Powiedziała to trochę surowo i wyraźnie miała mu za złe uśmieszek, który uznała za kpiący. Markiz zauważył natomiast, że jej błękitne oczy wydają się miotać na niego błyskawice, jakich nigdy dotąd nie zdarzyło mu się widzieć.
– Zdaję sobie sprawę z pani problemu, panno
Tiverton. Zatem pożegnam się od razu i raz jeszcze dziękuję za szklankę wybornego jabłecznika.
Mówiąc to wyciągnął dłoń, ale wydawało się, że Ajanta tego nie zauważyła, gdyż ruszyła w kierunku drzwi, jak gdyby chciała przyspieszyć jego odjazd.
Szedł za nią, gdy od strony schodów doleciał okrzyk i Charis szybko zaczęła zbiegać po stopniach.
Ajanta odwróciła się w drzwiach i wyciągnęła dłoń do gościa.
– Do widzenia, panie Stowe – powiedziała – i mam nadzieję, że pańskiej żonie wkrótce się polepszy. Musi się pan bardzo o nią martwić.
Zarówno markiz, jak i Ajanta zdawali sobie sprawę, że na te słowa Charis zamarła w połowie drogi. Przez chwilę wydawała się niezdecydowana, czy ma iść dalej, czy też cofnąć się. Potem szybko upuściła kawałek papieru, który trzymała w dłoni, i zeszła z kilku ostatnich stopni do hallu.
Markiz spojrzał na nią pytająco, a ona rzekła:
– Nie mogłam… odnaleźć… poematu.
Nie czekając na jego odpowiedź, przeszła przez drzwi na dwór, gdzie Darice poklepywała właśnie konie i rozmawiała z Benem o tym, jakie są wspaniałe.
– Wygrała pani pierwszą rundę, panno Tiverton! – odezwał się markiz, mijając Ajantę.
Wdrapał się na kozioł faetonu i gdy ujął lejce, Ben podbiegł, by wskoczyć na swe miejsce z tyłu.
– Do widzenia! Do widzenia!
Obie młodsze siostry stały machając rękami, gdy konie ruszyły w drogę.
Gdy markiz przeprowadził zaprzęg przez wąską bramę, obejrzał się i zobaczył, że tylko Darice stała jeszcze na schodach, obserwując jego odjazd.
Uśmiechał się podczas jazdy, myśląc, że było to bardzo zabawne wydarzenie i gdyby nie ono, dzień byłby zwykłą klęską.
Już nigdy więcej nie ujrzy Tivertonów, ale nie mógł powstrzymać się od myśli, że uroda trzech córek prowincjonalnego pastora była czymś niespotykanym, czymś, co zawsze będzie pamiętał.
Po chwili jednak jego własne problemy otoczyły go niczym chmury. Popędził konie jak najszybciej, spiesząc się do zamku Dawlishów.
Siedząc w wielkiej, raczej brzydkiej i pełnej przeciągów bawialni markiz zdawał sobie sprawę, że jego plany zostały pokrzyżowane w sposób, jakiego się z pewnością nie spodziewał.
Zaplanował, że natychmiast po przyjeździe do zamku rozmówi się z księciem. Powie mu, iż zdecydował się ożenić, że ze względu na ich długą znajomość z wyścigów i przynależność do tych samych klubów, nie mógł wyobrazić sobie nic bardziej stosownego od połączenia przez małżeństwo obu rodzin, mających równie wielkie znaczenie w historii Anglii.
Starannie ułożył swą przemowę i pewien był, że książę będzie zachwycony tą sugestią nie tylko ze względu na bogactwo i pozycję Stowe'ów.
Dobrze by było polubić nowych krewnych, myślał markiz, gdyż w przeciwnym razie mógł wyobrazić sobie czekającą go nudę, gdy przyjdzie mu ich gościć w Stowe Hall lub brać udział w uroczystościach rodzinnych w zamku Dawlishów.
Jego plany zostały pokrzyżowane, gdy po przyjeździe został wprowadzony do biblioteki i odkrył, ku swemu zdumieniu, że książę nie był sam, lecz towarzyszyło mu trzech najbliższych przyjaciół Quintusa.
Gdy książę Dawlish wyciągnął ku niemu dłoń z uśmiechem, Harry Strensham, którego markiz widział zaledwie przed dwoma dniami w klubie, zawołał:
– Do diabła, Quintusie! Próbowaliśmy ukryć przed tobą wieść o tej aukcji i przysięgam, że to nie ja się wygadałem!
– Ja też jestem niewinny – wykrzyknął drugi z przyjaciół. – Nie widziałem Quintusa od tygodnia!
– Celowo go unikałem! – oznajmił trzeci.
– O co tu chodzi? – spytał markiz.
– No, no, Quintusie! Nie musisz grać przy nas niewiniątka – zaśmiał się Harry. – To jasne, że musiałeś słyszeć o sprzedaży koni Trevellyana, a my mieliśmy nadzieję, że ten żółtodziób zapomni cię zaprosić.
Słysząc te słowa markiz doskonale zrozumiał, o czym mówi jego przyjaciel. Gdy zmarł lord Trevellyan, rozeszły się pogłoski, że być może jego syn, mieszkający za granicą, pomyśli o sprzedaży stadniny. Jednakże markiz nie słyszał nic o aukcji i ponieważ nikt mu o niej nie wspomniał, uznał, że nowy dziedzic będzie nadal wystawiał na wyścigach konie, na które jego ojciec wydał tyle pieniędzy.
Jednakże nowy lord Trevellyan, ponieważ nie znał się na koniach i nie interesował go sport królów, zdecydował się na prywatną aukcję. Przyjaciele markiza sądzili, że fakt, iż Quintus nic na ten temat nie mówi, oznaczał, że nie dostał zaproszenia. Wiedzieli też, że będą mieli większą szansę na zrobienie dobrego interesu, jeśli ich nie przelicytuje.
Markiz pomyślał, że miał jak zwykle szczęście, jeśli chodzi o konie, dlatego też całkiem przypadkowo natknął się na spisek, mający odsunąć go od aukcji. I gdyby nie miał na głowie ważniejszych spraw, bardzo by go to zirytowało.
W stadninie lorda Trevellyana było kilka bardzo pięknych koni, które chętnie by kupił, a teraz, gdy dowiedział się już o wszystkim, postanowił skorzystać z okazji.
– Muszę powiedzieć, że to bardzo podstępnie z waszej strony – powiedział, gdy ze zwykłą bystrością zorientował się w sytuacji.
– Wszystkie środki są dobre, gdy chodzi o kobiety i konie! – zaśmiał się Harry. – Ponieważ aż nazbyt często biłeś nas na mecie, uznaliśmy, że przynajmniej raz będziemy mieć uczciwą szansę.
– Zapłacisz mi za to, Harry! – powiedział dobrodusznie markiz.
– Myślałem, że to nieprawdopodobne, byś ty, Stowe, nie wiedział o czymś, co ma związek z wyścigami – rzucił książę. – Więc jak tylko dostałem twój list, wiedziałem, dlaczego chciałeś tu dziś przyjechać.
– Czy nikt się już do nas nie przyłączy? – spytał markiz.
– Tylko Eddie – odparł Harry – i uzgodniliśmy, że ze względu na to, iż jest spłukany, pozwolimy mu kupić jednego konia nie podbijając ceny.
– Jestem gotów zgodzić się na to – powiedział markiz. – Ale ciebie będę przelicytowywał, Harry, za to, jak mnie potraktowałeś. Uchodziłeś za mego przyjaciela.
– Jestem nim – odparł Harry – ale twoja sakiewka jest bardziej nabita od mojej, jak sam dobrze wiesz!
Wszyscy się roześmiali i do chwili, gdy nadeszła pora przebrania się do obiadu, rozmowa dotyczyła wyłącznie koni i ich zalet.
A teraz, siedząc po prawej ręce księżny, mając po drugiej stronie lady Sarah, jedyną niezamężną córkę gospodarzy, markiz przyłapał się na myśli, że obiad byłby niesłychanie nudny, gdyby nie obecność jego trzech przyjaciół.
Księżna potrafiła jedynie rozprawiać o nie – godziwości sąsiadów, którzy nie wspierali restauracji starego opactwa, uważanego przez nią za historyczny zabytek. Mówiła jednostajnym tonem, który sprawiał, że markiz nie mógł skupić się na przedmiocie rozmowy.
Lady Sarah, najwyraźniej, w przeciwieństwie do swej matki nie miała nic do powiedzenia.
Markiz doznał wstrząsu, gdy ja po raz pierwszy zobaczył. Ponieważ książę był dość przystojnym mężczyzną, Quintus oczekiwał, że jeśli nawet jego córka nie będzie pięknością, miło będzie na nią popatrzeć. Lady Sarah była jednak brzydka, przysadzista i jej jedyną zaletą było to, że nie gadała nieustannie jak jej matka.
Ponieważ zdecydowany był dołożyć wszelkich starań, aby osiągnąć swój cel, gdy tylko księżna zaczęła zanudzać swymi narzekaniami Harry'ego, który siedział obok niej, odezwał się do lady Sarah: