszy mu żona.
Wiedziała, mówiąc to, że zaskoczyła markiza. Później wyraz jego twarzy zmienił się, a oczy roziskrzyły.
– Bezwarunkowo przekonałaś mnie, pani, że muszę przerobić tekst mojej sztuki – wyznał z żalem.
Właśnie takie uczucie miała nadzieję w nim wzbudzić, dotknęła więc lekko szpicrutą swego konia, by przyspieszył i by nie musiała już nic więcej mówić.
Pierwszą osobą która opowiedziała jej o wielkim świecie, była jedna z jej nauczycielek, dawna guwernantka w kilku arystokratycznych rodzinach. Pilnowała, by Ajanta ciężko pracowała studiując przedmioty wybrane przez matkę. Nic jednak nie mogło sprawić tej starej kobiecie większej przyjemności niż plotki. Po skończonych lekcjach potrafiła długo opowiadać o dawnych dniach i o sprawach utytułowanych rodzin, w których uczyła.
Ajanta dowiedziała się nie tylko o postępkach starszych członków towarzystwa, którzy byli pracodawcami panny Caruthers, ale i o młodych małżeństwach, które ich odwiedzały, i o wyuzdanych przyjęciach, wydawanych dla przyjaciół przez najstarszego syna. Uznała, że to wszystko jest fascynujące, ten świat, którego nie miała nigdy poznać, przypominał jej czytane na głos powieści Waltera Scotta, w które wpleciono postaci bohaterów i bohaterek Jane Austen.
Ponieważ Ajanta chciała jak najszybciej dotrzeć do Stowe Hall, jechała tak szybko, że markiz i Cha – ris z trudem mogli za nią nadążyć. Gdy dotarła do schodów, zobaczyła, że ktoś stoi na ich szczycie, i wiedziała, że jest to jej brat. Zatrzymawszy konia wykrzyknęła w podnieceniu:
– Lyle! Lyle!
Dzień dobry, Ajanto! Zbiegł po schodach, by zsadzić siostrę z konia, a ona ucałowała gorąco jego policzek. Oczy brata spoczywały na wierzchowcu, na którym jechała.
– Ale cudo! – wykrzyknął. – Nie mogę się doczekać, by zobaczyć stadninę markiza!
– Jeszcze jej nie widziałam – odparła Ajanta – ale jestem pewna, że będzie tam wiele koni, które mógłbyś podziwiać i ujeżdżać.
Lyle oderwał się od kontemplacji konia, którego pieścił, i zwrócił ku niej przystojną twarz, by spytać:
– Czy to prawda, że masz poślubić markiza?
Przez jedną chwilę Ajanta zastanawiała się, czy nie wyjawić bratu prawdy. Potem z ociąganiem, wiedząc, że nie może złamać obietnicy, powiedziała:
– Tak… jesteśmy zaręczeni.
ROZDZIAŁ 5
Gdy Ajanta obudziła się następnego ranka, leżała rozmyślając o tym, jak udany był miniony wieczór. Chociaż zdawała sobie sprawę, że krewni markiza przyglądali się jej, jak gdyby była koniem, którego zalety oceniają czuła się szczęśliwa i odprężona. Powodem była obecność Lyle'a i jego dobry humor.
Brat miał okazję, by jechać wieczorem na jednym ze wspaniałych koni markiza i wypróbować tor przeszkód, który Quintus kazał urządzić w parku.
– Miałem rację domyślając się, że wszyscy doskonale jeździcie konno – powiedział markiz do Ajanty, gdy Lyle przeskoczył wysoki płot w tak wspaniałym stylu, że dziewczyna miała ochotę klaskać.
– Nikt z nas nie jest równie dobrym jeźdźcem jak Lyle.
– Widzę, że w pani oczach jest bohaterem – rzekł, jak oceniła, trochę ironicznie.
– Kocham go! – odparła po prostu. – J e s t taki niezwykły, że czuję się zobowiązana do roztaczania nad nim takiej samej opieki jak nad mym ojcem.
Markiz spoglądał na nią przez długą chwilę, zanim spytał:
– Czy nigdy nie myśli pani o sobie? Ostatecznie, jak się dowiedziałem, ma pani dwadzieścia lat i czas już, byś pomyślała o wyjściu za mąż.
– Za kogo? – spytała lekko Ajanta. – Za jednego z tych wieśniaków, o których tak lekceważąco pan mówił?
– To może lepsze, niż zostać starą panną.
Ajanta przez chwilę nie odpowiadała, gdyż obserwowała Lyle'a. Potem rzekła:
– Przypuszczałam, że… miałam nadzieję, iż jak moja matka zakocham się od pierwszego wejrzenia, ale… wiem, że pan w takie rzeczy… nie wierzy.
– Może bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że nic takiego dotąd mi się nie przytrafiło – odparł markiz.
Mówiąc to, wiedział, że słowa te były prawdą tylko wtedy, jeśli pod „zakochanie” podkładało się to samo znaczenie, jakie nadawała mu Ajanta. Oczywiście, często zdarzało mu się, gdy wchodził do pokoju i spostrzegał piękną kobietę, myślał, iż jej pragnie i że prędzej czy później ją zdobędzie. Ponieważ wszystkie te ślicznotki były, podobnie jak Leone, mężatkami, nie był to ten rodzaj miłości, o jakiej mówiła Ajanta.
Ale czy to taka wielka różnica? – zapytywał się w duchu.
Pamiętał, że po kilku miesiącach płomień uczucia zawsze gasł i okazywało się, że nudzi go ta sama kobieta, którą z początku uważał za tak pociągającą.