— Zgadza się, sir.
— To dość niezwykłe spotkać w tym fachu krasnoluda. Wasi ludzie na ogół tyrają w kuźni wuja albo robią coś w tym rodzaju.
Aha, wasi ludzie, zauważył krasnolud.
— Nie miałem talentu do metalu.
— Krasnolud bez talentu do metalu? To wyjątkowe zjawisko.
— Dość rzadkie, sir. Ale byłem całkiem niezły z alchemii.
— Należysz do gildii?
— Już nie, sir.
— A jak odszedłeś?
— Przez dach, sir. Ale jestem prawie pewien, że wiem, co zrobiłem źle.
Vimes odchylił się w krześle.
— U alchemików stale eksplodują różne rzeczy. Nigdy nie słyszałem, żeby z tego powodu kogoś wyrzucili.
— To dlatego, że jeszcze nikt nie wysadził rady gildii, sir.
— Jak to? Całą?
— Większość. A przynajmniej wszystkie łatwo odłączane elementy.
Vimes zauważył, że odruchowo wysuwa szufladę biurka. Zamknął ją stanowczo i zajął się papierami na blacie.
— Jak się nazywasz, chłopcze?
Krasnolud przełknął ślinę. Najwyraźniej obawiał się tego pytania.
— Tyłeczek, sir.
Vimes nawet nie podniósł głowy.
— A rzeczywiście, mam to wpisane. To znaczy, że pochodzisz z regionów górskich Überwaldu, tak?
— No… tak, sir — odparł nieco zdziwiony Tyłeczek. Ludzie rzadko kiedy potrafili rozróżnić klany krasnoludów.
— Nasza funkcjonariusz Angua też stamtąd pochodzi — stwierdził Vimes. — Chwileczkę… Tutaj jest napisane, że na imię masz… nie mogę odczytać pisma Freda… tego…
Nie było rady.
— Cudo, sir — oznajmił Cudo Tyłeczek.
— Cudo, tak? Miło wiedzieć, że podtrzymuje się dawne tradycje nadawania imion. Cudo Tyłeczek. Dobrze.
Na twarzy Vimesa nie pojawił się nawet najlżejszy grymas rozbawienia. Tyłeczek przyglądał się uważnie.
— Tak jest, sir. Cudo Tyłeczek — powiedział. I nadal nie dostrzegł choćby dodatkowej zmarszczki. — Ojcu było Wesoły. Wesoły Tyłeczek — dodał tak, jak ktoś mógłby szturchać językiem chory ząb, żeby sprawdzić, kiedy pojawi się ból.
— Naprawdę?
— A… jego ojciec miał na imię Klep. Klep Tyłeczek.
Ani śladu, ani cienia uśmiechu… Vimes odsunął tylko formularz.
— No cóż… Zarabiamy tutaj na życie, Tyłeczek.
— Tak jest, sir.
— Nie wysadzamy różnych rzeczy w powietrze, Tyłeczek.
— Oczywiście, sir. Nie wszystko wysadzam w powietrze. Część się tylko roztapia.
Vimes zabębnił palcami o biurko.
— Wiesz coś na temat martwych ciał?
— Doznali tylko niezbyt mocnego wstrząsu, sir.
Vimes westchnął.
— Posłuchaj, wiem, jak to jest być gliną. To zwykle chodzenie i rozmowy. Ale o wielu sprawach nie mam pojęcia. Trafiasz na miejsce zbrodni i znajdujesz szary proszek na podłodze. Co to takiego? Ja nie wiem. Ale wy tam znacie się na mieszaniu substancji w miskach, więc możecie to wykryć. A może ofiara nie ma na ciele żadnych śladów przemocy. Czy ktoś ją otruł? Wychodzi na to, że potrzeba nam kogoś, kto wie, jaki kolor powinna mieć wątroba. Kogoś, kto zajrzy do popielniczki i powie mi, jakie palę cygara.
— Cienkie Panatelle Pantweeda — odparł odruchowo Tyłeczek.
— Wielcy bogowie!
— Zostawił pan paczkę na stole, sir.
Vimes spojrzał na stół.
— No dobrze, czasami odpowiedź jest łatwa — przyznał. — Ale czasami nie jest. Czasami nie wiemy nawet, czy pytanie było właściwe. — Wstał. — Nie mogę powiedzieć, że lubię krasnoludy, Tyłeczek. Ale nie lubię też trolli ani ludzi, więc chyba wszystko jest w porządku. Poza tym jesteś jedynym kandydatem. Trzydzieści dolarów miesięcznie, pięć dolarów na koszta kwatery, nie spodziewaj się określonego czasu pracy, są takie mityczne stworzenia zwane nadgodzinami, tylko nikt jeszcze nie widział ich śladów, jeśli funkcjonariusze trolle nazwą cię żwirojadem, wylatują, jeśli ty ich nazwiesz kamulcami, ty wylatujesz, jesteśmy tu jak jedna wielka rodzina, a kiedy pójdziesz z interwencją na parę domowych awantur, Tyłeczek, z pewnością zauważysz podobieństwo, pracujemy zespołowo i zwykle reguły tworzymy po drodze, a w większości przypadków nie wiemy nawet, jakie jest prawo, więc może być ciekawie, formalnie jesteś kapralem, ale nie próbuj wydawać rozkazów prawdziwym policjantom, jesteś przyjęty na miesięczny okres próbny, w pierwszej wolnej chwili zostaniesz przeszkolony, a teraz znajdź ikonograf i spotkamy się przy Bezprawnym Moście za… no, może lepiej za godzinę. Muszę się rozmówić w sprawie tego przeklętego herbu. Na szczęście martwe ciała rzadko kiedy stają się bardziej martwe. Sierżancie Detrytus!
Zabrzmiała seria trzasków, jakby coś ciężkiego przesuwało się korytarzem, po czym w drzwiach stanął troll.
— Ta-jest!
— To kapral Tyłeczek. Kapral Cudo Tyłeczek, którego ojciec był Wesołym Tyłeczkiem. Dajcie mu odznakę, odbierzcie przysięgę, pokażcie, gdzie co jest. Słucham, Tyłeczek?
— Postaram się być godnym munduru, sir.
— Świetnie — rzekł energicznym tonem Vimes. Spojrzał na Detrytusa. — Przy okazji, sierżancie, otrzymałem meldunek, że troll w mundurze przybił za uszy do muru jednego z opryszków Chryzopraza. Wiecie coś o tym?
Troll zmarszczył swe wielkie czoło.
— A jest w tym meldunku, że sprzedawał slab trollowym dzieciakom?
— Nie. Piszą, że zamierzał czytać literaturę religijną swojej drogiej starej matce.
— Czy Tłuczeń zeznał, że widział odznakę tego trolla?
— Nie. Twierdzi za to, jakoby ów troll zagroził, że wbije mu ją tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Detrytus smętnie pokiwał głową.
— To kawał drogi tylko po to, coby zniszczyć dobrą odznakę.
— Nawiasem mówiąc — dodał Vimes — mieliście szczęście, sierżancie. Od razu zgadliście, że to Tłuczeń.
— To było olśnienie, sir — wyjaśnił Detrytus. — Pomyślałżem: taki łajdak, co to dzieciakom sprzedaje slab, zasługuje na przybicie za uszy, sir, i nagle… bingo. Taka myśl wpadła mi do głowy.
— Tak właśnie pomyślałem.
Cudo Tyłeczek spoglądał to na jedną, to na drugą nieruchomą twarz. Obaj strażnicy patrzyli sobie w oczy, ale słowa zdawały się dochodzić z dystansu, jak gdyby obaj czytali niewidzialny scenariusz.
Po chwili Detrytus wolno pokiwał głową.
— Musiał się ktoś podszyć, sir. Bardzo łatwo jest dostać takie hełmy jak nasze. Żaden z moich trolli by czegoś takiego nie zrobił. To przecie brutalność policji, sir.
— Miło mi to słyszeć. Ale tak dla porządku sprawdzicie szafki funkcjonariuszy trolli. Krzemowa Liga Przeciw Zniesławieniom zajęła się tą sprawą.
— Ta-jest, sir. A jak wykryję, że to któryś z moich trolli, to spadnę na tego trolla jak tona tych prostokątnych rzeczy do budowy.
— Bardzo dobrze. Do roboty, Tyłeczek. Detrytus się tobą zajmie.
Tyłeczek zawahał się. To wszystko było niesamowite. Ten człowiek nie wspomniał nawet o toporach ani o złocie. Nie powiedział nawet nic w rodzaju: „W straży zajdziesz wysoko”. Tyłeczka trochę wyprowadziło to z równowagi.
— Ehm… Mówiłem panu, jak się nazywam, sir?
— Tak. Mam to zapisane. Cudo Tyłeczek, tak?
— Eee… Tak. Zgadza się. Bardzo dziękuję, sir.
Vimes słuchał, jak odchodzą korytarzem. Potem starannie zamknął drzwi i zarzucił sobie płaszcz na głowę, żeby nikt nie usłyszał, jak się śmieje.
— Cudo Tyłeczek!
Cudo biegł za trollem o imieniu Detrytus. Komenda zaczynała się wypełniać. I stawało się jasne, że straż zajmuje się najrozmaitszymi sprawami, z których wiele wiąże się z krzykiem.