Выбрать главу

Jak gdyby nagle zdając sobie sprawę, że markiz tak wiele ma do zaoferowania, iż nawet szybkie i niespodziewane zaloty nie wzbudzą niczyich wątpliwości, lady Burnham powiedziała pośpiesznie:

– Oczywiście, każda panna byłaby szczęśliwa, mając cię za męża. Pozostaje tylko pytanie, którą wybrać?

– Już się zdecydowałem – rzekł markiz.

– Kto to? Kim ona jest? – dociekała lady Burnham.

Zadając to pytanie sądziła, iż odczuje zazdrość, ale w tej chwili nawet miłość, którą uznawała ostatnimi miesiącami za niezwyciężoną, ustępowała wobec instynktu samozachowawczego.

– Myślę, że powinienem utrzymać to w sekrecie – odparł markiz.

Mówiąc to wyciągnął rękę i ujął dłoń lady Burnham.

– Słuchaj, Leone, jeśli mam cię uratować, i oczywiście siebie, musimy być bardzo sprytni.

– Tak… oczywiście.

Jej palce zacisnęły się na jego dłoni, czepiała się go, jak gdyby był liną ratunkową, która mogła ocalić ją przed utonięciem.

– Chcę, byś wróciła do domu i nalegała na spotkanie z mężem – ciągnął markiz. – Powiedz mu, że nie mogłaś zasnąć, bo byłaś nieszczęśliwa i wstrząśnięta jego oskarżeniami.

– Rozumiem… Mogę mieć tylko nadzieję… że mnie wysłucha.

– Musisz sprawić, by cię wysłuchał! – powiedział markiz stanowczo. – Powiedz mu, że widywaliśmy się, bo uznałem, że nadszedł czas, bym się ustatkował, i prosiłem cię o radę, kogo powinienem poślubić.

– Jestem pewna, że George nigdy mi nie uwierzy.

– Mniejsza o to! Jeśli nie uwierzy, po prostu powtarzaj swą historyjkę – odparł. – Powiedz mu, co jest prawdą, że rodzina naciskała mnie, bym spłodził dziedzica. Postanowiłem w końcu się zgodzić i za trzy dni ogłoszą moje zaręczyny w „Gazette”.

– Za trzy dni? – wykrzyknęła lady Burnham. – A przypuśćmy… że się nie uda?

– Uda się! – powiedział stanowczo markiz. – Musisz tylko namówić męża, by poczekał trzy dni. Zasugeruj mu, że jeśli podejmie kroki rozwodowe, a zaraz potem ogłoszone zostaną moje zaręczyny, ludzie nie tylko będą wątpić w jego dowody, lecz pomyślą, iż celowo mści się, bo jego konie zostały pobite przez moje podczas ostatnich dwóch wyścigów.

Lady Burnham zaczerpnęła tchu i splotła dłonie. To mogłoby… przekonać George'a, tak… mogłoby – powiedziała. – Wiesz, że nie widzi świata poza swymi końmi.

Markiz dobrze zdawał sobie z tego sprawę; wiedział, że powodem częstych wyjazdów lorda Burnhama było uczestnictwo na wyścigach w różnych częściach Anglii.

– Powtarzaj mu, że jego przyjaciele uznają za czyn bardzo niehonorowy zniszczenie szczęścia młodej dziewczyny, która właśnie się ze mną zaręczyła.

Powiem mu to! Oczywiście, że mu to powiem! – lady Burnham mówiła z zapałem. – I, Quintusie, myślę, że jesteś bardzo mądry. To jest jedyny… argument, którego George może wysłuchać.

– Tak właśnie myślałem – w głosie markiza zabrzmiała nutka zadowolenia.

Spoglądał przez długą chwilę na lady Burnham, potem uniósł jej dłoń do ust.

– Żegnaj, Leone. Dziękuję ci za szczęście, które mi dałaś. Żałuję tylko, że stałem się przyczyną tylu twoich zmartwień.

– Kocham cię, Quintusie! I wiem, że nigdy już nie pokocham nikogo tak mocno, jak ciebie.

Zaszlochała cichutko, ale ciągnęła mężnie dalej:

– Myślę jednak, że gdyby George'owi się udało, i gdybyśmy wzięli ślub… w końcu byśmy się znienawidzili.

– Możemy mieć tylko nadzieję i modlić się, aby to się nigdy nie stało.

Markiz ucałował jej dłoń powtórnie i dodał:

– Idź już. Zrób dokładnie to, co ci mówiłem, i nie próbuj się ze mną kontaktować.

– Nie, oczywiście, że nie – odparła. – I dziękuję ci, najdroższy Quintusie, za… wszystko, ale… przede wszystkim za to, że… jesteś sobą.

Mówiąc to wstała, otuliła się szczelnie ciemną peleryną i przez długą chwilę spoglądała w oczy markiza. Potem odwróciła się bez słowa i odeszła. W chwilę później markiz usłyszał, jak zamknęły się za nią drzwi kaplicy.

Markiz znowu usiadł na ławie. Wiedział, że najlepiej będzie odczekać jakiś czas, zanim opuści kościół, na wypadek, gdyby Leone była śledzona. Poza tym trzeba było wiele przemyśleć. Co więcej, zdawał sobie sprawę, iż jego myśli przekształcić się muszą w czyn, którego skutki już za trzy dni powinny być wszystkim znane!

Dwie godziny później markiz wyjechał ze Stowe house. Powoził swym najnowszym faetonem, zaprzężonym w najlepsze konie. Był to jeden z najszybszych powozów, jakie zbudowano, a markiz poświęcił wiele czasu na wymyślanie poprawek w konstrukcji, które bez wątpienia przyczyniły się do zwiększenia szybkości i wygody jazdy.

Wyglądał niezwykle elegancko w nieco przekrzywionym na ciemnych włosach cylindrze. Jego buty z cholewami lśniły jak polerowany heban, a fular zawiązany był w sposób, który budził zawiść i rozpacz u innych dandysów. Markiz i jego świta przyciągali spojrzenia wszystkich ludzi spacerujących lub jeżdżących w Park Lane.

Gdy markiz skierował swe konie na północ, pomyślał, że stajenny, którego wysłał przodem półtorej godziny temu, powinien dotrzeć do zamku Dawlishów za cztery godziny. Dzięki temu książę będzie miał dosyć czasu, by przygotować się na przyjęcie nieoczekiwanego, lecz – bez wątpienia – pożądanego gościa.

Właśnie w kaplicy – niczym błysk światła w mrokach rozpaczy – wróciło do niego wspomnienie rozmowy, jaką przeprowadził przed dwoma tygodniami z księciem Dawlishem. Rozmawiali właśnie o wyścigach, na których spotkali się poprzedniego dnia, i markiz spytał niedbale:

– Czy wasza wysokość kupił jakieś konie w tym sezonie?

– Niestety, nie – odparł książę. – Mój trener usiłował namówić mnie na parę roczniaków, które jak powiadał, zapowiadają się bardzo obiecująco, ale szczerze mówiąc, Stowe, nie mogę sobie pozwolić w tej chwili na wydanie tak dużej sumy na konie.

Markiz wyglądał na zaskoczonego, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, książę pospieszył z wyjaśnieniem.

– Moja córka ma być wprowadzona do towarzystwa w tym sezonie. To oznacza bal w Londynie i astronomiczną liczbę rachunków od krawcowych, modystek i Bóg jeden wie – jakich jeszcze kramarzy.

Westchnął głęboko i mówił dalej:

– Albo suknie, albo konie – i możesz odgadnąć, co jako człowiek żonaty muszę wybrać!

Markiz roześmiał się i książę, obdarzony dużym poczuciem humoru, zawtórował mu, a potem dodał:

– Posłuchaj mej rady, Stowe, i zostań kawalerem tak długo, jak potrafisz! W końcu i tak cię złowią, ale niech się przynajmniej zdrowo za tobą nauganiają!

Markiz znowu się zaśmiał.

– Tak zrobię, wasza wysokość. Z całą pewnością!

Wiedział, że książę bez wątpienia przyjmie go jako zięcia! Księżna, która wydała już za mąż dwie córki, zaakceptuje go nie kwestionując warunków, co do terminu ogłoszenia zaręczyn.

Pomyślał, że jeśli już musi się żenić, małżeństwo to może okazać się całkiem udane z jego punktu widzenia. Bóg świadkiem, nie miał na ślub ochoty.

Spodziewał się, że będzie mógł cieszyć się kawalerskim życiem jakieś pięć do dziesięciu lat, zanim naprawdę trzeba się będzie ustatkować i spłodzić dziedzica.

Skoro już musi zgodzić się na jarzmo małżeńskie, jak to nazywali jego słudzy, niech połączy go ono z dziewczyną, która również interesować się będzie końmi.