— Myślę, że to wrodzony talent, sir.
— Ale co pan właściwie chciał osiągnąć?
— No więc, sir, skoro pan pyta, to odkryliśmy, kto zamordował ojca Tubelceka i pana Hopkinsona, i kto podawał panu truciznę, sir. — Vimes przerwał na chwilę. — Dwa z trzech to niezły wynik, sir.
Vetinari znowu zajrzał do papierów.
— Właściciele zakładów, skrytobójcy, kapłani, rzeźnicy… wydaje się, że doprowadził pan do furii większość liczących się osób w tym mieście. — Westchnął. — Doprawdy, nie mam chyba wyboru. Od tego tygodnia podnoszę panu pensję.
Vimes zamrugał.
— Sir?
— Nic przesadnego. Dziesięć dolarów miesięcznie. I spodziewam się, że na komendzie Straży Miejskiej będą potrzebowali nowej tarczy do strzałek. Zwykle potrzebują, jeśli sobie dobrze przypominam.
— To Detrytus — odparł Vimes; jego mózg nie potrafił wymyślić niczego innego prócz szczerego wyjaśnienia. — Rozbija je.
— No tak. A skoro już mowa o rozbijaniu, Vimes, zastanawiam się, czy ten pański kryminologiczny geniusz mógłby mi pomóc w rozwiązaniu pewnej zagadki, jaką odkryliśmy dziś rano.
Patrycjusz wstał i ruszył do schodów.
— Tak, sir? Co to takiego, sir? — Vimes podążył za nim w dół.
— To w Sali Szczurów, Vimes.
— Rzeczywiście, sir?
Vetinari pchnął podwójne drzwi.
— Voilà — powiedział.
— To jakiś instrument muzyczny, prawda?
— Nie, komendancie. Słowo to oznacza: „Co to takiego jest na stole?” — rzucił ostrym tonem Vetinari.
Vimes się rozejrzał. W sali nie było nikogo. Długi mahoniowy stół był pusty.
Jeśli nie liczyć topora. Tkwił wbity w drewno tak głęboko, że niemal rozszczepił blat na całej długości.
— To jest topór — stwierdził Vimes.
— Niesamowite — rzekł Vetinari. — Przecież miał pan ledwie moment, żeby to zbadać. Ale dlaczego tu jest?
— Trudno powiedzieć, sir.
— Według zeznań służących, sir Samuelu, przyszedł pan do pałacu o szóstej rano…
— Zgadza się, sir. Chciałem sprawdzić, czy ten drań siedzi bezpiecznie w celi, sir. No i czy wszystko jest w porządku, oczywiście.
— Nie wchodził pan do tego pomieszczenia?
Nieruchomy wzrok Vimesa skierowany był w horyzont.
— Dlaczego miałbym to robić, sir?
Patrycjusz trącił drzewce topora. Zawibrowało delikatnie.
— O ile wiem, rada miejska spotkała się dziś rano w tej sali. W każdym razie przyszli tutaj rano. Poinformowano mnie, że bardzo szybko opuścili pomieszczenie. I wyglądali podobno na bardzo zdenerwowanych.
— Może któryś z nich to zrobił, sir?
— Naturalnie, istnieje taka możliwość — przyznał Vetinari. — Przypuszczam, że nie zdoła pan znaleźć na toporze któregoś z tych pańskich słynnych śladów?
— Raczej nie, sir. Za dużo jest na nim odcisków palców.
— Byłoby straszne, nieprawdaż, gdyby ludzie pomyśleli, że mogą brać prawo we własne ręce…
— Nie ma obawy, sir. Za mocno je trzymam.
Vetinari raz jeszcze puknął w topór.
— Niech mi pan powie, sir Samuelu, czy mówi panu coś zdanie: Quis custodiet ipsos custodes?
Tego wyrażenia używał czasem Marchewa, ale Vimes nie był w nastroju do przyznawania się do czegokolwiek.
— Trudno powiedzieć, sir. Chodzi o jakiś deser, prawda?
— To znaczy: „Kto pilnuje samych strażników”, sir Samuelu.
— Aha.
— I co?
— Sir?
— Kto pilnuje straży, zastanawiam się.
— Och, to proste. Pilnujemy siebie nawzajem.
— Doprawdy? Intrygująca myśl…
Patrycjusz wyszedł z sali do głównego holu. Vimes maszerował za nim.
— Jednakże — stwierdził Vetinari — dla zachowania spokoju w mieście golem musi zostać zniszczony.
— Nie, sir.
— Pozwoli pan, że powtórzę tę instrukcję.
— Nie, sir.
— Jestem przekonany, że wydałem panu rozkaz, komendancie. Wyraźnie czułem, jak moje wargi się poruszają.
— Nie, sir. On jest żywy, sir.
— Jest zrobiony z gliny, Vimes.
— Jak my wszyscy, sir. Według tych broszur, które rozdaje funkcjonariusz Wizytuj. Poza tym on sam uważa, że jest żywy, a dla mnie to całkiem wystarczy.
Patrycjusz skinął ręką w stronę schodów i swojego gabinetu pełnego papierów.
— Mimo to, komendancie, otrzymałem nie mniej niż dziewięć oficjalnych pism od najważniejszych osobistości religijnych, stwierdzających, że jest abominacją.
— Rozumiem, sir. Przeanalizowałem ten punkt widzenia, sir, i doszedłem do następującego wniosku: dupki, cała ta banda.
Patrycjusz na moment zasłonił dłonią usta.
— Sir Samuelu, jest pan twardym negocjatorem. Z pewnością potrafi pan czasem ustąpić.
— Trudno powiedzieć, sir. — Vimes podszedł do głównych drzwi i otworzył je. — Mgła się rozwiała, sir — oznajmił. — Są jeszcze niewielkie chmury, ale widać stąd wszystko aż do Mosiężnego Mostu…
— Do czego pan użyje tego golema?
— Nie „użyję”, sir. Zatrudnię go. Pomyślałem, że przyda się do utrzymywania porządku.
— Strażnik?
— Tak jest, sir. Nie słyszał pan, sir? Golemy wykonują wszystkie brudne prace.
Vetinari przez chwilę patrzył, jak komendant Vimes odchodzi, i westchnął.
— On tak lubi dramatyczne wyjścia — powiedział.
— Istotnie, panie — zgodził się Drumknott, który bezgłośnie pojawił się u jego ramienia.
— Ach, Drumknott. — Vetinari wyjął z kieszeni spory kawałek świecy i wręczył go sekretarzowi. — Pozbądź się tego jakoś bezpiecznie, dobrze?
— Panie?
— To świeca z wczorajszej nocy.
— Niewypalona, panie? Przecież sam widziałem w lichtarzu ogarek…
— Ależ oczywiście. Odciąłem mały kawałek i zapaliłem na chwilę knot. Nie mogłem pozwolić, by nasz dzielny policjant się domyślił, że rozwiązałem tę zagadkę. Przecież tak bardzo się starał i tak dobrze się bawił, będąc… no, będąc Vimesem. Nie jestem tak całkiem bez serca.
— Ależ panie, mogłeś załatwić tę sprawę dyplomatycznie! A zamiast tego on pakował się wszędzie, przewracał wszystko do góry nogami, wielu ludzi rozzłościł albo nastraszył…
— Rzeczywiście? Coś podobnego… No, no…
— Aha — powiedział Drumknott.
— No właśnie.
— Czy życzysz sobie, panie, by naprawić stół w Sali Szczurów?
— Nie, Drumknott, zostaw ten topór, gdzie jest. Myślę, że będzie… interesującą ciekawostką.
— Czy mogę coś zauważyć, panie?
— Oczywiście — zgodził się Vetinari, patrząc, jak Vimes mija bramę pałacu.
— Przyszło mi do głowy, sir, że gdyby komendant Vimes nie istniał, musiałby go pan stworzyć.
— A wiesz, Drumknott, właściwie myślę, że to zrobiłem.
— Ateizm To Także Postawa Religijna — zahuczał Dorfl.
— Wcale nie! — zaprotestował funkcjonariusz Wizytuj. — Ateizm to zaprzeczenie istnienia boga!
— A Zatem Postawa Religijna. W Samej Rzeczy Bowiem Szczery Ateista Myśli O Bogu Bezustannie, Choć Istotnie W Terminach Negacji. Zatem Ateizm Jest Formą Wiary. Gdyby Ateista Naprawdę Nie Wierzył, Nie Przejmowałby Się Lub Nie Przejmowałaby Się Zaprzeczaniem.
— Czytałeś broszury, które ci przyniosłem? — zapytał podejrzliwie Wizytuj.