Выбрать главу

Dzwonek terkotał bez przerwy. – Kto to tak alarmuje?

– To z naszego pokoju – poinformowałem kolegów – ale u nas nikt nie jest ciężko chory.

– Niech pani zaczeka, ja wejdę i zapytam – powiedziałem, widząc, że pielęgniarka chce wejść do pokoju.

Kto dzwonił? – zapytałem.

– Ja – odpowiedział zaczepnym tonem „Wół”. – Co chciałeś?

– Proszek od bólu głowy.

– To nie mogłeś, taki owaki, poprosić o proszek przed chwilą, kiedy z nami stałeś? Nie wiedziałeś przed minutą, że cię głowa boli?

– A od czego jest pielęgniarka?

– Ach, ty łachmyto. Jedna pielęgniarka na czterdziestu chorych i myślisz, że będzie tylko przy tobie skakać?

„Wół” zbaraniał i nawet już nie odpowiadał – a ja po przesłaniu mu „wiązanki” wyszedłem na korytarz i powiedziałem kolegom, kto dzwonił, po co i co otrzymał.

Pielęgniarka weszła do dyżurki i po chwili zaniosła do pokoju proszek. – Nie dałbym bydlakowi – mówiłem z zacietrzewieniem. – Gdyby leżał, nie chodził, gdyby był ciężko chory – to co innego.

– Wiecie – powiedziała pielęgniarka. – Człowiek przez tyle lat pracy przyzwyczaił się do różnych wybryków chorych. Przed tygodniem, na drugim piętrze, chciał doktor wypisać chorą za niepotrzebne dzwonki. Chodziła na spacery do parku, chodziła po korytarzu, do kina, świetlicy, a później kładła się do łóżka i co pięć minut dzwoniła: a to coś podać, a to poprawić łóżko, a to przynieść kawy i takie tam różne wymagania. To już zależy od człowieka, szanuje drugiego czy nie szanuje.

– Pan ma wyjątkowe szczęście! – już od drzwi krzyknął ordynator. – Co takiego?

– Nie będziemy robili plastyki. Wystarczy odma chirurgiczna.

– O-o-oo – powiedziałem zawiedziony – tak pan radośnie krzyknął o tym szczęściu! Pomyślałem, że wystarczy, jak poleżę kilka miesięcy, połykam trochę różnych proszków i będę zdrów.

– Niech pan nie narzeka. Po odmie chirurgicznej można robić jeszcze inne zabiegi, a plastyka to już ostatni zabieg.

– Kiedy? – zapytałem krótko.

– W końcu stycznia. Dokładnie dwudziestego czwartego. W drugiej połowie grudnia dostanie pan przepustkę na trzy dni, żeby załatwić wszystkie sprawy osobiste…

– I pożegnać się z rodziną – dodałem.

– Tak źle nie jest. Śmiertelnych przypadków pooperacyjnych mamy mało. Chodzi o to, że długi czas będzie pan miał ścisłe łóżko: miesiąc przed operacją i sześć tygodni po operacji. To i tak dobrze, bo po plastyce trzeba leżeć ściśle dwanaście tygodni.

– A po co to ścisłe łóżko przed operacją? – zapytałem.

– W tym czasie robi się wszystkie badania przedoperacyjne – informował doktor. – Wzmacnia się organizm, rozluźniają się mięśnie i chory uczy się leżeć ściśle w łóżku, co jest konieczne po zabiegu.

– To będziecie musieli mnie związać – odpowiedziałem – bo znam siebie i wiem że nie uleżę.

– Damy sobie z panem radę. Na początek wpuścimy między opłucne glukozę z talkiem, żeby wywołać zapalenie opłucnej…

– A po co to potrzebne? – zapytałem.

– Żeby przylepić płuco do opłucnej żebrowej.

– Wobec tego czekam na zapalenie opłucnej – odpowiedziałem i w ten Sposób zakończyliśmy tę ciekawą dla mnie rozmowę. Tak więc termin operacji już znam. Leżę i myślę o tym, jak długo będzie trwał mój pobyt w sanatorium. Zwolnią mnie z pracy, a jeśli zwolnią, gdzie znajdę inną pracę i za ile… Wreszcie zgniewało mnie to myślenie, więc wylazłem z łóżka i poszedłem do ustępu, w nadziei, że tam kogoś zastanę i będę mógł porozmawiać i w ten sposób oderwać myśli od spraw operacyjnych. Nie pomyliłem się. Było tam dwóch kolegów, którzy przyszli wypalić papierosy. Po chwili wszedł jeszcze jeden, było więc nas już czterech. Rozmawiamy głośno, posługując się często „brzydkim” słowem. W ferworze rozmowy zapomnieliśmy, że to przecież czas ciszy. Przypomniała nam o tym pielęgniarka, która wsadziła głowę w otwarte drzwi i zapytała:

– Co to się robi?

– Siusiu! – odpowiedziałem. Pielęgniarka wyszła, a za chwilę wpadł jak bomba doktor z zaczerwienioną ze złości twarzą i syknął przez zęby:

– Siusiu robi się nie tak głośno, bez takich wyrazów i nie o tej porze. – Zawinął się na pięcie, trzasnął drzwiami i znikł jak zjawa.

Dowiedziałem się, że wypisuje się chory leżący w dwuosobowym pokoiku. Pokój ten znajdował się w bocznym korytarzu, w którym były pomieszczenia: kuchnia, łazienka, magazyn oddziałowy i ustęp. Poprosiłem doktora o przeniesienie mnie do tego pokoju. Z dotychczasowym pokojem rozstawałem się bez żalu, bo jedynie z Ryśkiem żyłem w przyjaźni. Dobre wspomnienie, które wyniosłem z tego pokoju, to fakt, że przestałem palić. Śmiali się wszyscy, że nie zdołam przerwać palenia, nie wytrzymam długo. Uparłem się i wygrałem.

Teraz jestem w nowym pokoju. Mój współlokator to robotnik w Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Ma w płucu dziurę wielkości spodeczka, a mimo to każdego tygodnia urywa się do domu bez przepustki. „Muszę jechać do żony – mówił – żeby sobie w tym czasie innego nie poszukała”.

Wracając, przywoził zawsze dużo jaj, masło i wędliny. Pierwszego zaraz dnia zaproponowałem, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Miał na imię Stasiek. Zwracałem się do niego per „ty”, a on do mnie… nijak.

– Zjemy na kolację kilka jajek? – pytał raz wieczorem tuż przed spaniem.

– Możemy – odpowiadam.

– To niech ugotuje.

– Ugotuję – mówię. – Ile zjemy? – Niech weźmie sześć.

Innego znów dnia; gdy widzi, że wychodzę z pokoju, prosi: – Czy może idzie do dyżurki?

– Nie idzie, ale może iść specjalnie. Co potrzebujesz? – pytam. – Proszek przeciw kaszlowi.

– Dobrze, przyniosę.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia 1952 roku. uwiadomiono chorych, że na święta przepustki są wstrzymane. Moje przedoperacyjne ścisłe łóżko zaczyna się dwudziestego czwartego grudnia, więc przed świętami dostaję przepustkę i jadę do Warszawy.

Pouczyli mnie inni chorzy, żeby sobie kupić małą lampkę, bo przy ścisłym łóżku, gdy nawet się nie chce, to człowiek w dzień śpi i często w nocy nie może usnąć. Wtedy przy małej lampce można czytać i światło nie razi w oczy innych chorych. Poprosiłem ordynatora o pozwolenie przywiezienia małej lampki i uzyskałem zgodę.

Święta spędziłem w sanatorium. Odwiedza mnie tylko żona. Przyjeżdża w każdą niedzielę bez względu na pogodę. Deszcz, śnieg czy plucha nie są dla niej przeszkodą. Prócz tego raz w miesiącu odwiedza syna. Ma z nami kupę zajęcia, kłopotu i zmartwienia.

Są i inne żony: Na oddziale jest pewien pacjent, który już leży dziesięć miesięcy. Jest po dwóch operacjach. Wkrótce ma być wypisany i już często otrzymuje przepustki do domu. Tylko że jego rodzina się rozpadła. Żona odwiedziła go na dwa dni przed pierwszą operacją, by odebrać przysłane do sanatorium pobory i zegarek. Więcej nie przyjechała i nie odpowiadała na listy.

Pewnego dnia otrzymał wiadomość, że żona ma przyjechać do niego na niedzielę. Widziałem, jak to przeżywał. Zdenerwowany chodził po korytarzach, co pół godziny wychodził do bramy, wyglądał przez okno i bez przerwy palił papierosy. Nie przyjechała, a on następnego dnia mówił do mnie:

– Patrz, jakie są baby. Nic jej nigdy nie brakowało. Jedno dziecko, ona nie pracowała, w domu była gosposia. Na rękach ją nosiłem. Nie pozwoliłem nic robić w domu, a teraz widzisz, jak mi za to zapłaciła. Teraz jeśli będę chciał się kiedy ożenić, to biorę kobietę brzydką. Wtedy będę wiedział, że mam żonę dla siebie.