Выбрать главу

Alyssum gestem pozdrowił żonę, a pannę Geraldine ucałował w policzek przypominający pergamin.

– Poznałaś już naszego gościa? – zagadnął.

– Owszem, wygląda nawet na porządnego chłopaka, choć może jest tylko wysoki i przystojny. Słyszałam, że próbuje odgadnąć znaczenie nazwy naszego komitetu.

– Rzeczywiście, usiłuję to rozpracować – potwierdziłem.

– Charlie Duck też usiłował. – Elaine weszła mi w słowo. – Dwa dni temu pochwalił mi się, że już mu niewiele brakuje. Sama myślałam nad tym i myślałam, ale nic nie wymyśliłam, bo nie miałam żadnego punktu zaczepienia.

– OSIELSKI – wiadomo, co to znaczy razem, ale każda litera z osobna to nie takie proste! – W głosie Alyssuma znać było zniecierpliwienie. Ciekawe, gdzie się tymczasem podział ten kutas Cotter?

– Komitet Obywatelski to dużo prościej i od razu wiadomo, o co chodzi. – Elaine próbowała znaleźć kompromisowe rozwiązanie.

– To za proste, a ja lubię takie skomplikowane dwuznaczniki, bo to test na inteligencję! – sprzeciwiła się Geraldine. – Liczę na naszego przystojnego gościa z FBI, bo to spece od rozwiązywania zagadek. Dobrze mówię?

– Tak, proszę pani.

– Słyszałam też, że przed przyjazdem tutaj też byłeś w szpitalu.

– To prawda, ale już dobrze się czuję.

– Podobno zachowałeś się jak bohater?

– Skąd, raczej w niewłaściwym momencie znalazłem się w nieodpowiednim miejscu. Może ta wasza nazwa ma oznaczać: Oświata. Selekcja, Informacja i Edukacja Ludu Skutecznym Kluczem Integracji?

– To brzmi całkiem nieźle! – ucieszyła się Elaine. Czyżby potraktowała mnie poważnie? Skąd, w jej oczach błysnęła iskierka humoru.

– Przecież to stek bzdur, który nic nie znaczy! – Alyssum się zdenerwował. Natomiast Elaine obdarzyła mnie słodkim uśmiechem.

– Pracuj nad tym dalej, Mac, a może do czegoś dojdziesz. Nie obrazisz się, jeśli będę cię nazywać Mac? To takie sympatyczne, konkretne imię. Biedna Cal teraz będzie miała ciężki…

– Mamo, przecież cię prosiłam! – przerwała Cal.

– Przepraszam, kochanie, zapomniałam.

– Może gdybym znał cele działania waszego Komitetu… – Próbowałem ratować sytuację. – Prędzej rozszyfrowałbym tę nazwę?

Elaine Tarcher dała oczami znak pannie Geraldine, która z uśmiechem zaczęła:

– Zajmujemy się właściwie wszystkim po trochu. Pierwotnie założyłam Komitet, aby zmusić miejscowe zakłady chemiczne do większej troski o czystość środowiska. Przy pomocy Alyssuma zrealizowaliśmy ten plan, a przy tym przekonaliśmy się, że możemy mieć na coś wpływ. Kiedy wszyscy mieszkańcy miasta skupiają się na jednym zagadnieniu, mogą osiągnąć dużo więcej. Działamy więc tym sposobem, kiedy ktoś potrzebuje pomocy albo pojawia się problem równie istotny dla wszystkich. To daje świetne wyniki!

– Na co dzień stanowimy raczej klub towarzyski – uzupełniła Elaine. – Jutro na przykład organizujemy czuwanie przy zwłokach biednego Charliego. Chcemy pożegnać go, jak na to zasłużył.

– Biedny staruszek! – dodała Cal.

– Chyba już najwyższy czas, żeby Geraldine pokroiła tort urodzinowy. – Alyssum zmienił temat.

Przeszedłem więc z wszystkimi do długiego stołu, na którym stał trzypiętrowy tort ozdobiony tyloma świecami, że nie dałem rady ich policzyć.

– Nie myśl, że to złośliwość wobec Geraldine – uprzedziła mnie Cal. – Ona zawsze życzy sobie, żeby na torcie było dokładnie tyle świec, ile ma lat.

Tymczasem kątem oka zauważyłem, że Paul usiłuje przepchnąć się do mnie przez tłum gości.

– Co się stało, Paul?

– Dostałem właśnie telefon ze szpitala. Jilly zniknęła jak kamfora. Może ty wiesz, dokąd mogła pójść? Nie mówiła ci, że gdzieś się wybiera?

10

Zanim dotarliśmy do szpitalnego pokoju Jilly, było już dobrze po północy. Przyjrzałem się dokładnie jej łóżku, które wyglądało tak, jakby Jilly wstała, lekko przygładziła ręką pościel i po prostu wyszła z pokoju.

– Przecież nie miała nic do ubrania! Chyba nie mogła wyjść stąd tylko w szpitalnej koszuli?

– Nie, bo dziś po południu prosiła mnie, żebym przyniósł jej jakieś rzeczy – rzekł Paul. – Przyniosłem, bo nie chciałem, żeby się tu czuła jak więzień. Słowo daję, że nigdy nie wspominała o żadnych planach ucieczki lub wypisu na własne żądanie.

– To dziwne – zauważył Rob Morrison, który akurat wszedł do pokoju. – Czyżby nabrała już sił na tyle, żeby wyjść stąd bez pomocy?

– Owszem, nabierała sił z minuty na minutę – potwierdziła Maggie. – Leżała tu tylko przez cztery dni, więc mięśnie jeszcze nie zdążyły zwiotczeć. Czy spotkałeś kogoś, kto wie coś więcej na ten temat, Rob?

– Nikt nic nie widział. – Rob potarł ręką kark, aż zatrzeszczały kręgi szyjne. – To się w ogóle nie trzyma kupy. Niby dlaczego miałaby nagle zniknąć jak kamfora? Czy nie wspominała pielęgniarkom, że na przykład chce się wypisać lub coś podobnego? Ona musi gdzieś tu być. Kazałem moim ludziom przeszukać szpital od piwnic po strych. Ochroniarze patrolują parkingi i całe otoczenie szpitala. Nie wypuszczą jej, choćby schowała się pod samochodem.

– Przesłucham, kogo tylko się da – dodała Maggie. – Ktoś przecież musiał ją widzieć, jak wychodziła. Nie mogła rozpłynąć się w powietrzu niczym duch!

– A może ktoś ją porwał? – odezwał się nagle Paul. Otworzył usta po raz pierwszy, odkąd ponad trzy godziny temu wyszliśmy z przyjęcia u Tarcherów. Odwróciłem się do niego.

– Uważasz, że ktoś miałby powody, aby ją porwać?

– Nie wiem, ale na przykład ktoś mógł się obawiać tego, co zapamiętała z tamtej wtorkowej nocy. Przecież przepadła wtedy na trzy godziny, a czy wiemy, gdzie była i co robiła? – Przerwał na chwilę i dodał, tym razem szeptem: – Mogła to zrobić nawet Laura, bo dalej nie rozumiem, co zaszło między nimi. A jeśli nie ona, to kto?

Ta wersja nie zgadzała się z wizerunkiem Laury, jaki pozostał w mojej pamięci, bo w głowie mi się nie mieściło, aby była do czegoś takiego zdolna. Jednak Jilly uważała Laurę za osobę niebezpieczną i zarzucała jej, że ją zdradziła!

– No, dobrze – zgodziłem się, ale złapałem Paula pod ramię i wyciągnąłem z pokoju Jilly, rzucając po drodze w stronę Maggie i Roba: – Przepraszam was, ale musimy sobie z Paulem to i owo wyjaśnić, i to szybko!

– Laura mogła ją porwać! – powtórzył Paul, gdy znaleźliśmy się na pustym o tej porze szpitalnym korytarzu.

– Przypuśćmy, że to zrobiła, ale jak? Przystawiła jej pistolet do skroni czy przerzuciła sobie przez ramię? Gdyby tak było, przynajmniej jedna osoba musiałaby zobaczyć je razem, bo przecież nie schowała jej do kieszeni! Nie, Paul, to śmieszne, ale wyciągnąłem cię na stronę także po to, żeby nareszcie dowiedzieć się prawdy. Czy byłeś w łóżku z Laurą?

– No więc dobrze, nie byłem! – wyrzucił z siebie, ale zaczerwienił się przy tym po korzonki włosów.

– W takim razie, dlaczego oczerniłeś niewinną kobietę?

– Bo chciałem się z nią przespać, ale dała mi kosza. Zmyśliłem to, żeby się na niej zemścić.

– Bzdury pleciesz, Paul. Co warta taka zemsta, przecież nie mogłeś wiedzieć, czy kiedykolwiek w życiu spotkam się z Laurą.

– Wiem, Mac, ale ja po prostu marzyłem, żeby się z nią przespać, więc tak sobie fantazjowałem. Przyznaję, powiedziałem, ale teraz odszczekuję. Wystarczy?