Jestem z nim w dużej zażyłości, więc po każdym pobycie w domu opowiada, co zastał. Ma swoje klucze od mieszkania, lecz jeszcze nigdy nie zastał żony w domu. Za to są ślady libacji, a nie ma wielu rzeczy wspólnych i osobistych, które ona wyprzedaje.
Wkrótce, wyleczony fizycznie, lecz załamany psychicznie, wrócił na stałe do domu, który już właściwie nie był jego domem.
Kto winien? – zastanawiałem się po jego wyjeździe. – Żona, choroba czy długie rozstanie spowodowane kuracją?
Minął Nowy Rok 1953. Od świąt mam ścisłe łóżko. Nie wolno wychodzić nawet na korytarz. Z dnia na dzień odwleka się termin „zrobienia” zapalenia opłucnej. W budynku głównym popsuła się aparatura do sterylizacji, tzw. autoklawy. To stało się przyczyną awantury z pielęgniarką oddziałową. Ile razy spotykam się z lekarzem, powtarzam jak pęknięta płyta: „Kiedy wreszcie będzie ten talk i zapalenie?” Wreszcie lekarz polecił pielęgniarce, żeby zaniosła talk do sterylizacji na inny pawilon.
– Czy zaniosła pani talk na pawilon A? – zapytałem pielęgniarkę następnego dnia przed południem.
– Zaniosę po południu, to jutro już będzie.
– Czy ma pani już ten talk? – pytam następnego dnia. – Nie miałam wczoraj czasu, ale dzisiaj zaniosę.
– Talk już jest? – pytam znów nazajutrz.
– A pana co to obchodzi? – krzyknęła. -To już jest moja sprawa, a nie pana. Od kiedy to chorzy interesują się takimi sprawami?
– Zawsze – jeśli te sprawy ich dotyczą – odpowiedziałem ostro. – Nie mam zamiaru przez pani niedbalstwo czekać jeszcze dwa tygodnie na wlewkę, a później okaże się, że w wyznaczonym terminie nie mogę być operowany i wyznaczą nowy termin za dwa lub trzy miesiące. Nie mam czasu na czekanie i niepotrzebne leżenie.
Wreszcie lekarka z naszego oddziału przyszła do mnie, by wykonać zabieg. Wbiła igłę do środka i wpuściła płyn znajdujący się w strzykawce. – Teraz niech pan leży-powiedziała po zabiegu-bo wkrótce zacznie boleć.
Po kolacji mój współlokator zdecydował urwać się do domu.
– Jak będzie się kto o mnie pytał, to niech pan powie, że jestem na spacerze.
– Dobrze, dobrze, urywaj się, ja już będę wiedział, co mam mówić. Późnym wieczorem już czułem się źle. Ciężki oddech i podwyższona temperatura. Po zgaszeniu świateł, kiedy już obowiązuje nocna cisza, przyszło kilku kolegów na pogawędkę, tak jak przychodzili każdego dnia i niejeden raz siedzieli do północy. Tego dnia wyprosiłem ich szybko. Czułem się źle i obawiałem się, że jeśli lekarz dyżurny posłyszy rozmowę, wejdzie do pokoju, a wtedy wpadnie mój współlokator. W czasie normalnej kontroli lekarz nigdy naszego pokoju nie sprawdzał, bo znajdował się on w bocznym korytarzu i tam kontrola nie docierała.
Usnąłem szybko. W nocy obudziłem się: nie wiem, czy to jeszcze sen mnie męczy, czy dzieje się ze mną coś niedobrego. Duszę się. Chcę zmienić pozycję i nie mogę się ruszyć. Ból i duszność, jakby położono na mnie olbrzymi ciężar, pod którym nie mogę zrobić najmniejszego ruchu. Wreszcie pomaleńku, z olbrzymim wysiłkiem udało mi się usiąść, a po chwili opuściłem nogi na podłogę. Wciąż się duszę. Oddech mój przypomina oddech zziajanego, zmęczonego gonitwą psa. Trzy oddechy na sekundę. W pozycji siedzącej jest mi trochę lżej oddychać. Zastanawiam się, co robić.
„Może to jest normalna reakcja przy takim zapaleniu opłucnej?” – myślę sobie. – Nie miałem nigdy zapalenia opłucnej, a tym bardziej wywołanego sztucznie. Lekarka powiedziała, że będzie bolało, i boli. Opowiadała mi chora z oddziału chirurgicznego, że gdy jej zrobiono zapalenie, to po obudzeniu się w nocy usiadła na podłodze i histerycznie krzyczała, bo miała uczucie, że umiera.
Nie. Nie będę wzywał lekarza – bo jak przyjdzie, to się może zainteresować, dlaczego drugie łóżko jest wolne, a szkoda, żeby chłopaka wyrzucili karnie.
Siedzę na brzegu łóżka i dyszę. Wreszcie po godzinie takiego siedzenia nie wytrzymuję i naciskam dzwonek. Po kilku minutach przyszła salowa pytając, co mi potrzeba.
– Doktora – odpowiedziałem z przerwami, bo w tym czasie musiałem zrobić cztery oddechy. – Duszę się – dodałem.
Po pół godzinie przyszła pielęgniarka.
– Nigdzie nie mogę znaleźć lekarza-oświadczyła. -Szukałam wszędzie, mamy krwotok na drugim piętrze…
Cisnęło mi się na usta dużo dosadnych i niecenzuralnych słów pod adresem doktora i panujących stosunków, że lekarz, odchodząc może nawet do poważnego przypadku, nie powiedział pielęgniarce, dokąd idzie. Z przerwami, wolno, powiedziałem:
– Jak się doktor znajdzie, niech przyjdzie do mnie. Będę czekał, a zadzwonię dopiero wtedy, gdy już będzie ze mną naprawdę źle.
Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że ze mną naprawdę było już bardzo źle.
– A gdzie jest pacjent z tego łóżka? – zapytała pielęgniarka. – Na przepustce, do poniedziałku.
– Dam panu jego poduszki i niech się pan położy – ułożyła koce i poduszki w dużą piramidę, na której oparłem się tak, by być praw e w pozycji siedzącej.
Do rana już nie usnąłem. Dusiłem się wciąż, ale nie było pogorszenia. Rano, o godzinie ósmej, znów nacisnąłem dzwonek. Teraz już nie obawiałem się o kolegę, bo w niedzielę nie ma obowiązkowego leżakowania, więc do wieczornej ciszy był kryty. Przyszedł lekarz dyżurny, popatrzył, zapytał, co czuję, jaka temperatura, i poszedł, a po kilku minutach pielęgniarka przyniosła proszki, które położyła na stoliku, a dwa kazała połknąć natychmiast. Gdy wyszła, obejrzałem proszki i okazało się, że dostałem pabialginę i piramidon. „Taki mądry to ja jestem i bez lekarza” – pomyślałem.
Po śniadaniu odwiedzili mnie koledzy. Gdy powiedziałem im, co się ze mną dzieje, jeden – stary gruźlik – popatrzył i postawił diagnozę:
– Odma samoistna. Musiała się zatrzymać, bo bez pomocy lekarskiej już byś „wykorkował”.
– . Co to za cholera, ta odma samoistna? – zapytałem.
– Pęka jeden pęcherzyk płucny – informował kolega. – Przy wdechu powietrze wchodzi do niego, ale przy wydechu przez pęknięcie wychodzi między opłucne i tak za każdym oddechem. W ten sposób miedzy opłucnymi robi się odma, powietrza jest coraz więcej, uciska płuco i wreszcie pacjent albo się udusi, albo pęka płuco.
– Co trzeba robić w takim przypadku? – zapytałem.
– Lekarz wbija igłę i gumowym przewodem, przez bańkę z wodą, powietrze zostaje wydalone na zewnątrz. Znam przypadki – mówił dalej, kolega – że odma się nie zatrzymała. Gość kilka tygodni załączony był do butelki z wodą i wreszcie „wykorkował”. Masz szczęście, bo u ciebie na pewno się zatrzymała. Wiesz, co ci powiem -rąbnę w dyżurce igłę odmową. Gdyby było z tobą gorzej, a nie będzie lekarza, to wbijaj sam, w bok, pod pachą, bo inaczej wysiadka murowana.
Po kilku minutach przyniósł igłę, którą schowałem na stoliku pod serwetką.
W południe przyjechała żona i jeszcze dwie osoby. Nie chciałem martwić żony, więc powiedziałem o wlewce i że to jest normalny stan po takim zabiegu.
W poniedziałek, po śniadaniu, zawieziono mnie wózkiem na prześwietlenie.
– Och! Jaką pan ma potworną odmę – zawołała doktor. – Jak ona potwornie ciśnie! Ale nie w tym miejscu, gdzie trzeba- dodała. – I płyn też jest…
Przerwałem jej wywody pytając:
– To co, pani doktor, odma samoistna, prawda?
– Tak. Widać, musiałam zawadzić igłą o płuco – odpowiedziała takim tonem, jakby chodziło o zadraśnięcie palca. – Przyjdę do pana i trochę upuszczę powietrza.
– To z operacji nici? – zapytałem wściekły.
– A tak, nici – odpowiedziała bez złości. – Musimy teraz czekać, aż się odma rozpuści, aż zniknie powietrze, no i płyn musi się zlikwidować. Jeśli pan chce, żeby było szybciej, musi pan jak najściślej leżeć w łóżku, na lewym boku.