— Mógłbym Zignorować To Polecenie, Ale Postanawiam Je Wykonać Ze Względu Na Żywiony Szacunek Oraz Poczucie Społecznej Odpowiedzialności…
— Tak, tak. Świetnie — rzucił pospiesznie Vimes.
Smok sięgnął golema szponami, ale równie dobrze mógłby kopnąć górę.
— Żywy Czy Nieumarły, Pójdziesz Ze Mną — oznajmił Dorfl.
— Czy nie ma końca twoich zbrodni? Zrobiłeś tę rzecz policjantem? — zapytał wampir. Wyrywał się, ale Dorfl niewzruszenie wlókł go za sobą.
— Nie. Ale to interesująca sugestia, nie sądzisz? — odpowiedział Vimes.
Po chwili został sam w gęstym, aksamitnym mroku Królewskiego Kolegium.
Vetinari go wypuści, pomyślał. Bo to jest polityka. Bo on jest elementem systemu działania miasta. I pozostała jeszcze kwestia dowodów. Mam ich dosyć, żeby wykazać to sobie, ale…
Ale ja będę wiedział.
Oczywiście, będzie obserwowany i może pewnego dnia, kiedy Vetinari dojrzeje, zostanie wysłany jakiś dobry skrytobójca z drewnianym sztyletem nasączonym czosnkiem, i wszystko dokona się nocą. Tak działa polityka w tym mieście. Jak gra w szachy. Kogo obchodzi, że zginie kilka pionków?
Ja będę wiedział. I będę jedynym, który to wie, gdzieś w głębi.
Odruchowo poklepał się po kieszeniach, szukając cygara.
W ogóle bardzo trudno zabić wampira. Można go przebić kołkiem i zmienić w proch, ale dziesięć lat później kropla krwi spadnie komuś w niewłaściwym miejscu i… patrzcie, kto wrócił. Wracały częściej niż surowe brokuły.
Wiedział, że to niebezpieczne myśli. Takie myśli dręczą strażnika, kiedy po zakończeniu pościgu stoją naprzeciw siebie bez tchu on i ścigany w wąskiej szczelinie pomiędzy zbrodnią i karą.
A może ten strażnik o jeden raz za wiele oglądał cywilizację odartą ze skóry i przestał się zachowywać jak strażnik, a zaczął jak zwykła ludzka istota. Może sobie uświadomił, że brzęk cięciwy kuszy albo świst miecza mogłyby uczynić ten świat czystym…
Ale nie wolno myśleć w ten sposób, nawet o wampirach. Nawet jeśli odbierały życie innym ludziom, bo takie drobne życie nic nie znaczy i — do demona — co właściwie im możemy odebrać?
Nie można tak myśleć, ponieważ dali człowiekowi miecz i odznakę, i zmienili go tym w kogoś innego, a to znaczy, że są pewne myśli, których rozważać nie wolno.
Tylko zbrodnie dzieją się w ciemności. Kara musi być wymierzona w pełnym świetle. Na tym polega praca dobrego strażnika, jak zawsze powtarza Marchewa: zapalać świecę w ciemności.
Znalazł cygaro. Jego dłonie odruchowo podjęły teraz poszukiwanie zapałek.
Grube tomy leżały w stosach pod ścianami. Blask świec ukazywał złocone litery i połysk skóry. Wszystko w nich było: rodowody, spisy heraldyczne… „Kto jest kim” stuleci, rejestry hodowlane miasta. Ludzie stawali na nich, żeby patrzeć na innych z góry.
Nie ma zapałek…
W zakurzonej ciszy Królewskiego Kolegium Heraldycznego Vimes podniósł lichtarz i zapalił cygaro.
Kilka razy z rozkoszą wypuścił dym i w zadumie spojrzał na księgi. W jego dłoni świece skwierczały cicho i migotały.
Zegar tykał nierytmicznie. Gdy wreszcie dotarł chwiejnie do pierwszej, Vimes wstał i wszedł do Gabinetu Podłużnego.
— A, Vimes. — Vetinari uniósł wzrok znad papierów.
— Tak, sir.
Vimes złapał kilka godzin snu i nawet spróbował się ogolić.
Patrycjusz przełożył na biurku jakieś papiery.
— Ostatnia noc była chyba bardzo pracowita…
— Tak, sir.
Vimes stał na baczność. Wszyscy ludzie w mundurach mają zasady zachowania w takich sytuacjach wyryte w duszy. Na przykład trzeba patrzeć prosto przed siebie.
— Jak się zdaje, mam w celi Smoka Herbowego Królewskiego — stwierdził Patrycjusz.
— Tak, sir.
— Czytałem pański raport. Dowody są raczej słabe, moim zdaniem.
— Sir?
— Jeden z pańskich naocznych świadków nie jest nawet żywy.
— Tak, sir. Podobnie jak podejrzany. Formalnie rzecz biorąc.
— On jednak jest ważną figurą w społeczeństwie. Autorytetem.
— Tak, sir.
Vetinari przejrzał papiery. Jeden z arkuszy pokrywały czarne od sadzy odciski palców.
— Mam wrażenie, że powinienem udzielić panu pochwały, komendancie.
— Sir?
— Heroldowie z Królewskiego Kolegium Heraldycznego, a przynajmniej tego, co zostało z Królewskiego Kolegium Heraldycznego, przysłali mi informację o tym, jak mężnie zachował się pan w nocy.
— Sir?
— Wypuścił pan z klatek te wszystkie heraldyczne bestie, podniósł alarm i tak dalej. Nazwali pana ostoją spokoju i siły. Jak rozumiem, większość tych zwierząt kwateruje obecnie u pana?
— Tak, sir. Nie chciałem, żeby cierpiały, sir. Mieliśmy kilka wolnych boksów, a Keith i Roderick dobrze się czują w sadzawce. Polubiły Sybil.
Vetinari odchrząknął. Przez chwilę wpatrywał się w sufit.
— Hm… pomagał pan przy pożarze.
— Tak, sir. To obywatelski obowiązek.
— Pożarze spowodowanym przewróconą świecą, jak rozumiem, być może podczas pańskiej walki ze Smokiem Herbowym Królewskim.
— Tak przypuszczam, sir.
— Podobnie jak heroldowie.
— Czy ktoś powiedział o tym Smokowi Herbowemu Królewskiemu? — spytał niewinnie Vimes.
— Tak.
— Dobrze to zniósł, prawda?
— Bardzo krzyczał, Vimes. W sposób rozdzierający serce, jak mi powiedziano. Podobno też z jakichś powodów wygłosił kilka gróźb pod pańskim adresem.
— Postaram się umieścić go w moim mocno wypełnionym rozkładzie dnia.
— Bingly bongly biip!! — odezwał się wesoły głosik.
Vimes trzepnął dłonią po kieszeni.
Vetinari zamilkł na chwilę. Bębnił tylko palcami o blat.
— Wiele było tam pięknych starych manuskryptów, jak podejrzewam. Bezcennych, jak mi mówią.
— Tak jest, sir. Bezwartościowych z całą pewnością.
— Czy to możliwe, że nie zrozumiał pan tego, co właśnie powiedziałem, komendancie?
— Niewykluczone, sir.
— Rodowody wielu znakomitych rodzin poszły z dymem. Oczywiście, heroldowie zrobią, co tylko możliwe, a same rody także prowadzą kroniki, ale szczerze mówiąc, jak rozumiem, będzie to już tylko łatanina i zgadywanie. Niezwykle krępująca sprawa. Pan się uśmiecha, komendancie?
— To prawdopodobnie złudzenie w tym świetle, sir.
— Komendancie, zawsze uważałem, że ma pan wyraźnie antyautorytarne skłonności.
— Sir?
— I wydaje się, że zdołał je pan zachować, nawet kiedy sam pan znalazł się w kręgach elity.
— Sir?
— To już praktycznie zen.
— Sir?
— Mam wrażenie, że ledwie kilka dni źle się czułem, a panu w tym czasie udało się zirytować wszystkie ważniejsze osoby w mieście.
— Sir…
— To było „tak, sir” czy „nie, sir”, sir Samuelu?
— Po prostu „sir”, sir.
Vetinari spojrzał na inny dokument.
— Czy naprawdę uderzył pan przewodniczącego Gildii Skrytobójców pięścią?
— Tak, sir.
— Dlaczego?
— Nie miałem sztyletu, sir.
Vetinari odwrócił się gwałtownie.
— Rada Kościołów, Świątyń, Świętych Gajów i Wielkich, Groźnie Wyglądających Głazów żąda… no, kilku rzeczy, z których pewne wymagają dzikich koni. Na początek jednak chcą, żebym pana zwolnił.
— Doprawdy, sir?
— Otrzymałem łącznie siedemnaście listów żądających pańskiej odznaki. Niektórzy chcieli, żeby dołączyć do niej pewne części pańskiego ciała. Dlaczego musi pan wszystkich irytować?