Выбрать главу

– Zgadza się.

– To jeszcze nie wszystko. Leży pan tutaj, ponieważ ktoś dosypał panu fenobarbitalu do kawy.

– Nawet wiem, kto. Laura Scott, znaleźliście ją?

– Owszem, w ciągu dziesięciu minut po telefonie od doktora Coatesa byłem w jej mieszkaniu. Tyle tylko, że niczegośmy się od niej nie dowiedzieli.

– Pewnie, to chytra sztuka. Nie wierzyłem, że ją w ogóle złapiecie.

– Źle mnie pan zrozumiał. Kiedy weszliśmy do mieszkania, zastaliśmy ją nieprzytomną. Kot leżał zwinięty w kłębek na jej plecach, a gwarek siedział na krześle tuż przy głowie.

Z wysiłkiem uniosłem się na łokciach, tak mnie zaskoczyła usłyszana wiadomość.

– Ale chyba nie umarła, prawda? – Oczekiwałem, że utwierdzi mnie w tej nadziei.

Detektyw pokręcił głową, jakby wspomagając swój wysiłek myślowy.

– Skądże znowu, żyje. Leży w szpitalu miejskim w Salem, tam jej płuczą żołądek, podają tlen, tak samo jak przedtem panu. Powiedzieli, że z tego wyjdzie. Wracając do tego, o czym mówiliśmy, skończył pan na tym, że poczęstowała pana kawą. Pan ją wypił i ona też piła w pana obecności?

– Tak. – Usiłowałem przypomnieć sobie przebieg wydarzeń. – Z tym, że przy mnie wypiła najwyżej pół filiżanki. Ja wypiłem dwie, więc dostało mi się więcej tego paskudztwa.

– Czy w mieszkaniu był jeszcze ktoś trzeci, czy tylko was dwoje?

– Tylko ja z Laurą, kot i ptak. Przynajmniej nikogo więcej nie widziałem.

– Mamy więc dwie możliwości – podsumował policjant z uśmiechem, trochę ironicznym, a trochę konfidencjonalnym. – Po pierwsze, ktoś chciał zabić was oboje, ale to się nie trzyma kupy, chyba że ten ktoś wiedziałby, że pana u niej zastanie.

– Nie mówiłem nikomu, że się do niej wybieram.

– Jeśli tak, to znaczy, że przypadkowo stał się pan ofiarą zamachu, którego celem była pani Scott.

– Ale kto mógł chcieć zabić Laurę? – Zaraz pożałowałem, że to powiedziałem, bo w ten sposób rzucałem na nią cień podejrzenia.

– Na razie nie mamy żadnego śladu. Musimy poczekać, aż ją przesłucham. Pan w każdym razie nie przypuszcza, że próbowała pana zabić i, aby nas wprowadzić w błąd, sama zażyła narkotyk?

– Nie, taką możliwość zdecydowanie wykluczam. Na zdrowy rozum nie miałaby przecież żadnych powodów, aby mnie zabić. Z tego, co wiem, nie widzę w niej żadnej winy. Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale tu się równocześnie dzieje wiele rzeczy i nie wszystkie zdążyłem dotąd rozgryźć. Chociażby ten wypadek mojej siostry, a później jej tajemnicze zniknięcie. Jilly była przekonana, że Laura w jakiś sposób ją zdradziła. Nie chciała jej widzieć, a może nawet się jej bała, chyba że wszystko to zmyśliła. Tak czy owak, nie widzę powodu, dla którego Laura chciałaby się mnie pozbyć.

– Chyba że pan stał się za bardzo dociekliwy… – zaczął detektyw, ale w tym momencie zadzwonił jego telefon komórkowy. Przeprosił mnie i podszedł do okna.

Ja tymczasem spróbowałem powoli zsunąć nogi z łóżka. Nie mogłem przecież leżeć tu jak worek, wystarczy, że przeleżałem tak dwa tygodnie w szpitalu Bethesda! Okazało się jednak, że rozebrali mnie do naga. Rozglądałem się więc, co by tu założyć. Tymczasem za moimi plecami znów odezwał się detektyw Castanga:

– Dzwonili, że pani Scott zaczyna odzyskiwać przytomność. Aha, i jeszcze jedno. Wysłałem do jej mieszkania chłopaków z zakładu medycyny sądowej. W drugiej sypialni znaleźli w apteczce flakon fenobarbitalu, prawie pusty. Został przepisany niejakiemu George’owi Grafionowi co najmniej rok temu.

Przypomniałem sobie, że George Grafton to był wujek Laury, który zapisał jej w testamencie mieszkanie. To jednak nie wyjaśniało, jakim sposobem fenobarbital znalazł się w kawie.

– Laura nie jest głupia – powiedziałem na głos. – Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że zrobił to ktoś trzeci. I słusznie pan powiedział, że ten ktoś zamierzał zabić Laurę.

Mówiąc to, próbowałem wstać, osłaniając się prześcieradłem i cienkim, szpitalnym kocem.

– A czy pani Scott spodziewała się innego gościa oprócz pana?

– Nic o tym nie wiem.

– Zamierzam ją przesłuchać, ale najpierw proszę powiedzieć mi wszystko, co pan wie, żebym nie musiał zaczynać od początku.

Powtórzyłem mu więc to, co słyszałem i pozytywnie zweryfikowałem. Zdawałem sobie jednak sprawę, że jak na śledztwo w sprawie o usiłowanie zabójstwa miałem w zanadrzu śmiesznie mało faktów.

Detektyw Castanga coś sobie zapisał i zadał kilka pytań, ale głównie słuchał tego, co miałem do powiedzenia. Czułem, że słucha uważnie, co dobrze o nim świadczyło. Chował już notes do kieszeni, kiedy od wejścia usłyszałem syk wciąganego gwałtownie powietrza.

W drzwiach stała Maggie Sheffield w mundurze szeryfa. Nie patrzyła jednak na mnie, tylko na detektywa Mintona Castangę.

– Cześć, Margaret! – Detektyw postąpił krok w jej kierunku, ale zaraz się zatrzymał, gdyż na jej twarzy malowała się jawna abominacja, czytelna nawet dla mnie. – Byłem ciekaw, czy tu przyjdziesz.

– Niby dlaczego miałabym nie przyjść, chyba jestem szeryfem! A co ty tu, do jasnej cholery, robisz?

– Znaleźliśmy Laurę Scott na podłodze w jej mieszkaniu, nafaszerowaną fenobarbitalem, tak samo jak agent MacDougal. Ładnie wyglądasz, Margaret.

– Ty też, Mint. Mint? Margaret? Co to, u licha, miało znaczyć?

– To wy się znacie?

– O, cześć, Mac! – Maggie zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół. – Widzę, że wciąż jeszcze masz imponujące blizny. Stoisz już mocno na nogach?

– Nie wiem, czy mocno, ale jakoś się trzymam.

Detektyw Minton Castanga dopiero teraz odpowiedział na moje pytanie, spoglądając chłodnym okiem na Maggie.

– Margaret była kiedyś moją żoną, panie MacDougal.

13

Laura leżała w sali nr 511 szpitala miejskiego w Salem. Stanąłem cicho przy jej łóżku, przyglądając się, jak oddycha powoli i równo. W jej nozdrzach wciąż tkwiły przewody doprowadzające tlen, a przez wenflon w ramieniu sączyła się do żyły kroplówka z soli fizjologicznej. Grunt, że żyła i wiadomo było, iż wkrótce dojdzie do siebie, tak jak ja. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że jeszcze nigdy w życiu tak się nie cieszyłem, wyjąwszy moment, kiedy Jilly odzyskała przytomność. Jej przynajmniej założyli szpitalną koszulę i okryli aż po pachy, nie tak jak mnie. Ktoś także zaczesał jej włosy, żeby nie spadały na twarz, leżały rozsypane na twardej, szpitalnej poduszce.

Pochyliłem się nad nią, lekko dotknąłem policzka i zagadałem:

– Lauro, powtórzę ci teraz to samo, co mnie nawijali do znudzenia, kiedy jeszcze nie mogłem się ruszyć. Obudź się, dosyć tego spania. Wróć do mnie!

Wargi Laury poruszyły się ledwo dostrzegalnie, układając się w kształt mojego imienia. Całkiem spontanicznie pochyliłem się jeszcze bardziej i delikatnie pocałowałem jej blade usta.

– Tak, to ja, Mac. Lubię, jak wymawiasz moje imię. Powtórz je jeszcze raz. Wróć do mnie, Lauro.

– Właśnie chcieliśmy ją wybudzić, ale widzę, że pan świetnie to robi! – Usłyszałem za sobą głos, który zidentyfikowałem jako należący do wysokiej kobiety w białym fartuchu. – Niech pan ją zachęci, żeby otworzyła oczy. Pan jest jej mężem?

Zabawne, ale wcale nie zabrzmiało to źle. Jakoś mi nie przeszkadzało, że znam Laurę dopiero od dwóch dni.

– Nie, jestem jej przyjacielem – wyjaśniłem.

– A ja jej lekarką prowadzącą. Nazywam się Elsa Kiren. Czy mam pana zastąpić albo przysłać tu którąś z pielęgniarek?

– Dziękuję, ale zostanę przy niej. Ja też dopiero co obudziłem się po takim samym zatruciu, więc wiem, co teraz dzieje się w jej głowie.