– Powiedziałem, że cię kocham – odparł markiz – tak, jak ty, wiem o tym, kochasz mnie.
Ujął dłonią jej podbródek i uniósł jej twarz ku swojej.
– To prawda, czyż nie? – zapytał. – Nie mogłabyś być tak bezinteresowna, tak skłonna do niewiarygodnego poświęcenia, gdybyś mnie nie kochała.
Nie czekał na odpowiedź, lecz przycisnął wargi do ust dziewczyny, a potem przyciągnął ją do siebie, więżąc ją w pocałunku.
Ajanta miała wrażenie, że przeniosła się z mroku w niebiańską światłość, wypełniającą cały świat. Potem, gdy usta markiza stały się bardziej natarczywe i zachłanne, zapomniała o wszystkim, poza jego bliskością. Napełniło ją nieprawdopodobne upojenie, tak że wydawało się jej, iż musiała umrzeć i zamiast być człowiekiem stała się cząstką boskości.
To uczucie było tak doskonałe, tak wspaniałe, że Ajanta zorientowała się, iż musi być to miłość, miłość, której zawsze szukała, w którą wierzyła i w której odnalezienie przestała już wierzyć.
Dopiero gdy markiz na chwilę uniósł głowę, zdołała odezwać się:
– Kocham cię… kocham… ale nigdy nie sądziłam… że i ty obdarzysz mnie miłością.
– Myślę, że pokochałem cię w chwili, gdy cię zobaczyłem – powiedział. – Mówiłem sobie, że jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa, i o wiele za mądra, byś mogła stać się taką żoną jaką spodziewałem się poślubić.
– A… teraz? – wyszeptała.
– Teraz wiem, że nie mogę bez ciebie żyć i że życzę sobie niepozornych zaręczyn, moja ukochana, lecz prawdziwego małżeństwa, które przetrwa całą wieczność.
– Czy chcesz powiedzieć, że naprawdę tak myślisz?
– Wiedziałem, gdy kazałem wyryć ten napis na obrączce, że jesteś wszystkim, co istniało w uświęconym i nie sprofanowanym zakątku mego serca, który jak sądziłem, pozostanie na zawsze pusty.
Ajanta zaszlochała cicho i przytuliła twarz do jego ramienia.
– Kiedy zobaczyłam lady… Burnham, pomyślałam, że… nigdy nie będę nic dla ciebie znaczyć.
– Zapomnij o niej! – powiedział markiz. – To bardzo miła i piękna istota, ale nawet gdyby była wolna, nie poprosiłbym jej, by została moją żoną.
Ajanta uniosła głowę.
– Czy to prawda? – zapytała z niedowierzaniem.
Ramiona Quintusa objęły ją mocniej.
– Ponieważ musimy być wobec siebie szczerzy, moja ukochana – powiedział – przyznaję, że w moim życiu było bardzo wiele kobiet. Ale ja powziąłem decyzję, że będę wolny i nie ożenię się, po prostu dlatego, iż żadna z nich nie była kobietą którą chciałbym przywieźć do Stowe Hall, by ze mną tu zamieszkała i była matką moich dzieci.
Ucałował czoło Ajanty i ciągnął dalej:
– Gdy zobaczyłem cię tu, w tym domu, wiedziałem, że to ty jesteś właśnie osobą, której szukałem. Pasowałaś tu w sposób, jakiego nie potrafię wytłumaczyć, wiem tylko, że jesteś jedyną znaną mi kobietą, która może zająć miejsce mej matki i zawładnąć tą częścią mnie, jakiej nigdy nikomu nie oddałem. Ajanta wydała cichy okrzyk szczęścia.
– Chciałam, abyś to właśnie powiedział. To właśnie czuli wobec siebie papa i mama, tego zawsze pragnęłam i o to się modliłam, ale, podobnie jak ty, sądziłam, że nigdy tego nie znajdę.
Mówiąc te słowa pomyślała, że mogłaby teraz powiedzieć markizowi, kim była jej matka, ale można było poczekać z tym wyjaśnieniem.
– Nie poznałaś wielu mężczyzn, moja najdroższa, mieszkając w cichej wiosce.
– To prawda, a jednak los zetknął nas ze sobą w sposób najmniej oczekiwany.
– Być może, mimo wszystko żadne z nas nie miało dostatecznie dużo ufności w nasze przeznaczenie – powiedział markiz. – Ale teraz, moja śliczna, znaleźliśmy to, co jak wiemy, jest najcenniejszą rzeczą na ziemi i nigdy tego nie utracimy.
– Nigdy! Nigdy! – zawołała Ajanta.
Markiz znowu pocałował ją. Czuła, jak gdyby ofiarowywała mu nie tylko usta i serce, lecz ciało i duszę. Była jego częścią i nigdy już nie będzie samotna i zalękniona, nieszczęśliwa ani przerażona. Tuliła się do niego coraz mocniej i mocniej, i czuła w jego pocałunku dziwny ogień. Rozpalał on w jej piersiach płomień, który wznosił się przez szyję, aż dotknął ust jej i markiza.
– Uwielbiam i pragnę cię! – powiedział ochrypłym głosem Quintus. – Nie mogę się doczekać, kiedy będziesz moja. Pojutrze weźmiemy ślub w tutejszym kościele.
– Czy ludzie nie uznają tego za… dziwne? – spytała Ajanta.
Całą swą istotą pogrążyła się w radości, zdumieniu i zachwycie, że markiz ją kocha.
– Czy to ważne, co sobie pomyślą?
– Nie.
– Jesteś tego pewna?
– Ważne jest tylko, że mnie kochasz! Czy naprawdę to mi się nie śni?
– Oboje śnimy – odpowiedział i znowu ją pocałował.
Kiedy przerwali, pokój pogrążył się niemal całkowicie w mroku i markiz przyciągnął Ajantę do okna. Gwiazdy odbijały się w stawie, a gdy księżyc wzniósł się na niebo, cienie stały się bardziej czarne, tajemnicze i emocjonujące.
– Stowe Hall jest… zaczarowany – wyszeptała dziewczyna.
– Zawsze taki będzie dla nas – rzekł markiz całując jej włosy.
Uniosła ku niemu twarz mówiąc:
– Muszę ci coś… powiedzieć.
– Co takiego?
– Twój dom jest zaczarowany, wszystko, co robisz, wydaje się częścią jakiejś bajki, ale… gdybyśmy musieli uciekać, jak papa i mama, żyć… w biedzie i zapomnieniu, poszłabym za tobą chętnie… ani przez chwilę nie uważałabym tego za… poświęcenie!
Powiedziała to w tak wzruszający sposób, że markiz objął ją mocniej. I gdy już myślała, że ją pocałuje, on przytulił policzek do jej twarzy i rzekł:
– Dlatego wiem, że mnie kochasz, a ponieważ jesteś gotowa tyle dla mnie poświęcić, chciałbym móc ofiarować ci wszystko, nawet zdjąć z nieba gwiazdy i księżyc, byś mogła trzymać je w ramionach.
– Ja nie mogę ofiarować ci niczego… poza swoją… miłością.
– Miłością, która wypełni cały świat – odparł. – Miłością, która nie tylko jest w nas teraz, moja ukochana, lecz będzie, jak wierzę, stawała się coraz gorętsza i wspanialsza z każdym rokiem, który wspólnie przeżyjemy.
Gdy w oczach Ajanty ukazały się łzy najgłębszego szczęścia, markiz ponownie ją ucałował. Obsypywał ją pocałunkami, aż poczuła, że naprawdę zdjął z niebios gwiazdy i księżyc, by mogła przytulić je do piersi.
Wiedziała, że ich miłość jest większa, niż mogliby to wyrazić, i że została im zesłana przez Boga, do Niego należała i pozostanie z nimi przez całą wieczność.
Barbara Cartland