Выбрать главу

– Pan Ford MacDougal? – spytał tymczasem Alyssum Tarcher głosem tak pełnym i nasyconym, jak najlepszy burbon z Kentucky.

– Tak, proszę pana – odpowiedziałem. Uścisnąłem wyciągniętą do mnie rękę, przy czym spostrzegłem, że przypominała dłoń artysty – szczupła, o długich palcach i nieprzyzwoicie wręcz gładka.

– Nie jest pan nic a nic podobny do Jilly – oświadczył Alyssum Tarcher, jakby mógł widzieć wszystkie moje komórki. Od razu uznałem go za bardziej niebezpiecznego osobnika niż jego nieokrzesany syn.

– Rzeczywiście nie jestem – przyznałem.

– Tyle tylko, że macie podobny koloryt i oboje jesteście parą przystojnych, młodych ludzi. Poznał pan już mojego syna, Cottera?

Uścisnąłem rękę Cottera, witając go przyjaznym uśmiechem. Czekałem tylko, kiedy zaczniemy się nawzajem prowokować, i nie musiałem czekać długo. Ustawiłem dłoń pod takim kątem, aby wywrzeć większy nacisk i patrząc mu prosto w oczy, o mało nie zmiażdżyłem mu palców. Zwolniłem chwyt dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem skurcz bólu w okolicy ust. Chyba jedynym spośród obecnych, który to zauważył, był Paul. Natomiast Cotter zareagował dosyć dziwnie, bo wściekłość na jego twarzy walczyła o lepsze ze skupieniem, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot, aby dzięki temu łatwiej mi dołożyć. Nie wątpiłem, że odtąd będę miał w nim wroga, co zresztą mało mnie wzruszało. Byłem tylko ciekaw, o czym mógł teraz myśleć. Przez ostatnie pół roku nie miałem do czynienia z tak zdecydowanie aspołecznym typem!

Cotter nie spuszczał ze mnie wzroku, ale odwróciłem się od niego, gdy usłyszałem głos Alyssuma Tarchera:

– No, Paul, teraz, kiedy Jilly jest już zdrowa, możesz znów zabrać się do roboty. Wiem, że przeżywałeś ciężkie chwile, ale chyba najgorsze masz za sobą.

– Oczywiście – potwierdził Paul. – Jilly nawet chciała tu dziś przyjechać, ale jest jeszcze zbyt słaba. Bardzo była zawiedziona, ale zasnęła, zanim odjechaliśmy. Prosiła tylko, żebym przekazał wam pozdrowienia i przekonał wszystkich, że wcale nie zamierzała się zabić, tylko straciła panowanie nad samochodem. Dała także słowo, że nigdy już nie będzie jeździć z taką szybkością.

– Chwała Bogu! – Alyssum Tarcher zdjął dwa kieliszki szampana z obnoszonej przez kelnera tacy i podał Paulowi i mnie. Sobie wziął trzeci i wzniósł toast: – No, to za naszą dalszą współpracę. Oby sukces naszego wynalazku przeszedł najśmielsze oczekiwania!

– W twoje ręce! – zawtórował mu Paul. Ani Cotter, ani ja nie przyłączyliśmy się do toastu, tylko w milczeniu popijaliśmy kiepskiego szampana. Z łezką wspominałem piwo Bud Light, które Midge przyniosła mi tamtej nocy w szpitalu. Jej mąż, Doug, ten to miał farta! Odstawiłem więc kieliszek na tacę, choć Alyssum karcąco uniósł brew. Jednak nie przejąłem się tym.

– Z tym Charliem Duckiem, to dopiero tragedia! – Paul zmienił temat. – W życiu nie spodziewałbym się czegoś takiego w naszym pięknym mieście.

– To rzeczywiście straszne – pokiwał lwią głową Alyssum Tarcher. – Wszyscy próbujemy się domyślić, kto mógł to zrobić i dlaczego.

– Ten wścibski dziadyga niejednego wnerwiał, kiedy się wtrącał w nie swoje sprawy! – wyrwał się Cotter z nietaktownym komentarzem.

– Na pewno ktoś obcy włamał się do jego domu – rzekł Alyssum. – To czysty przypadek, że trafił akurat na niego. Nikt z Edgerton nie tknąłby włosa na jego głowie!

– No, tych włosów nie miał znów tak wiele – mruknął Paul, wywołując powściągliwy uśmiech na twarzy Alyssuma.

Przeszedłem do miejsca, gdzie Rob Morrison dotrzymywał towarzystwa Maggie Sheffield. W czarnych spodniach, takiejże koszulce i sportowej marynarce wyglądał jak atleta. Natomiast kompletnym zaskoczeniem dla mnie okazał się widok Maggie bez munduru. Czerwona sukienka szczególnie korzystnie prezentowała się na kobiecie niezbyt szczodrze wyposażonej w naturalne okrągłości, do tego włosy upięte na czubku głowy i ponad siedmiocentymetrowe obcasy! Korciło mnie, żeby podejść chyłkiem, ugryźć ją w ucho i szybko zwiać. W porę rękę Roba Morrisona na jej nagich plecach widocznych w głębokim dekolcie. Stanowczo za śmiało sobie poczynał!

– Cześć, Mac, do twarzy ci w tym garniturze! – Z tyłu podeszła do mnie Cal Tarcher.

Odwróciłem się i zobaczyłem, że ubrana była pretensjonalnie, w długą spódnicę, czarną, jedwabną bluzkę z wysokim kołnierzykiem i baletki na płaskim obcasie. Dobrze choć, że spódnica i bluzka z grubsza na nią pasowały. Rude włosy przyczesała gładko i ściągnęła czarną wstążką na karku, a okulary, które założyła, też miały czarne oprawki. Dobrze przynajmniej, że ubrała się do koloru!

– Cześć! – przywitałem ją, zachodząc w głowę, jak ta sama dziewczyna, którą spotkałem w domu Jilly i Paula, mogła tak błyskawicznie przechodzić od chłodnej i aroganckiej wyższości do rozbrajającej niezręczności i pruderii.

– Widziałam, jak się gapiłeś na Maggie! Wygląda odlotowo, no nie?

– Mnie też bardziej się podobają kobiety bez mundurów. Może i ty w końcu wyzbędziesz się swojego i też włożysz taką czerwoną sukienkę?

Przez chwilę jej twarz przybrała wyraz chłodnej i aroganckiej kobiety, ale zaraz rysy jej złagodniały.

– Przywitałeś się już z moją mamą, Elaine? – zmieniła temat.

– Założycielką Komitetu Osielskiego? Nie, jeszcze nie.

– Właśnie! – potwierdziła Cal, wyraźnie zadowolona, że to zapamiętałem. – Słyszałam, że Jilly doszła już do siebie. Myślałam, że znajdę dziś chwilę czasu, żeby wpaść do szpitala, ale byłam strasznie zaganiana w związku z tą imprezą. Nie masz pojęcia, ile ci wszyscy goście mogą zjeść! I uwierzyłbyś, że ktoś mógł załatwić poczciwego, starego Charliego?

– Rzeczywiście, to nie do wiary.

– Jesteś głodny?

– Owszem, nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie dostaniemy coś na ząb. Aha, Cal, wiesz może, czy Paul przesypiał się z innymi kobietami oprócz Jilly?

Cal zrobiła oczy jak spodki. Albo zaszokował ją poruszony przeze mnie temat, raczej nieodpowiedni w wytwornym towarzystwie, albo też była zaskoczona, że wiem o tym. Zdecydowałem więc, że na razie dam spokój tej sprawie. Grunt, że Jilly czuła się dobrze i nie popełniono żadnego przestępstwa… oczywiście oprócz zabójstwa Charliego Ducka. Tymczasem po namyśle Cal jednak udzieliła mi odpowiedzi.

– Paul kocha Jilly i w życiu nie poszedłby do łóżka z inną kobietą. A w ogóle to jest za chudy na te rzeczy. Chociaż Jilly mówiła mi, że jest dobry w łóżku i lubi seks.

– Oj, Cal, czy ty czasem nie jesteś zazdrosna o Jilly?

9

Cal bynajmniej nie próbowała lawirować, tylko odpowiedziała obojętnym, nawet uprzejmym tonem:

– Ani trochę. Zawsze ją bardzo lubiłam, bo była taka wesoła, często śpiewała… Może napiłbyś się piwa?

Próbowałem zmusić ją do spuszczenia oczu, ale wytrzymała moje spojrzenie. Kiwnąłem więc potakująco głową.

– No to chodźmy do kuchni. Cotter i ja zrobiliśmy sobie zapas piwa tam, gdzie tato trzyma zapasy owoców mango. Mama nie znosi mango, więc nigdy tam nie zagląda. Widzisz, ona uważa, że piwo jest nieeleganckie!

Poszedłem jej śladem, gdy torowała sobie drogę wśród tłumu co najmniej pięćdziesięciu osób w różnym wieku. Odświętnie wystrojeni goście mile spędzali czas, racząc się wykwintnymi daniami ze szwedzkiego stołu długiego na jakieś sześć metrów. Mogli wybierać między ostrygami a la Rockefeller, płatami ryb na zimno przekładanych plasterkami limetki, spaghetti z sosem bazyliowym i mnóstwem innych przysmaków.