– Ustaliłem z Quintusem, że pojadę jutro do Oxfordu i podejmę starania, by zatrzymać się w moim dawnym college'u przynajmniej na tydzień. Przypuszczam, Lyle, że nie zechcesz mi towarzyszyć.
Pastor mówił to z uśmiechem, jak gdyby znał odpowiedź, zanim Lyle zdążył wykrzyknąć:
– Och, nie, papo! Nie chcę wracać na uczelnię, dopóki nie będę musiał. Chcę tu sobie pojeździć konno i, oczywiście, zwiedzić okolicę.
Myślałem, że taka będzie twoja odpowiedź – rzekł ze spokojem ducha ojciec – ale miło mi będzie zobaczyć się z tobą gdy wrócisz.
– Tak, papo, oczywiście – zgodził się Lyle.
Ajanta wiedziała, że brat pomyślał, iż zainteresowania jego i ojca różnią się od siebie. Pastor był tak podniecony myślą o czekających go poszukiwaniach materiałów do swej książki i o przyjaciołach, których znowu zobaczy, że nie mógł rozmawiać przy herbacie na żaden inny temat.
Ajanta z trudem mogła skupić się na przedmiocie rozmowy, gdyż myślała o markizie, uświadamiając sobie, w jak kłopotliwym położeniu się znalazł.
– Przede wszystkim nie powinien był sugerować fałszywych zaręczyn – mówiła sobie.
Z początku wydawało się, że to mądry pomysł, i tylko instynkt podpowiedział lordowi Burnhamowi, że choć wszystko wygląda bardzo przekonująco, coś jest nie w porządku. W ostatniej chwili przebił atutem asa markiza.
– Co ja mam… teraz… zrobić? – zastanawiała się. – Co… mam teraz zrobić?
Miała wrażenie, że to pytanie stale ją prześladuje, i niezależnie od tego, jak bardzo się starała, zdawało się, iż nie ma nań odpowiedzi.
Wreszcie podwieczorek dobiegł końca i ponieważ markiz nie pojawił się, Lyle powiedział, iż zabierze Charis i Darice na ostatnie piętro i na dach.
– Zaopiekuj się nimi! – mówiła Ajanta. – To może być niebezpieczne.
– Ze mną nic im nie grozi – odpowiedział z pewnością siebie Lyle i opuścił salon, a jego młodsze siostry szły obok niego, szczebiocząc z podnieceniem.
Pastor oddalił się, pogrążony w myślach, a ponieważ córka wiedziała, że ojciec wrócił do biblioteki, uznała, iż powinna porozmawiać z markizem i spytać go, co zamierza robić.
Wiedziała, że udał się do swego pokoju, który zarezerwowany był wyłącznie do jego użytku, a goście nie odważali się go tam niepokoić bez specjalnego zaproszenia. Słyszała, jak rozmawiał o tym z jej ojcem, i mówił, że i on także ma swój gabinet.
– W istocie – zwierzał się – jest to miejsce, gdzie czytuję gazety i znajduję odpoczynek od gadania i brzęku kielichów.
Pastor zaśmiał się.
– Jesteś bardzo mądry. Każdy człowiek z głową na karku musi od czasu do czasu pobyć sam na sam ze swymi myślami, nie rozpraszany przez błahostki.
– Jeśli masz nas na myśli, papo – wtrąciła Ajanta – czuję się dotknięta określeniem „błahostki”!
Ojciec poklepał ją po ramieniu.
– Wiesz, jak lubię przebywać z tobą, Ajanto, gdy możemy poważnie rozmawiać, ale stwierdzam, że cała rodzina w komplecie nieco mnie rozprasza.
Ajanta była pewna, że markiz, pogrążony w myślach, starał się uniknąć w tej chwili rozproszenia uwagi, więc z pewnym zdenerwowaniem skierowała się w kierunku, gdzie – jak wiedziała – znajdowała się jego bawialnia. Zdając sobie sprawę, że jest intruzem, zapukała, i usłyszawszy głos markiza, otworzyła drzwi i weszła do środka.
Quintus siedział przy kominku w fotelu z wysokim oparciem. Sprawiał wrażenie zaskoczonego, gdy ją zobaczył, i podniósł się szybko na nogi.
– Pomyślałam, że… powinnam przyjść i… porozmawiać z tobą – odezwała się dziewczyna.
– Prawdę mówiąc, miałem ci to zaproponować – odparł. – Wejdź, Ajanto, i usiądź.
Usiadła w fotelu naprzeciw niego, a markiz zapytał:
– Zrozumiałaś, co Burnham powiedział na odchodnym?
– Sądzę, iż miał na myśli – odrzekła dziewczyna – że jeśli się… nie ożenisz, to on podejmie kroki rozwodowe.
– No, właśnie! – potwierdził.
– Przykro mi… naprawdę mi przykro, że to się może stać. A lady Burnham mówiła, że… się zabije, jeśli dojdzie do rozwodu.
Markiz był zaskoczony.
– Widziałaś się z nią?
– Tak. Dziś rano przysłała mi nie podpisany list, w którym informowała mnie, że grozi ci niebezpieczeństwo, i prosiła, bym spotkała się z nią na drugim skraju lasu, za parkiem.
– Więc dlatego wybrałaś się sama na Merkurym!
Ajanta skinęła głową. Na chwilę zapadło milczenie, wreszcie markiz powiedział:
– Teraz już wiesz, dlaczego prosiłem cię, byś się ze mną zaręczyła. Dziś wieczorem, gdy Burnham cię zobaczył, sądziłem, że odniosłem zwycięstwo i że lady Burnham i ja jesteśmy uratowani.
– To samo… i ja… myślałam.
Ajanta westchnęła cicho. Potem dodała:
– Przypuszczam, że lord Burnham naprawdę zamierza zrobić to, co zapowiedział.
– Jeśli się nie ożenię, z całą pewnością wystąpi o rozwód – odparł markiz. – Mogę cię zapewnić, że sprawi mu to ogromną przyjemność.
– Nawet jeśli w ten sposób skrzywdzi, a być może i… zabije swoją żonę?
– W tej chwili Burnham myśli tylko o tym, by mnie zniszczyć!
– Co możemy… zrobić? – spytała wystraszonym głosem Ajanta.
I zanim markiz zdążył się odezwać, dodała:
– Mam pomysł, choć to może być bardzo trudne.
– Jaki pomysł? – spytał markiz dość szorstkim tonem.
– Skoro już tyle nakłamaliśmy – odparła dziewczyna – wydaje mi się, że jedno kłamstwo więcej nie ma znaczenia. Pomyślałam, że gdybyś ogłosił, iż wzięliśmy ślub w Paryżu lub gdzieś indziej za granicą mógłbyś poczekać, aż nadejdą dokumenty lorda Burnhama. Wtedy powiedziałbyś, że… miałam nieszczęśliwy wypadek… i że… nie żyję. Markiz utkwił w niej wzrok.
– To nie byłoby… bardzo trudne – ciągnęła Ajanta. – Moglibyśmy wtajemniczyć moją rodzinę, przynajmniej papę i Lyle'a, i gdybym po powrocie zamieszkała cichutko na probostwie, jestem pewna, że lord Burnham nie wiedziałby, gdzie mnie szukać.
– Jak tłumaczylibyśmy ten ślub za granicą?
– To proste – odparła Ajanta. – Mógłbyś powiedzieć, że nie chcieliśmy zamieszania z hucznym weselem, które musiałoby się odbyć tutaj, bo mój dom jest na to za mały.
Zastanawiała się przez chwilę. Potem ciągnęła dalej:
– Twoi przyjaciele wyciągną logiczny wniosek, że krępuje mnie to, iż – będąc osobą mało znaczącą – znam tak mało ludzi.
Poruszyła bezradnie dłońmi.
– Trzeba będzie… wszystko przemyśleć… ale z pewnością uda ci się to przeprowadzić… i kiedy uznają mnie… za zmarłą lord Burnham nie będzie ci już mógł… zaszkodzić.
Markiz podniósł się z fotela i przeszedłszy przez pokój stanął przy oknie.
Ajanta obserwowała go, myśląc, jaki jest wysoki i silny. Na tle światła rysowała się jego smukła, wysportowana sylwetka i musiała przyznać, że wygląda bardzo atrakcyjnie.
– Jest inne, o wiele prostsze wyjście z tej sytuacji – powiedział – ale waham się, czy mogę je zaproponować.
– Dlaczego? – dociekała Ajanta.
– Bo może ci się nie spodobać.
– Więc co proponujesz?
– Że powinnaś wyjść za mnie!
Przez chwilę dziewczyna myślała, że przesłyszała się. Potem powiedziała szybko, bez zastanowienia:
– Nie… oczywiście, że nie! Jak mogłabym to… zrobić, kiedy ty… kochasz lady Burnham? A poza tym, jeśli miałbyś kogoś poślubić, to powinien to być ktoś… ważny… z twego własnego… świata.
Markiz nie odpowiedział, stał nieruchomo, odwrócony do niej plecami.
Gdy Ajanta skończyła mówić, poczuła, że serce bije jej jakoś dziwnie, i nagle, jak gdyby oślepiła ją błyskawica, zdała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy chciałaby wyjść za markiza. Była tak zaskoczona tym odkryciem, że przez chwilę czuła, iż musiała postradać zmysły. Potem zrozumiała, że kocha go i że od chwili, gdy go ujrzała, czuła do niego nieprzezwyciężony pociąg.