Выбрать главу

– Koniecznie sprowadź patologa z Portland i zarządź sekcję zwłok – poleciłem. – Zrób to nawet zaraz!

– Po co?

– Bo czuję przez skórę, że to nie jest zwykłe zabójstwo i włamanie. Charlie Duck chciał rozmawiać z tobą, a także ze mną. Szkoda, że nie zdążył, ale widać nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Ktoś uderzył go tak mocno, że staruszek tego nie przeżył.

– Ależ, Mac, to jak w najgorszym kryminale. Ofiara w ostatnim przebłysku świadomości próbuje wskazać mordercę? To się zdarza w filmach, ale nie w życiu.

– Kim właściwie był ten Charlie Duck?

– Policjantem w Chicago, już od ponad piętnastu lat na emeryturze.

Serce znów mi przyspieszyło.

– Zastanów się, Maggie. Jilly taranuje samochodem barierę nad brzegiem morza, a równocześnie ktoś zabija emerytowanego policjanta. Może te dwa zdarzenia nie mają z sobą nic wspólnego, ale mam przeczucie, że mają -

– Co jego śmierć mogła mieć wspólnego z wypadkiem Jilly? To się nie trzyma kupy!

– Proszę cię, Maggie, zarządź sekcję zwłok. Zadzwoń do tego biegłego, on się nazywa Ted Leppra. Miejmy to już za sobą!

„Mocne uderzenie, za mocne, jednak mnie dopadli…” Co tu, do jasnej cholery, się dzieje? Zastałem Jilly samą. Czytała gazetę, ale na mój widok jakby znieruchomiała. Czym prędzej znalazłem się u jej boku.

– Jilly, kochanie, co ci jest? Podniosła do mnie uśmiechniętą twarz i odłożyła gazetę.

– Nic, Fordzie, po prostu znowu zaczynam wyglądać jak człowiek. Przyszedłeś się ze mną pożegnać?

– Nie, na razie przyszedłem, aby z tobą porozmawiać. Powtórnie zamknęła się w sobie, jakby nie chciała mnie więcej widzieć ani tym bardziej ze mną rozmawiać. Nie miałem pojęcia, dlaczego się tak zachowuje, ale postanowiłem spróbować:

– Jilly, przecież jesteś moją siostrą i znasz mnie od urodzenia. Wiesz, że cię kocham. Jeśli chciałaś popełnić samobójstwo, powiedz mi, co cię do tego pchnęło. Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Naprawdę chcę ci pomóc, tylko zechciej ze mną porozmawiać!

Znałem ją na tyle dobrze, że umiałem rozpoznać po oczach, kiedy kłamie, więc szybko dodałem:

– Tylko mi nie mów, że nic nie pamiętasz. Taki kit możesz wciskać Maggie, mnie musisz powiedzieć prawdę. Czy próbowałaś skończyć ze sobą?

– Ależ skąd, nigdy nie popełniłabym takiego głupstwa! Prawda jest taka, że po prostu straciłam panowanie nad porsche. Śpiewałam za głośno, jechałam za szybko i nie wyrobiłam się na zakręcie. Przysięgam, że tak było!

– Rob Morrison zeznał, że przyspieszyłaś, kiedy leciałaś na klif.

– Jeśli tak utrzymuje, to się myli. Mówię ci, że straciłam panowanie nad wozem. No, może przypadkiem nacisnęłam na gaz, kiedy rąbnęłam w barierkę. Nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że to możliwe. A ty najlepiej wróć do domu, bo dobrze wiesz, że nie jesteś jeszcze w pełni formy. Weź przynajmniej z tydzień urlopu i jedź na ryby nad jezioro Tahoe. Przecież to lubisz, a ja czuję się już zupełnie dobrze.

– W porządku, pomyślę o tym.

– No więc uważaj na siebie, w razie gdybyśmy się już nie zobaczyli. Spotkamy się wszyscy na Boże Narodzenie w Nowym Jorku, u Gwen.

Była to nasza tradycja rodzinna – Kevin, Gwen, Jilly i ja co roku organizowaliśmy nasz świąteczny zjazd. Kiedy w zeszłym roku nie udało się nam spotkać w święta, przełożyliśmy to na luty. Na razie więc tylko przycisnąłem Jilly mocno do piersi i zapewniłem, że bardzo ją kocham.

– Ja cię też kocham, Fordzie. Nie martw się już więcej o mnie, tylko nie zapomnij zadzwonić do Kevina i Gwen, żeby im powiedzieć, że wszystko jest w porządku.

Dom Tarcherów położony był w ślepym końcu ulicy Brooklyn Heights. Zbudowany w stylu dworkowym, chyba ze trzy razy większy niż dom Paula i Jilly, wyraźnie dominował nad innymi budynkami z tej samej ulicy, z rzadka rozrzuconymi i schowanymi wśród świerków i daglezji. Przypominał monumentalne, wiktoriańskie gmaszyska z San Francisco. Elewację utrzymano w kolorze kremowym, ale ramy okienne, parapety, poręcze balkonów, gzymsy i inne ozdóbki, których nawet nie umiałem nazwać, wnosiły chyba ze cztery lub pięć innych barwnych akcentów. Całość wyglądała jak wielopiętrowy, przeładowany, urodzinowy tort. Projektanci takiej rezydencji musieli mieć za dużo pieniędzy i wyobraźni.

Czterej służący ubrani w czerwone koszule i czarne spodnie zajmowali się samochodami gości. Zanim Paul i ja przyjechaliśmy jego fordem explorerem, po obu stronach krętej alei stało już około trzydziestu wozów. Chyba całe miasto zjechało się na tę imprezę!

Jilly też chciała pojechać z nami do Tarcherów. Najwidoczniej chodziło jej o to, aby pokazać wszystkim, że jest już na chodzie, przynajmniej ona, skoro nie porsche. Nawiasem mówiąc, wspomniała mi, że zamówiła już pomoc drogową, aby sprawdzić, czy da się wyciągnąć samochód z morza. Odpowiedziałem perfidnie, że owszem, może pojechać, jeśli da radę przejść bez pomocy do końca korytarza. Skończyło się na tym, że zrobiła osiem kroków i osunęła się na podłogę. Jednak wyniki badań, jakie przeprowadził doktor Coates, wypadły pozytywnie. Spytałem go, czy też się wybiera na przyjęcie do Tarcherów, a on mi na to, że za nic nie opuści tej imprezy, chyba że musiałby przyjmować na świat trojaczki! Myślę, że moja siostra Gwen, która akurat ma trojaczki, też by mu tego nie darowała.

Wysiedliśmy z explorera, ale zanim skierowaliśmy się w stronę domu gospodarzy, zaczepiłem Paula:

– Słuchaj, powiedz mi coś więcej o tym Tarcherze!

– Właściwie nazywa się Alyssum Tarcher, ale nie pytaj mnie, skąd wzięło się to idiotyczne imię. Mieszka tu chyba ze trzydzieści lat i jest nieprzyzwoicie nadziany. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że połowa naszego stanu należy do niego. Każdy w tym miasteczku coś mu zawdzięcza i nic tu nie dzieje się bez jego akceptacji, a nasza pani burmistrz je mu z ręki i zrobi wszystko na pierwsze jego skinienie. Zresztą przypuszczam, że większość z nas zachowałaby się tak samo.

– Czy pytałeś go o zgodę na powrót z Pensylwanii? – zainteresowałem się.

– Prawdę mówiąc, ułatwił mi ten powrót – odpowiedział Paul chłodnym i oficjalnym tonem. – Nie jest to żadną tajemnicą, podobnie jak to, że sfinansował mój aktualny temat badawczy, a nasz dom też kupiliśmy od niego.

– Aha! – To wyjaśniało, z czego żyli, on i Jilly. Z tym tylko, że ich luksusowy dom i porsche Jilly wykraczały znacznie ponad minimum egzystencji. – Chodzi o ten eliksir młodości?

– Trafiłeś w dziesiątkę. – Paul zatrzasnął drzwiczki wozu. – Słuchaj, Mac, nie masz pojęcia, jak mi ulżyło, kiedy się dowiedziałem, że Jilly po prostu straciła panowanie nad pojazdem. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby to była rzeczywiście próba samobójstwa.

– Ja też nie wiem. Ktoś z obsługi parkingu przybiegł w te pędy, wręczył Paulowi dużą, liliową kartę i odprowadził explorera gdzieś dalej.

– Ale odwalił sobie chałupę, co?

– Rzeczywiście – przyznałem, pokonując pół tuzina stromych schodków do drzwi frontowych. Ze środka promieniowała feeria świateł i łagodna muzyka kameralna. W przestronnym holu zatrzymałem się na chwilę, aby powdychać jedyny w swoim rodzaju zapach, jakim przesycone było wnętrze tego domu. Przypominało to konglomerat woni zalanego słońcem lasu, wilgotnego mchu, leśnych kwiatów i czystego powietrza. Zaczerpnąłem w płuca dużo tego pachnącego powietrza i odwróciłem się w samą porę, bo zbliżał się do nas wysoki mężczyzna z orlim nosem. Nie miałem wątpliwości, że był to sam Alyssum Tarcher, patriarcha miasteczka Edgerton.

Sam mam metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, a przed zamachem bombowym ważyłem siedemdziesiąt pięć kilo. On przy takiej samej wadze musiał mierzyć przynajmniej o pięć centymetrów więcej. Na oko mógł mieć około sześćdziesięciu lat, włosy gęste i szpakowate. Wyglądał na silnego, energicznego mężczyznę, bez śladu brzuszka czy sflaczałych mięśni. Stojący za nim jego syn, Cotter, czarniawy i z byczym karkiem, dla kontrastu przypominał kryminalistę. Na pewno dopiero co się golił, ale już na jego policzkach przebijał czarny cień zarostu. Trzaskał stawami palców, a spojrzeniem przewiercał mnie na wylot.