Выбрать главу

– Czy wybiera się pani jutro na aukcję?

– Nie. Nie lubię koni! Markiz był zdumiony.

– Jak to… nie lubi pani koni? – spytał, myśląc, że dotąd żadna kobieta nie powiedziała mu nic podobnego. Nawet te, które nie lubiły konnej jazdy i nie chciały polować, zawsze wyrażały zainteresowanie końmi, na których jeździł i które wystawiał na wyścigach.

– Boję się ich – wyznała lady Sarah.

– A co pani robi będąc na wsi? Pani ojciec ma tu dobre tereny łowieckie. Czy to cię, pani, interesuje?

– Uważam, że polowanie jest okrucieństwem – odparła – i nie znoszę hałasu!

– Więc co pani robi przez cały dzień? – nie rezygnował markiz.

– Nie wiem, doprawdy – rzekła lady Sarah bezradnie. – Mama zawsze ma dla mnie coś do roboty.

Markiz pomyślał, że rozmowa idzie mu ciężko, jak gdyby jechał bardzo błotnistą drogą.

– Czy lubi pani czytać? – dopytywał się. -

Pani ojciec z pewnością ma wspaniałą bibliotekę.

– Niewiele mam czasu na czytanie.

Quintus spojrzał na nią i doszedł do wniosku, że jest ona jedną z najbardziej niepociągających kobiet, jakie znał. Miała ziemistą cerę, włosy mysiego koloru z czerwonawym odcieniem, a jej rzęsy miały ten sam kolor. Pomyślał, że przypomina fretkę.

Nagle zobaczył w wyobraźni złote włosy Ajanty i jej błękitne oczy, sypiące iskry gniewu, gdyż nie chciała, aby przebywał dłużej na probostwie. Jej zachowanie stanowiło wyzwanie dla markiza, nie zdarzyło mu się bowiem, by go nie witano gorąco, i każdy z gospodarzy starał się raczej odwlec jego wyjazd, niż go przyśpieszyć.

Zdecydował się podjąć jeszcze jeden wysiłek i rzekł do lady Sarah:

– A co pani robi będąc w Londynie? Mogę zrozumieć, że woli pani mieszkać tam, gdzie można bywać na balach i licznych przyjęciach.

– Nie lubię balów – odparła. – Miałam lekcje tańca, ale przekonałam się, że trudno mi dostosować się do sposobu, w jaki tańczą panowie w Londynie.

Mówiła ospałym tonem i markiz uświadomił sobie, że i ten temat jej nie zainteresował.

Siedzieli w milczeniu i księżna skorzystała z okazji, by uraczyć go znowu opowieściami o niegodziwości ludzi, którzy nie chcą zachować starodawnych zabytków.

Nagle Quintus powiedział sobie, że nie potrafiłby tego znieść przez resztę swego życia. Oczami wyobraźni widział te długie lata, z nie kończącą się gadaniną księżnej, ospałą i pozbawioną gustu lady Sarah, nudzącą nieszczęśników, którzy musieli siedzieć przy jej boku.

– Nie mogę tego zrobić! – powiedział pół – szeptem, a potem przypomniał sobie czekającą go alternatywę. Uniósł wysoko podbródek i pomyślał, że wszystko – nawet lady Sarah – jest lepsze od hańby bycia współoskarżonym w sprawie rozwodowej swego najgorszego wroga.

Porozmawiam z księciem po obiedzie – powiedział sobie.

Jednakże nie miał ku temu okazji.

Zaraz po obiedzie panowie zasiedli do kart i gdy w końcu markiz wstał od stolika bogatszy o kilkaset funtów, okazało się, iż gospodarz oddalił się dyskretnie, czego Quintus nie zauważył.

– Gdzie jest książę? – spytał Harry'ego.

– Jego wysokość chce koniecznie być w dobrej kondycji na jutrzejszej aukcji. Przyznał, że nie może wydać dużo pieniędzy i nie ma zamiaru zmarnować nędznej sumki, którą dysponuje, na marnego konia.

Markiz zaśmiał się.

– Jestem pewien, że Trevellyan nie ma nic takiego w swej stadninie.

– Nigdy nie możesz być tego pewny na aukcji – powiedział Harry. – Pamiętaj, że nie mamy do czynienia ze starym Trevellyanem, który był zawsze bezwzględnie uczciwy, lecz z jego synem. A ten, jak słyszałem, jest nicponiem i z pewnością stać go na jakiś chwyt poniżej pasa.

– Więc musimy być bardzo ostrożni – zgodził się markiz.

Dopiero gdy udał się do sypialni i rozbierał się przy pomocy Bena, który zastępował lokaja podczas krótkich podróży, przyszedł mu do głowy nowy pomysł.

Uderzyło go nagle, że głupotą było myśleć, iż tylko małżeństwo mogłoby go ocalić. Pomysł był dobry, ale jeśli ogłoszenie zaręczyn istotnie mogło pokrzyżować plany Burnhama i powstrzymać go od wystąpienia o rozwód, nie było potrzeby, jeśli markiz wykaże się prawdziwym sprytem, by rzeczywiście stawać przed ołtarzem!

Jak mógłby związać się na całe życie z kimś tak nudnym i pozbawionym gustu jak lady Sarah?

Rozmyślając podszedł do okna i stał, patrząc nie widzącym wzrokiem w noc, a Ben, nie otrzymawszy polecenia odejścia, nie potrafił znaleźć sobie miejsca.

W końcu markiz zdecydował się.

– Przyjdź tu o szóstej rano, Ben – powiedział. – Chcę przejechać się na Rufusie. Powiedz Jimowi, by czekał na mnie z koniem, na którym przyjechał z Londynu.

Jim był to stajenny, który przywiózł księciu list markiza, powiadamiający o jego przyjeździe.

– Tak jest, jaśnie panie – odparł Ben. – Z tego, co słyszałem od służby, wasza lordowska mość będzie brał udział w aukcji.

– Nie zacznie się przed południem – rzekł markiz. – Wrócę na śniadanie i pojadę do domu lorda Trevellyana faetonem.

– Tak jest, jaśnie panie.

Ben zabrał wieczorowe ubranie markiza i skierował się ku drzwiom.

– Dobranoc, jaśnie panie.

Markiz nie słyszał go. Nadal pogrążony był w myślach. Upłynęła niemal godzina, zanim wreszcie się położył. Do tego czasu miał już ułożony cały plan. Jego ostatnią myślą przed zaśnięciem było to, że wykazał się większą przebiegłością niż zwykle.

Miał zamiar uczcić swój spryt kupując najlepsze konie, jakie będzie można nabyć na aukcji, niezależnie od tego, ile będą kosztować.

Szorując na kolanach podłogę Ajanta nuciła pod nosem. Dzień był piękny i dziewczyna zamierzała, jeśli tylko starczy jej czasu, wybrać się do lasu i popatrzeć na rosnące tam dzwonki. Wiedziała, że tylko przez jeden tydzień każdego roku las za plebanią porastał błękitny dywan, którego kolor, jak myślała w głębi duszy, przypominał barwę jej oczu. Był to uroczy widok i matka jej powiedziała pewnego razu:

– Piękno leśnych dzwonków, widzianych na wiosnę, towarzyszy mi przez cały rok i gdy jestem przygnębiona lub zmartwiona, co nie zdarza się często, myślę o nich i czuję ulgę, więc mogę znowu się śmiać.

– Jesteś bardzo romantyczna, mamo – drażniła się z nią Ajanta.

Czy mogę być inna, gdy mam twego ojca i, oczywiście, czwórkę najcudowniejszych dzieci na świecie? – odparła jej matka.

– Pójdę popatrzeć na leśne dzwonki – obiecywała sobie Ajanta – i dzięki nim zapomnę o rachunkach, które nadejdą w końcu miesiąca, i o butach do konnej jazdy, których tak potrzebuje Lyle.

Martwiła się o Lyle'a bardziej niż jej ojciec.

– Opiekuj się papą – to były ostatnie słowa jej matki przed śmiercią.

Ojciec, gdy zajmował się pisaniem, potrafił zamknąć się w swym własnym świecie, co pomagało mu zapomnieć na pewien czas o złamanym sercu i cierpieniu po śmierci żony.

Lyle był zupełnie inny. Był młody i bardzo przystojny, i nie tylko ciężko pracował, ale pragnął bawić się ze swymi przyjaciółmi w Oxfordzie. Lecz prawie niemożliwe było znaleźć pieniądze na opłaty, ubrania, jakich potrzebował, i kieszonkowe, które, choć niewielkie, było konieczne, jeśli w ogóle miał się bawić.

– Gdybym tylko mogła zarobić trochę grosza – myślała Ajanta. Jakie jednak miała na to szanse w małej wiosce, w której mieszkało mniej niż dwustu ludzi?

Jednak jasno świecące słońce i myśl o leśnych dzwonkach, które miała zobaczyć wieczorem, sprawiły, iż dalej nuciła sobie cichutko.

Nagle, tuż przed szczotką na kamiennej podłodze pojawiły się, jak gdyby wyczarowane, dwa czarne, błyszczące przedmioty, w których rozpoznała wyczyszczone do połysku buty z cholewami.