– Z tego, co mówi moja siostra, zrozumiałam, iż zdarzył się wypadek i pan ją uratował.
– Dyliżans zderzył się z furmanką – wyjaśnił markiz. – Było wiele zamieszania, ale nie sądzę, by ktoś został poszkodowany.
– Zaprowadził porządek, jak gdyby był czarownikiem! – zachwycała się Charis. – Potem przywiózł mnie do domu swym faetonem. Chodź, Ajanto, popatrz!
Mówiąc to, pociągnęła siostrę za rękę, ale Ajanta nawet nie drgnęła.
– Przede wszystkim muszę podziękować dżentelmenowi, który cię uratował. Dziękuję panu, sir. To bardzo uprzejmie, że podwiózł pan moją siostrę do domu. Ma skłonność do popadania w sytuacje, z których trzeba ją ratować.
– Słyszałem, jak pani to mówiła – uśmiechnął się markiz. – Ale ten wypadek, zapewniam panią, nie był tak okropny, jak atak byka.
– Charis nie została zaatakowana przez byka. Ona myślała jedynie, że to mogłoby się zdarzyć, ale na szczęście przechodził tamtędy pewien student i odprowadził ją bez szwanku do domu.
Bez wątpienia Ajantę bawiło, że jej siostra była, swym zdaniem, „ratowana”, i markiz powiedział:
– Cieszę się, że ma takie szczęście lub raczej – jak pani sądzi – fantazję.
Ajanta obdarzyła go słabym uśmiechem, jak gdyby doceniała wymyślność przygód swej siostry, potem rzekła:
– Jestem pewna, że chciałby pan już ruszyć w drogę, i możemy tylko podziękować za pańską uprzejmość.
– W drogę? – powtórzyła Charis. – To bardzo niegościnne z twojej strony, Ajanto. Z pewnością uprzejmość wymaga, by zaprosić pana na lunch?
Markiz zobaczył, że rozbawienie znikło z oczu Ajanty, i poczuł zdziwienie, gdy odparła chłodno:
– Sądzę, Charis, że powinnaś teraz podziękować panu za jego uprzejmość, a potem idź umyć ręce.
– Oczywiście, że pragnę panu podziękować – rzekła Charis do markiza. – Ale ponieważ jest pora lunchu, sądzę, iż miałby pan ochotę coś zjeść przed dalszą drogą.
Miał właśnie odmówić i powiedzieć, że spożył już posiłek, ale zaskoczył go wyraz twarzy Ajanty.
Była tak urocza, iż czuł, że niemal jego prawem jest, by budził w niej taki podziw i zachwyt, jak w jej siostrze. A jednak to wiejskie dziewczę patrzyło na niego, choć trudno mu było w to uwierzyć, obojętnie, i widać było, że z niecierpliwością oczekuje, by wyszedł jak najszybciej.
Ponieważ poczuł się tym dotknięty, odparł:
– To bardzo uprzejmie z pani strony i chociaż nie jestem głodny, byłbym bardzo wdzięczny – po takiej podróży w kurzu – gdybym mógł dostać coś do picia.
– Oczywiście, że tak – wykrzyknęła triumfalnie Charis. – Na co ma pan ochotę?
– Chodzi raczej o to, co mamy do zaoferowania – powiedziała chłodno Ajanta. – Obawiam się, sir, że może pan wybierać tylko pomiędzy lemoniadą a jabłecznikiem.
Ton jej głosu wskazywał, że była pewna, iż markiz odmówi, ale on odrzekł:
– Z największą rozkoszą wypiję szklankę jabłecznika, jeśli nie sprawi to pani zbyt wiele kłopotu.
Przez chwilę myślał, że Ajanta powie, iż jest to kłopot, zamiast tego odezwała się niemal zbuntowanym tonem:
– Podam panu picie. Charis zaprowadzi pana do jadalni.
– Dobrze – zgodziła się Charis.
Mówiąc to zerwała z głowy niemodną budkę i markiz zobaczył, że włosy miała jasne i bardzo długie, nie tak złociste, jak siostra, ale też bardzo piękne. Zastanowił się, kto mógł spłodzić tak urodziwe dzieci, i pomyślał, że chętnie by poznał ich ojca. W tej chwili, jak gdyby Ajanta przechwyciła jego myśl, odezwała się do kogoś w głębi domu:
– Idź i powiedz papie, że lunch już podany, i poproś, by przyszedł od razu, bo spóźni się na pogrzeb dzisiejszego popołudnia.
Gdy to mówiła, dał się słyszeć odgłos zbliżających się szybko kroków i w chwilę później inna dziewczyna, o wiele niższa, lecz także niezwykle ładna, weszła do pokoju. Zatrzymała się na chwilę, by popatrzeć na markiza, potem biegła dalej.
– To Darice – wyjaśniła Charis. – Proszę wejść do jadalni. Czy naprawdę nie jest pan głodny?
– Naprawdę, dziękuję bardzo. Jabłecznik, który przyniesie pani siostra, wystarczy mi aż nadto.
Pokój jadalny był kwadratowy, pośrodku stał duży, owalny stół, przykryty, jak zauważył markiz, lnianą nieskazitelnie czystą serwetą. Stół nakryty był na cztery osoby. Charis przyniosła krzesło i postawiła je obok honorowego miejsca.
– Lepiej, by usiadł pan koło papy – powiedziała – a ja usiądę obok pana, bo chcę z panem rozmawiać. Jeśli jednak papa zacznie mówić na swój ulubiony temat, nie będę mogła wtrącić nawet słowa.
– Nie mogę uwierzyć, by mogła pani długo milczeć – zażartował markiz.
Charis zaśmiała się, a jej długie, sięgające do pasa włosy zamigotały, jak gdyby pokryły je drobne, złote fale. Markiz patrzył na nią gdy Ajanta weszła do pokoju, niosąc w jednej ręce kamionkowy dzban, a w drugiej duży talerz. Wziął od niej dzban, wiedząc, że zawiera on domowy jabłecznik, jaki wielu farmerów wyrabiało specjalnie dla swych robotników. Gdy postawił go na kredensie, Ajanta położyła talerz na stole i wyszła z pokoju.
Charis przyniosła szklankę, a gdy markiz nalał sobie trochę jabłecznika, Darice wróciła prowadząc za rękę mężczyznę, który wyglądał dokładnie tak, jak markiz wyobrażał sobie ojca tych pięknych dzieci.
Proboszcz musiał w młodości być zdumiewająco urodziwym mężczyzną i nawet teraz, gdy jego włosy pokryła siwizna, a zmarszczki pojawiły się na twarzy, był nadal niezwykle przystojny.
– Dzień dobry, sir – powiedział do markiza. – Słyszałem od najmłodszej córki, że uratował pan Charis z bardzo nieprzyjemnej sytuacji.
– Z katastrofy dyliżansu – rzekła Charis, zanim markiz zdołał odpowiedzieć.
– Och, znowu! – wykrzyknął pastor. – Jeżdżą zbyt szybko po tych wąskich drogach. Mówiłem to dziesiątki razy.
– Zgadzam się z panem – podjął markiz. – Ale na szczęście mogłem zaprowadzić porządek i pańska córka nie ucierpiała.
– Cieszę się z tego. Czy mogę poznać pana nazwisko?
– Stowe – odrzekł markiz. Był tak przyzwyczajony, że ludzie reagują na dźwięk jego nazwiska najpierw zaskoczeniem, a potem podziwem, iż zdziwił się, gdy proboszcz powiedział tylko:
– Jestem panu bardzo wdzięczny, panie Stowe, i mam nadzieję, że zostanie pan na lunchu. Nazywam się Tiverton.
Gdy to mówił, Ajanta wróciła do pokoju, niosąc stos talerzy.
– Zaprosiłyśmy już pana Stowe'a na lunch – rzekła – ale powiedział, że prosi tylko o szklankę jabłecznika.
– Wydaje się, że to niegościnne – stwierdził pastor. – Jaka szkoda, że nie mogę zaproponować panu czegoś mocniejszego, ale obawiam się, że nie stać mnie na dobre wino. Jeśli chodzi o alkohol, nie znoszę niczego, co nie jest najlepszej jakości. Markiz uśmiechnął się.
– Zgadzam się z panem i bardzo smakuje mi jabłecznik, który jak sądzę, jest miejscowej produkcji.
– Z jabłek z naszego sadu. Uważam…
– Proszę cię, papo, usiądź – przerwała Ajanta. – Jak wiesz, zwlekaliśmy z lunchem, czekając na Charis, ale nie możesz spóźnić się na pogrzeb.
– Na pogrzeb? – spytał jej ojciec. – Czy dzisiaj czeka mnie pogrzeb?
– Wiesz, że tak, papo. Pogrzeb pani Jarvis. Nie możesz o tym zapomnieć.
– Nie, nie mogę zapomnieć – zgodził się pastor, siadając na krześle, na honorowym miejscu. Ze sposobu, w jaki to mówił, markiz doszedł do wniosku, że proboszcz często zapominał o pogrzebach i innych obowiązkach religijnych.
– Dowiedziałem się, sir – powiedział uprzejmie – że pisze pan książki.