Nieznośny ból sprawiała jej teraz świadomość, że markiz darzy uczuciem lady Burnham i że córka pastora była dla niego jedynie liną ratunkową, mającą uratować dwoje kochanków.
Przemknęło jej przez myśl, że kiedy po katastrofie dyliżansu markiz spotkał na drodze Charis, zdążał do zamku Dawlishów! Choć nikt jej tego nie powiedział, była pewna, że chcąc zapobiec rozwodowi Quintus miał z początku zamiar poślubić lady Sarah. To była szansa jedna na milion – a może i zrządzenie losu – że zajechał na plebanię i uznał, że pozorowane zaręczyny będą o wiele przyjemniejszym rozwiązaniem, niż przykucie na całe życie do kobiety, której nie kocha.
Więc tak się rzecz miała – mówiła sobie Ajanta.
A teraz wszystko zawiodło!
Raczej nie było szansy, by trzeci akt sztuki markiza zakończył się szczęśliwie, by jego bohater wyplątał się z sieci i mógł używać życia bez skrępowania. Zamiast tego może będzie musiał poślubić Pierwszą Amantkę, chociaż nigdy nie była prawdziwą bohaterką i nigdy nią nie będzie!
Jak mogłam się wplątać w taką kabałę? – zadawała sobie pytanie Ajanta i była pewna, że markiz robi to samo.
Spojrzała na niego i teraz, gdy przyznała się już do swej miłości, zdała sobie sprawę, że była bardzo niemądra, nie rozumiejąc, iż wszystko co – jak sobie wmawiała – czuła do markiza, było równie nieprawdziwe, jak ich zaręczyny.
Nieopisaną radość sprawiała jej walka na słowa z Quintusem i pojęła po raz pierwszy w życiu, że rozmawiała z mężczyzną jak równy z równym i nie ustępowała mu inteligencją. Jednocześnie była świadoma, że jej sceniczny partner był najbardziej atrakcyjnym i – kiedy tego pragnął – najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego można sobie wyobrazić.
To naturalne, że się w nim zakochałam! – pomyślała z rozpaczą – tak jak to robiły i będą robić w przyszłości dziesiątki innych kobiet, równie pięknych jak lady Burnham.
A jednak, pragnąc ocalić kobietę, którą kochał, a także i siebie, markiz prosił ją teraz, by została jego żoną. Ajanta pomyślała nagle, jak łatwo by było powiedzieć „Tak!” Nawet jeśli nic go nie obchodziła, będzie mogła być blisko niego, widywać go, nosić jego nazwisko.
Potem jednak powiedziała sobie, że w ten sposób nie tylko zniszczyłaby swoje marzenia o miłości i swe ideały, ale skazałaby się na takie katusze, że lepiej byłoby jej umrzeć, niż to znosić. Ponieważ kochała markiza, nigdy nie powinien się o tym dowiedzieć, gdyż nie tylko byłoby to dla niej ostatecznym poniżeniem, ale i jego wprawiłoby w krańcowe zakłopotanie. Zawarli ze sobą prawdziwie handlową transakcję, musieli więc znaleźć praktyczne rozwiązanie swoich problemów, takie, które nie skrzywdziłoby nikogo, poza nią samą – a ona się przecież nie liczyła.
Myśl ta wpłynęła na Ajantę przygnębiająco i głos jej zadrżał lekko, gdy odezwała się z wysiłkiem:
– Ja… ja uważam, że… moje rozwiązanie jest lepsze i jestem pewna… że dzięki swej… mądrości znajdziesz sposób, by… to się udało.
Markiz nie odpowiedział, więc ciągnęła dalej:
– Trudno nam teraz jasno rozumować, bo oboje jesteśmy… wytrąceni z równowagi, ale… przynajmniej mamy jeszcze trochę czasu do namysłu.
Mówiąc to myślała, bliska obłędu, że jeśli o nią chodzi, ten czas będzie o wiele za krótki. Na razie mogła go widywać i słuchać, przebywać obok niego, tutaj lub w Londynie, i tę zadziwiającą radość będzie mogła wspominać w te wszystkie puste lata, które ją czekają.
Kocham cię! – pragnęła to powiedzieć na głos – i nie ma dla mnie znaczenia… jak długo będzie musiało trwać nasze… narzeczeństwo.
Przemknęło jej przez myśl, że markiz mógłby znaleźć sposób wykradzenia lordowi Burnhamowi obciążających dokumentów. Potem zastanowiła się, że z pewnością przechowywane są one u radców prawnych lorda, więc takie rozwiązanie nie jest możliwe.
Po prostu musimy dalej udawać – pomyślała.
Nie mogła już znieść dalszej dyskusji na ten temat, a ponieważ markiz stał dalej odwrócony do okna, Ajanta przeszła szybko przez pokój i wyszła, nie oglądając się za siebie.
Wbiegła po schodach kierując się do swego pokoju, czuła bowiem, że w tej chwili jest to schronienie, w którym może być sama. Myślała, że jeśli będzie długo przebywać z markizem, teraz, gdy go pokochała, przyjemność ta zawierać będzie domieszkę goryczy. Jego obecność będzie źródłem przyjemności i smutku. Wiedząc, kim jest jego ukochana, stale przed oczami mieć będzie piękną twarz lady Burnham.
Oni tak idealnie do siebie pasują – dumała – i przypuszczam, że mogę się tylko modlić, by lord Burnham umarł, wtedy mogliby się pobrać i być naprawdę szczęśliwi.
Było to pozbawione egoizmu pragnienie, które, zdaniem Ajanty, wyraziłby każdy człowiek o dobrym sercu. Mimo to przyłapała się na myśli, że chociaż kochała markiza z całego serca, nie chciała wiedzieć, że mógłby całować i dotykać lady Burnham. Reasumując, czuła się ogromnie zmieszana i oszołomiona ostatnimi wydarzeniami.
Gdy dotarła do swej sypialni, natknęła się tam na Elsie, która przygotowywała dla niej suknię wieczorową.
– Och, jest panienka! – wykrzyknęła. – Miałam nadzieję, że panienka wcześnie wróci na górę.
– Dlaczego? – dociekała Ajanta.
– Ponieważ przyjechała jej lordowska mość i chciałaby zobaczyć panienkę, jeśli to możliwe.
– Jej… lordowska mość?
– Markiza, matka jaśnie pana – wyjaśniła Elsie. – Miała tu być na przyjazd panienki, lecz nie czuła się dobrze.
– Ale teraz jest już tutaj?
– Jej lordowska mość przybyła z Wdowiego Domu jakieś pół godziny temu. Udała się prosto do swego pokoju i byłaby zadowolona, gdyby panienka ją odwiedziła.
– Tak… oczywiście – odparła Ajanta.
Wiedziała, że musi się zgodzić, bez względu na to, jakie to będzie dla niej krępujące. Jeśli jednak musiała oszukiwać matkę markiza, czułaby się gorzej w jego obecności, zwłaszcza teraz, gdy oboje byli oszołomieni ultimatum lorda Burnhama.
Gdy Ajanta szła za Elsie korytarzem prowadzącym do południowego skrzydła, pokojówka wyjaśniła:
– Te pokoje są zawsze gotowe na przyjęcie jej lordowskiej mości.
Ajanta nie musiała nic odpowiedzieć, bo mówiąc te słowa Elsie zapukała do dużych mahoniowych drzwi i w chwilę później uchyliła je leciwa służąca.
– Przyprowadziłam pannę Tiverton do jej lordowskiej mości – wyjaśniła Elsie.
– Dziękuję, Elsie. Czy panienka zechce wejść?
Ajanta weszła do małego hallu, a pokojówka otworzyła następne drzwi.
– Panna Ajanta Tiverton, milady! – zaanonsowała.
Ponieważ pokój zdawał się tonąć w oślepiającym słonecznym blasku, dziewczyna z początku nie zauważyła nikogo. Potem zorientowała się, że przy wykuszowym oknie, w końcu pokoju, siedzi w fotelu na kółkach kobieta o siwych włosach. Ajanta skierowała się ku niej, myśląc, że może powinna była poczekać na markiza i że jego matkę może zdziwić fakt, iż przyszła tu sama.
– Jestem taka zachwycona, że cię widzę – przemówił miękki głos. – Musisz mi wybaczyć, że nie było mnie tutaj, gdy przyjechałaś, ale miewam takie nieznośne napady bólów, że nie mogę wtedy się poruszać.
– Bardzo mi przykro – powiedziała Ajanta.
Podeszła właśnie do fotela na kółkach i w chwili, gdy dygnęła i wyciągnęła na przywitanie rękę, markiza wydała cichy okrzyk.