Ponieważ markiz zamilkł, Ajanta odwróciła się i spojrzała na niego.
– Będzie pan musiał ożenić się kiedyś – powiedziała – choćby po to, by zadowolić krewnych, którzy jak to zauważyłam podczas lunchu, są zachwyceni i podnieceni myślą, że wreszcie zdecydował się pan na decydujący krok.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie zostawią mnie w spokoju – przemówił z niezadowoleniem.
– Jest pan głową rodziny. Ze słów pańskiej ciotki wywnioskowałam, że ewentualny spadkobierca jest człowiekiem wyjątkowo nieprzyjemnym, któremu udało się spłodzić tylko pięć bardzo brzydkich córek.
– Taki los mógłby i mnie spotkać! – odparował lekko markiz.
– Wątpię – rzekła dziewczyna. Powiedziała to cichutko, przyglądała się bowiem w tej chwili bratu.
Markiz usłyszał to.
– Dlaczego miałaby pani wątpić w taką możliwość?
– Nie w to, że mógłby pan mieć córki. Jeśli zawrze pan małżeństwo z miłości, pana synowie będą bardzo przystojni, a córki bardzo piękne.
Zaciekawiło to markiza.
– Proszę mi dokładnie wyjaśnić, co pani sugeruje.
Ajanta uśmiechała się, gdy ponownie zwróciła ku niemu twarz, by na niego spojrzeć.
– Mama zawsze wierzyła, że jesteśmy piękni – to brzmi zarozumiale, ale sam pan tak mówił – bo ona i papa tak bardzo się kochali.
Przerwała, jak gdyby czekając, że markiz się z nią nie zgodzi, potem ciągnęła dalej:
– Powiedziała mi to, gdy byłam jeszcze mała, obserwowałam potem inne rodziny i przekonałam się, że tam, gdzie dwoje ludzi żyło w szczęściu i miłości, ich dzieci były piękne i zdrowe.
Markiz nie powiedział nic na głos, ale przemknęło mu przez myśl, że – jeśli wierzyć historii – „dzieci miłości” były takie, jak je opisywała Ajanta. Potem pomyślał o lady Sarah i był pewien, że małżeństwo księcia i księżnej zostało zaaranżowane, bo ich rodziny uznały, że będzie to stosowny związek.
– Pani słowa sprawiają, że niepokoi mnie moja przyszłość – rzekł trochę kpiąco.
– Chciałabym, abyś był, panie, szczęśliwy, bo jesteś tak dobry i hojny. Sądzę, że gdy zdecydujesz się na małżeństwo, powinieneś mieć nadzieję, iż los lub bogowie, w cokolwiek wierzysz, ześlą ci osobę, która podbije twoje serce i z którą będziesz żył długo i szczęśliwie.
Ponieważ mówiła to z powagą, markiz nie roześmiał się. Zamiast tego powiedział:
– Dziękuję, Ajanto. Zapamiętam pani słowa.
Nie mieli już czasu na dalszą rozmowę. Podniecony i zarumieniony Lyle podjechał do nich i markiz z Ajanta wsiedli na konie i ruszyli galopem przez park.
Na kolację zjawili się następni krewni i jeszcze raz okazało się, że wszystko poszło łatwiej, niż tego oczekiwała Ajanta. Jeden z kuzynów w starszym wieku był wielkim podróżnikiem i mieli sobie z pastorem tyle do powiedzenia, że trudno ich było rozdzielić. Panie, dalekie od okazywania protekcjonalności, której oczekiwała od nich Ajanta, były dla niej czarujące.
Młody kuzyn, który zjawił się nieoczekiwanie z matką i ojcem, oczarował zupełnie Charis, która pod koniec wieczoru miała gwiazdy w oczach i bez wątpienia – jak sądziła Ajanta – znowu była zakochana.
– Jesteś bardzo mądra, kochanie – powiedział
Lyle do siostry, całując ją na dobranoc. – Nie mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób, mieszkając w zabitym deskami kącie, mogłaś znaleźć sobie kogoś równie atrakcyjnego i hojnego, jak markiz, a do tego tak wspaniałego sportowca.
– Trzeba za to podziękować Charis – odparła Ajanta.
– Charis! – wykrzyknął Lyle. – Musimy coś zrobić z tą młodą kobietą, Ajanto. Robi takie słodkie oczy do młodego Storringtona, że czuję się zakłopotany.
– Jest w bardzo romantycznym wieku.
Lyle uśmiechnął się, potem powiedział:
– Prawdę mówiąc, myślę, że my wszyscy tacy jesteśmy, z powodu mamy i papy. Jeśli o to chodzi, sądzę, że i ja się zakochałem.
– Och, nie, Lyle, nie! – wykrzyknęła siostra.
– Dlaczego nie? – spytał. – Jest najładniejszą dziewczyną jaką widziałem, i jak dotąd jedynym problemem było to, że nie miałem dosyć pieniędzy, by ją zaprosić choćby na herbatę. Teraz wszystko się zmieni.
Uśmiechnął się i dokończył:
– Mówiłaś mi, że mogę mieć przyzwoite ubranie i kieszonkowe, które pozwoli mi przynajmniej od czasu do czasu gdzieś zaprosić tę dziewczynę. Więc, Ajanto, jestem w siódmym niebie!
Siostra pragnęła ostrzec go, że – jak to powiedział markiz – taki dostatek nie potrwa wiecznie. Znowu poczuła lęk, ponieważ tak gwałtownie zmienił się ich sposób życia, ale nie mogła powiedzieć Lyle'owi, że wkrótce to się skończy.
W każdym razie trudno jej było myśleć o czymś innym poza radością że cała rodzina jest z nią może korzystać ze wspaniałej kuchni markiza, jego domu i oczywiście – jego koni.
Korzystajmy z tego, dopóki możemy – pomyślała, zanim zapadła w sen.
Po przebudzeniu słyszała śpiew ptaków i pomyślała, że ich pieśń odbija się w jej sercu. Gdy wsłuchiwała się w nią drzwi otworzyły się po cichu i do pokoju weszła pokojówka, by rozsunąć zasłony i podać do łóżka dzbanek wonnej chińskiej herbaty.
Ajanta usiadła, by się napić, i zobaczyła, że o im – bryk oparty jest jakiś list. Zastanowiła się, kto mógł go przysłać, otworzyła go i czytała jego treść ze zdumieniem.
Jeśli obchodzi Cię, Pani, człowiek, z którym jesteś zaręczona, jeśli cenisz jego szczęście i chcesz ocalić go od hańby, spotkaj się ze mną przed godziną siódmą na skraju lasu, na północy parku. To bardzo, bardzo pilne!
List nie miał nagłówka ani podpisu. Ajanta przeczytała go ponownie, myśląc, że musi to być żart. Zwróciła uwagę na termin spotkania i gdy spojrzała na zegar na kominku, pokojówka, która krzątała się po pokoju, powiedziała:
– Obudziłam panienkę wcześniej, bo osoba, która zostawiła list, mówiła, że bezwarunkowo musi panienka otrzymać go natychmiast.
– Która godzina? – spytała Ajanta, sądząc, że zegar musi chyba źle chodzić.
– Tuż po szóstej, panienko. Mam nadzieję, że postąpiłam słusznie, przynosząc list bez zwłoki.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała Ajanta.
Jeszcze raz przeczytała pismo i pomyślała, że nie może zrobić nic innego, poza spotkaniem się z jego autorem. Jeśli istotnie, jak sugerował, markizowi groziło jakieś niebezpieczeństwo, odmowa pomocy byłaby niewybaczalna. Wstała z łóżka.
– Podaj mi kostium do konnej jazdy, proszę.
Ubieranie się nie zajęło jej wiele czasu i gdy była już gotowa, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna powiedzieć markizowi, dokąd się wybiera. Potem zdecydowała, że to byłoby krępujące i mogłoby przeszkodzić w dotarciu na czas do lasu.
Zeszła więc bocznymi schodami, które jak powiedziała jej pokojówka, prowadziły do stajni, i gdy tam dotarła, odszukała stajennego, który poprzedniego dnia zabrał na przejażdżkę Darice.
Ukłonił się z szacunkiem.
– Dzień dobry, panienko.
– Czy mógłbyś osiodłać mi konia? – spytała. – Chciałabym pojeździć trochę w samotności. To nie potrwa długo.
Stajenny wyglądał na zdziwionego, ale był za dobrze wyszkolony, by kwestionować rozkazy, które mu wydano.
Pięć minut później Ajanta opuściła stajnię, przejeżdżając nie przed frontem domu, bo obawiała się, że markiz mógłby ją zobaczyć, lecz inną drogą, prowadzącą koło padoku, gdzie trzymano młode konie.
Gdy przez mały zagajnik dotarła do parku, dotknęła konia lekko szpicrutą i pogalopowała jak tylko mogła najszybciej w kierunku lasu, który jak wiedziała, leżał na północy. Pomiędzy drzewami odkryła aleję do konnej jazdy, a ponieważ zmuszona była zwolnić, zaczęła denerwować się, że może to być jakaś pułapka. A gdyby jacyś wrogowie markiza zamierzali ją porwać? W takim wypadku przyjazd tutaj bez eskorty świadczyłby o jej głupocie.