– Skąd się tu wziąłeś, Mac? – rzekła zamiast powitania.
– A ty, dlaczego nie byłaś wczoraj u Jilly? – zrewanżowałem się pytaniem. – Mówiłaś, że się do niej wybierasz.
Za całą odpowiedź tylko potrząsnęła głową, aż zafalowały jej długie, rozpuszczone włosy. Miała na sobie dobrze dopasowane dżinsy i luźną koszulkę, a na nogach adidasy. Mimo to w moich oczach przedstawiała się bardzo elegancko i seksownie.
– Wejdź, Mac. Napijesz się kawy? Zaraz zaparzę.
– Chętnie – odpowiedziałem, bo jak mógłbym postąpić inaczej? Wszedłem więc za nią do najpiękniejszego mieszkania, jakie w życiu widziałem. Niewielki hol wyłożony był francuskimi płytkami w stylu rustykalnym, brzoskwiniowymi lub przedstawiającymi wiejskie scenki rodzajowe. Po jego lewej stronie znajdowały się dębowe schody prowadzące na piętro. Pod łukowatym sklepieniem przeszliśmy do ośmiokątnego salonu, zagospodarowanego na każdym centymetrze wolnej powierzchni. Pokój był utrzymany w żywych kolorach – w wykuszowych oknach leżały czerwone poduszki, a obicie kanapy zdobiły drukowane motywy mórz południowych. Liczne fotele, lampy i pozornie bezużyteczne bibeloty we wszystkich kolorach tęczy potęgowały wrażenie przytulności. Do wytworzenia odpowiedniego nastroju przyczyniały się również porozstawiane wszędzie kwiaty i rośliny doniczkowe, a na oparciu fotela siedział szpak azjatycki – gwarek, który skrzeczał i skubał dziobem piórka pod skrzydłem.
– To jest Nolan – zaprezentowała go Laura. – Nie umie mówić, tylko tak skrzeczy, ale może to i lepiej…
– Skuaak!
– On tak się wita z gośćmi.
– Cześć, Nolan! – odpowiedziałem ptaszkowi i poszedłem w ślad za Laurą przez jadalnię do małej kuchenki, która wyglądała jak wycięta z czasopisma „Moje Gotowanie”. Spostrzegłem, że mieszkania w tych segmentach są dość duże, może nie tak jak mój dom, ale ustawne.
– Ile masz sypialni? – spytałem z ciekawości.
– Trzy na górze i jeszcze gabinet na dole. Nalała mi kawy, ale na propozycję mleka i cukru odpowiedziałem odmownie.
– Ładnie tu – zagaiłem.
– Miło mi.
– Czy mi się zdawało, czy przy każdym segmencie jest garaż na dwa samochody?
– Dobrze ci się zdawało, ale zanim podniesiesz brew jeszcze wyżej, pozwól sobie powiedzieć, że to mieszkanie odziedziczyłam po moim wujku George’u. Półtora roku temu, jeśli chcesz wiedzieć więcej.
Pewnie, że chciałem, bo to przynajmniej była jakaś konkretna informacja, której mogłem się trzymać.
– To wcześniej mieszkał tu twój wujek? Przytaknęła, sącząc powoli kawę. Przechyliła przy tym głowę na bok, wskutek czego jej długie włosy zwisały przy twarzy jak lśniąca kurtyna. Jakże chętnie zanurzyłbym twarz w te włosy i przesiewał je między palcami! Zauważyłem przy tym, że nie nosiła stanika, więc nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przełknąć śliny. Musiałem jednak opanować fizyczne pożądanie i trzymać się zasadniczego tematu mojej wizyty.
– A myślałem, że te domki nie mają więcej niż trzy lata…
– Zgadza się, bo wuj George kupił to mieszkanie, kiedy tylko rozpoczęto budowę osiedla. Zmarł półtora roku temu, ale wtedy ta chałupa w środku wyglądała zupełnie inaczej. Ściany były pomalowane na bure kolory, a w pokojach stały ciężkie, toporne mebliska, aż się niedobrze robiło na sam widok. Oczywiście, wywaliłam to wszystko i świetnie się bawiłam, kiedy urządzałam mieszkanie po swojemu.
Skierowała się z powrotem do salonu, więc podążyłem za nią. Nolan przywitał nas okrzykiem „Skuaak”, co Laura tym razem podsumowała:
– On bardzo lubi kawę, ale pozwalam mu spróbować tylko trochę przed spaniem.
Wolałem jednak nie siadać na fotelu, którego oparcie upodobał sobie Nolan. Wybrałem inny, naprzeciw Laury, kryty bladożółtym jedwabiem. Obok tego fotela stał drewniany, ręcznie malowany stojak na czasopisma. Nie było w nim jednak gazet ani barwnych magazynów, tylko dwa kryminały, atlas świata i trzy książki podróżnicze.
– Nie odwiedziłam wczoraj Jilly, bo musiałam zostać dłużej w pracy – tłumaczyła się Laura. – Mieliśmy po południu zebranie Rady Nadzorczej, na którym wygłaszałam referat. No, a wieczorem do niej nie pojechałam, bo zwyczajnie źle się poczułam. Może pojadę dzisiaj.
Źle się poczuła? Ciekawe. Może jadła krewetki jak siostra Himmel, i też przez cały wieczór nie wychodziła z ubikacji?
– Ale teraz wyglądasz świetnie. Co to było, infekcja wirusowa czy zatrucie?
– Ani jedno, ani drugie. Po prostu strasznie bolała mnie głowa. Nie, żeby to była migrena, ale w każdym razie nic przyjemnego. Wróciłam z pracy o czwartej po południu i jak się wtedy walnęłam do łóżka, tak spałam aż do rana. Mniej więcej godzinę temu dzwoniłam do szpitala, żeby sprawdzić, co porabia Jilly i kiedy będę mogła ją odwiedzić, ale nikt nie umiał mi nic powiedzieć. Może dlatego, że to była dopiero szósta rano, więc nie chcieli mnie z nią połączyć. A co ciebie sprowadza o tej porze? Może ty mi powiesz, co się tam dzieje!
– A czego dotyczył twój referat na zebraniu Rady Nadzorczej? – zmieniłem temat.
Laura zdobyła się na wymuszony uśmiech.
– Jego tytuł brzmiał „Nowe Stulecie”. Chodziło o ekonomiczne podstawy działania biblioteki w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, czyli, krótko mówiąc – co należy zrobić, aby utrzymać się na powierzchni.
– A ja przyjechałem do ciebie, bo Jilly zginęła! – Znów wróciłem do sedna sprawy.
Laura zerwała się na równe nogi, zrobiła dwa kroki w moją stronę i wykrzyczała mi prosto w twarz:
– To nieprawda, niemożliwe, żeby umarła! Przecież odzyskała przytomność i czuła się już dobrze, sam doktor mi to mówił! Dopiero co wczoraj do niej dzwoniłam i pielęgniara też mówiła, że wszystko w porządku!
– Więc nie rozmawiałaś wtedy bezpośrednio z Jilly?
– Nie, bo coś im się popieprzyło z telefonem i jedna pielęgniara przełączyła do drugiej zamiast do Jilly. Co tam właściwie się stało, Mac?
– Ona nie umarła, ale gdzieś przepadła. Po prostu zniknęła ze szpitala.
Laura cofnęła się tak gwałtownie, że strąciła ze stolika filiżankę z kawą. Filiżanka rozbiła się w drobny mak o dębową podłogę, a kawa pociekła cienkim strumyczkiem w stronę perskiego dywanika. Laura wydała tylko słaby jęk rozpaczy i bezradnie patrzyła na rosnącą kałużę kawy, aż w końcu nie wytrzymałem. Najpierw podniosłem dywanik i usunąłem go z zagrożonego miejsca, a potem złapałem Laurę za rękę i przyciągnąłem do siebie. Początkowo lekko się opierała, ale po chwili sama zarzuciła mi ramiona na szyję. Z ustami w jej włosach powtórzyłem jeszcze raz:
– To, że Jilly zginęła, nie znaczy, że umarła, tylko że zniknęła. Przyjechałem do ciebie, bo może ty wiesz, dlaczego opuściła szpital.
Laura świetnie pasowała do mnie wzrostem, i nie tylko. Na wszelki wypadek odsunąłem ją od siebie, aby móc zachować przynajmniej minimum obiektywizmu.
– Kiedy to się stało?
– Wczoraj około dziesiątej wieczór – wyjaśniłem, odstępując jeszcze o krok. – Nikt nie ma bladego pojęcia, gdzie może być. Liczyłem, że trochę nam pomożesz.
Nie ruszyła się z miejsca, w którym ją zostawiłem.
– Niby dlaczego właśnie ja? – obruszyła się. – Tak samo jak wy nie mam pojęcia, gdzie jest. Skąd miałabym wiedzieć? Poczekaj chwilę, Mac, muszę to wytrzeć.
Poczekałem, aż przyniesie z salonu papierowy ręcznik i na kolanach zetrze z podłogi rozlaną kawę. Gdy to robiła, uzupełniłem:
– O to chodzi, że nie ma najmniejszego śladu, żadnej wskazówki. Nikt nie widział jej wychodzącej, ani samej, ani z kimś.
Laura zbierała akurat skorupy z rozbitej filiżanki. Przysiadła na piętach i zaatakowała mnie frontalnie: