Książę Dawlish był znanym sportowcem, niemal równie popularnym wśród bywalców wyścigów jak sam markiz.
Prowadząc zaprzęg z mistrzostwem prawdziwego światowca, Quintus próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek słyszał imię córki księcia lub miał okazję ją widzieć. Przypuszczał, że musiała czasami towarzyszyć ojcu na wyścigach.
Mógł przypomnieć sobie księżnę, o zaniedbanym, lecz arystokratycznym wyglądzie, jej starszą córkę – Mary, która poślubiła wicehrabiego Canningtona, młodego człowieka z cofniętym podbródkiem, przyszłego hrabiego, ale nie pamiętał pozostałej rodziny. Mówił sobie, że będąc córką swego ojca dziewczyna ta stanie się taką żoną, jaką mieć powinien, będzie wiedziała, jak pełnić rolę pani jego rodzinnego domu w Buckinghamshire i Stowe House w Londynie.
Dotychczas, wydając przyjęcia, markiz korzystał z pomocy swej matki, której uroda i dowcip były powszechnie znane, dopóki nie musiała wycofać się z życia towarzyskiego z powodu reumatyzmu, który uczynił z niej niemal kalekę.
Czasami nie prosił jej o pomoc, i wspominał podczas jazdy te bardzo zabawne kawalerskie wieczorki, które – niestety – będą musiały teraz przejść do historii. Ponieważ większość gości było kawalerami, zapraszał najbardziej pociągające panienki lekkiego prowadzenia, za którymi szaleli panowie z klubu z St. James, lub aktorki, z powodu których złota młodzież tłoczyła się za kulisami teatru Drury Lane lub Opery Włoskiej.
– To była wspaniała zabawa! – pomyślał z nostalgią.
Postanowił, że pomimo małżeństwa dom w Chelsea nadal będzie gościł osoby, o istnieniu których jego żona nie będzie miała pojęcia.
Gdy wydostali się na otwartą przestrzeń, gdzie ruch był niewielki, markiz ostro pogonił konie. Obliczył, iż nawet z godzinną przerwą na lunch w oberży, której właściciel został uprzedzony o przyjeździe gościa przez stajennego, zmierzającego do zamku Dawlishów, osiągnie cel swej podróży o godzinie czwartej. Będzie miał dość czasu na zawarcie znajomości z przyszłą żoną i poinformowanie księcia o swych zamiarach.
Zaraz z rana odeśle stajennego do Londynu, by sekretarz zdążył zamieścić wiadomość w „Gazette”, tak by rzuciła się w oczy lordowi Burnhamowi, gdy w środę rano otworzy gazetę.
Nie widział żadnych błędów w swym planie, chyba że Leone nie uda się namówić męża na trzydniową zwłokę, o którą prosił.
Markiz, który zawsze był przygotowany na każdą możliwość, zostawił sobie jeden dzień w zapasie, gdyby – co mało prawdopodobne – córka księcia była już z kimś zaręczona. Szansa na to była co prawda znikoma, ale markiz, podczas realizacji swych planów, nie miał w zwyczaju czegokolwiek zostawiać przypadkowi.
Zdawał też sobie sprawę, że jeśli stanie się najgorsze i lord Burnham przeprowadzi rozwód, miałby obowiązek poślubienia Leone. Uważał ją za jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkał, i nie był zaskoczony, gdy mu uległa; nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by kobieta, której pragnął, o którą zabiegał, odtrąciła go.
Choć zgadzał się w duchu, że ich romans w swoim czasie był prawdziwym uniesieniem, szczerze przyznawał, że nie chciałby ciągnąć tego związku do końca życia.
Prawdę mówiąc, taka perspektywa przerażała go.
Jechał dalej i zastanawiał się, dlaczego wszystkie jego romanse kończyły się tak prędko, i niezmiennie czuł przesyt i nudę, niezależnie od uroku kobiety – To niemożliwe, myślał, by udało się znaleźć istotę piękniejszą od Leone. Była przy tym miła i łagodna, i oddała mu, jak wszystkie jego kochanki, całe swoje serce.
Zawsze zastanawiał się z odrobiną cynizmu, jakie błędy popełniali inni mężczyźni, że ich żony z reguły wydawały się nieświadome siły i ognia miłości.
Nie pamiętał, aby kiedykolwiek kobieta, którą zdobył, nie powiedziała mu, iż nigdy w życiu nie była tak podniecona, że miłość, jaką jej ofiarował, lub raczej – jaką ona mu ofiarowywała, wydawała się jej całkiem odmienna od miłości, jaką dzieliła z mężem.
Muszę być chyba bardzo dobrym kochankiem – stwierdził, bardzo z siebie zadowolony. Wiedział, że był to jeszcze jeden talent, z którego mógł być dumny. Gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że był dumny z siebie i swych osiągnięć od czasów, gdy był małym chłopcem.
To jego ojciec powiedział mu:
– Świat tylko czeka, byś go podbił, i nie zapominaj o tym! Bądź wojownikiem i zwycięzcą człowiekiem, który zdobywa to, czego pragnie, i zapomnij o tej cholernej bzdurze, że jesteś „nędznym grzesznikiem”, jak uczą tego w kościele!
Stary markiz zaśmiał się i dodał:
– Gdybym nie uważał się za kogoś lepszego od większości ludzi, z którymi mam do czynienia, przestrzeliłbym sobie głowę kawałkiem ołowiu!
Jego syn też śmiał się wtedy, myśląc jednocześnie, jak wspaniale wygląda jego ojciec! Żył w swej posiadłości niemal jak król, zarządzał nią tak wzorowo, że była przykładem i przedmiotem zazdrości wszystkich sąsiadów. Quintus pomyślał wtedy, że chciałby naśladować swego ojca, i zawsze próbował to robić.
Kiedy odziedziczył majątek i dojrzał, każdego dnia był coraz bardziej dumny z tego, co posiadał i co sam osiągnął.
– Duma poprzedza upadek, Stowe! Nie zapominaj o tym! – krzyknął kiedyś podczas sprzeczki jeden z jego rówieśników.
Markiz nie raczył mu odpowiedzieć, ale myślał teraz, że bardzo niewiele brakowało, by upadł. Prawdę mówiąc, stał nad brzegiem przepaści i tylko jego inteligencja i łut szczęścia mogły go uratować.
Instynktownie pogonił konie, jakby chciał dotrzeć do zamku Dawlishów jak najszybciej i ocalić się, zanim dosięgnie go całkowita klęska.
Po zjedzeniu całkiem dobrego lunchu w oberży i wypiciu połowy butelki własnego claretu, co poprawiło mu nieco humor, markiz kontynuował podróż.
Za niecałe dwie godziny miał dotrzeć do zamku i obmyślał, co powiedzieć księciu po przyjeździe, jak wytłumaczyć nieoczekiwaną wizytę, a także, w jaki sposób poprosić córkę księcia, by uczyniła mu ten zaszczyt i została jego żoną
Przypuszczam, że wszystkie dziewczęta są romantyczne – pomyślał – i ona także będzie oczekiwać ode mnie pochlebstw i nalegania.
Myśląc tak, uświadomił sobie, że nie znał ani jednej młodej dziewczyny. O ile pamiętał, z żadną nie zamienił słowa, poza dzień dobry i do widzenia. Z całą pewnością też z żadną nie tańczył, ponieważ z zasady unikał tańców na balach.
Prawdę mówiąc, zazwyczaj kończył przyjęcia przy karcianym stoliku, jeśli nie wybierał się z przyjaciółmi do lokalu rozrywkowego, by podziwiać urodę cór Koryntu.
Ciekawe – powiedział do siebie – o czym mówią młode dziewczęta? Co je interesuje?
Wiedział aż za dobrze, co je interesuje, gdy miały już obrączkę na palcu i gdy po roku lub dwóch obdarzyły męża dziedzicem.
W zadziwiający sposób doskonaliły sztukę flirtu, stawały się zabawne i dowcipne, i z pewnością nie był to talent zdobyty na lekcjach.
Gdy wspominał rozmowy z Leone i wieloma uroczymi kobietami przed nią, czuł, że nie było w nich oryginalności. Naturalnie, śmiały się z jego żartów, rumieńcem przyjmowały komplementy, potem kusiły, wabiły i zachęcały każdym słowem, spojrzeniem czy ruchem ciała.
Lubił to, rzecz jasna. Nie byłby mężczyzną, gdyby nie sprawiały mu przyjemności zabiegi o jego względy. Ale było to takie oczywiste i z czasem stało się bardzo jednostajne i nużące! To było przyczyną iż – niezależnie od tego, jak piękne bywały damy – jego miłość do nich, jeśli to była miłość, nigdy nie trwała zbyt długo. Równie często zmieniały się lokatorki jego wygodnego, pięknie urządzonego domku w Chelsea.
– Czego szukam? – zapytał sam siebie.
To pytanie zaskoczyło go, ale nie znalazł na nie odpowiedzi.