– A przedtem Laura była twoją kochanką?
– Trudno ci w to uwierzyć, Mac? Myślisz, że tylko taki superman jak ty może mieć powodzenie u bab? A tu tymczasem stary nudziarz Paul przypadkiem wpadł w oko twojej siostrze!
Tylko przez rozum wmusiłem w siebie kolejny kęs kanapki z tuńczykiem. Teraz już miałem pewność, że to Laura z Paulem do spółki oszukali Jilly. Najchętniej przeskoczyłbym na drugą stronę stołu i rozwaliłbym łeb temu zarozumialcowi. Zamiast tego, zacząłem metodycznie żuć to, co miałem w ustach, tak jak on poprzednio, aby odzyskać panowanie nad sobą. Po chwili uspokoiłem się na tyle, aby ton mojego głosu nie zdradzał złości.
– Chciałbym, Paul, aby wszystko było zupełnie jasne. Trudno mi było uwierzyć, że mogłeś mieć kochankę, gdyż jesteś żonaty i, o ile wiem, szczęśliwy w małżeństwie. No, a szczęśliwi małżonkowie na ogół nie zdradzają żon.
– Kurczę, przepraszam cię, stary! – Paul w zakłopotaniu przeczesał czuprynę palcami. – Nie chciałem tego powiedzieć, nie wiem, co mnie napadło. Po prostu jestem już tak wnerwiony, że nie panuję nad sobą.
– Dobrze, więc podasz mi nazwisko Laury?
– Scott. Laura Scott. Pracuje jako kierowniczka działu naukowego w Bibliotece Publicznej w Salem. Tam też ją poznałem.
– A co ty robiłeś w Bibliotece Publicznej w Salem? Paul wzruszył ramionami.
– Mają tam bogate zbiory prac naukowych, a ja od czasu do czasu potrzebuję materiałów źródłowych do moich publikacji.
– A jak Jilly wpadła na to, że romansujesz z Laurą?
– Nie mam pojęcia. Na pewno nie dowiedziała się tego ode mnie. Zresztą zna Laurę i przyjaźni się z nią.
– Czyżby Jilly też korzystała z biblioteki w Salem?
– Tak, i to nawet chętnie, ale nie pytaj mnie, do czego to jej było potrzebne. Jestem pewien, że Laura sama jej się tym nie pochwaliła, bo była za bardzo nieśmiała. Stanowiła kompletne przeciwieństwo Jilly. Twoja siostra, tak samo jak ty, Gwen i Kevin, jest piękna, zdolna i otwarta na ludzi. Zawsze tak pewna siebie, że nie chodzi zwyczajnie, tylko kroczy. Natomiast Laura jest tak zakompleksiona, że najchętniej schowałaby się w mysią dziurę.
– I te jej kompleksy tak cię rajcowały? Paul rzucił okiem na swą niedojedzoną kanapkę.
– Znasz takie stare przysłowie, że nawet befsztyk jedzony codziennie może się przejeść? Może po prostu potrzebowałem jakiejś odmiany?
– Czy ta Laura Scott dalej mieszka w Salem?
– Nie wiem, bo kiedy jej powiedziałem, że między nami wszystko skończone, ciężko to przeżyła. Mogła zostać w mieście, albo wyjechać, ale czy to ma jakieś znaczenie? Przecież powiedziałem ci, że Jilly nie powinna była nigdy się dowiedzieć o jej istnieniu. Może przez sen wypowiedziałem jej imię, a Jilly to podsłuchała? Zresztą, to nieważne, bo to już dawno skończone.
Nie dałem po sobie poznać, jak ważne było dla mnie to, co usłyszałem. Jilly musiała przecież być tak dalece owładnięta myślą o nielojalności Laury, że aż mnie się udzieliła ta sugestia. Czyżby to Laura opętała ją do tego stopnia, że wbrew instynktowi samozachowawczemu wpakowała się prosto do morza?
Godzinę później pędziłem już szosą prowadzącą do Salem.
Salem, stolica stanu Oregon, leży w samym sercu doliny rzeki Willamette. Tylko sześćdziesiąt osiem kilometrów – czyli „krótki skok”, jak mówią Indianie – dzieli to miasto od Portland.
Przypomniałem sobie, jak kiedyś Jilly, przy trzecim kieliszku białego wina, zaczęła mi tłumaczyć, że Indianie nazywali je Chemeketa, czyli „Miejsce wypoczynku”, a biali przemianowali na Salem, co było przeróbką hebrajskiego shalom, czyli pokój.
U granic miasta zjechałem z szosy na mały parking i wybrałem na komórce numer 411. Z biura numerów odpowiedziano mi, że w książce telefonicznej miasta Salem nie figuruje osoba nazwiskiem Laura Scott. Poprosiłem więc o numer centrali Miejskiej Biblioteki Publicznej. Po dziesięciu minutach zlokalizowałem jej monumentalny budynek między Liberty Street a Commercial. Niedaleko stamtąd, trochę bardziej na południe, znajdował się Uniwersytet Willamette, a od ratusza oddzielał bibliotekę tylko przestronny dziedziniec. Jak na mój gust, było stąd stanowczo zbyt blisko do biurokratów! Wewnątrz budynku zapominało się o jego zewnętrznej brzydocie i topornych kształtach – sale były przestronne, dobrze oświetlone, podłogi pokryte turkusowymi wykładzinami, a półki pomalowane na kolor pomarańczowy. Osobiście nie zachwycałem się tym kolorem, ale może rzeczywiście pomagało to studentom skupiać uwagę? Podszedłem do lady, przy której wypożyczano książki, i zapytałem o panią Scott.
– To nasza kierowniczka działu naukowego! – objaśnił pracownik, którego wygląd i akcent wskazywały na pochodzenie z Bliskiego Wschodu. Skierował mnie w prawo pomiędzy rzędami półek, więc poszedłem w kierunku wyznaczonym przez jego palec.
Przez chwilę zatrzymałem się przy ekspozycji dotyczącej sztuki renesansowej i w tej samej chwili zwróciłem uwagę na kobietę rozmawiającą akurat z mocno pryszczatym uczniem szkoły średniej. Mężczyznę w moim wieku najbardziej w jego wyglądzie śmieszyły spodnie prawie spadające z siedzenia, z krokiem na wysokości kolan.
Kiedy chłopak przeszedł do działu czasopism, miałem okazję lepiej przyjrzeć się Laurze Scott. Paul tak podkreślał, jaka to z niej nieśmiała, szara myszka, że moją pierwszą myślą było: „Czy ten idiota jest ślepy?” Jak mógł opisać ją jako niepozorną, niegodną uwagi osóbkę, jeśli wystarczyło mi jedno spojrzenie, aby poczuć przypływ pożądania tak silny, że musiałem odwrócić się w stronę działu dziewiętnastowiecznej historii Anglii. Dziewczyna była wysoka i szczupła, o tak świetnej figurze, że nie szpecił jej nawet nijaki, oliwkowozielony kostium o zbyt długiej spódnicy. Ta kobieta nawet w worku wyglądałaby seksownie! Włosy mieniące się różnymi odcieniami brązu upinała w ścisły kok przytrzymywany mnóstwem spinek, ale i tak widać było, że są długie i gęste. Najchętniej wyciągnąłbym jej te wszystkie spinki i wyrzucił do śmieci! Jasne, że Paul mógł stracić dla niej głowę od pierwszego wejrzenia, ale dlaczego starał się zdyskredytować ją w moich oczach? Może myślał, że nie zwrócę na nią uwagi?
Oczywiście w godzinach pracy Laura zachowywała się powściągliwie, szczególnie gdy fryzura dodawała jej urzędowej powagi, ale i tak wydawała się naładowana elektrycznością. Musiałem znów zwrócić się w stronę działu historii Anglii, aby ukryć podniecenie. I miałem pozwolić, żeby coś takiego przeszło mi koło nosa? Może celowo udawała szarą myszkę, aby trzymać facetów na dystans, ale z Paulem to nie wypaliło. Ze mną też nie.
Dla pamięci powtórzyłem sobie w myśli trzy razy: „To ona do spółki z Paulem oszukała Jilly”. Na wszelki wypadek dodałem jeszcze czwarty raz, aby mieć pewność, że dam sobie radę.
Odczekałem, aż chłopak w opadających dżinsach wziął sobie jakieś pismo i znikł z nim za pomarańczową półką. Dopiero wtedy powoli podszedłem do Laury i zagaiłem:
– Och, ta dzisiejsza młodzież! Czasem chciałoby się spuścić takiemu portki i wlepić porządnego klapsa. Temu gówniarzowi, który z panią rozmawiał, gacie same by spadły, gdyby tylko zakaszlał.
Jej twarz, o cerze gładkiej jak u młodej dziewczyny, nie zmieniła wyrazu przez mniej więcej trzy sekundy. Przez ten czas patrzyła na mnie jak na powietrze, jakby nie dosłyszała, co powiedziałem. Dopiero potem obejrzała się w ślad za wzmiankowanym młodzieńcem, który akurat pochylił się, aby zdjąć inne czasopismo z dolnej półki. Rzeczywiście krok jego spodni wypadał na wysokości kolan. Laura odwróciła się do mnie, a po upływie następnych trzech sekund odchyliła głowę do tyłu i ku mojemu zaskoczeniu zaniosła się żywiołowym śmiechem. W ciszy bibliotecznych sal ten odgłos zabrzmiał jak werbel. Nawet Arab z wypożyczalni spojrzał w naszym kierunku z rozdziawioną ze zdziwienia gębą.