Выбрать главу

– Pierwszy.

– Miał pan krwotok? Nie, nie miałem.

– To będzie pan miał – odpowiada ten drugi.

– A w mordę dostałeś kiedy? – pytam podchodząc do nich. – Jeśli nie, to za chwilę możesz dostać. Czego, idioto, straszysz człowieka?

– Co się stało? – pyta pielęgniarka, która wyszła z dyżurki słysząc na korytarzu podniesione głosy.

– Ten niemyty dureń prosi, żeby go zamalować. Za straszenie się jełop bierze. Starego gruźlika nie nastraszy, ale początkujący może ciężko przeżyć taką rozmowę.

Jeden pooperacyjny to Koreańczyk, chłopiec lat trzynaście. Drugi, Edek. chłopak lat dwadzieścia jeden. Po siedmiożebrowej plastyce. „Ciotka” nie chciała operować. Chory i jego rodzina prosili, więc uległa, ale nie dawało żadnej gwarancji. Pierwszy etap, wycięcie czterech żeber, przetrzymaj dobrze. Po kilku tygodniach drugi etap – trzy żebra. Po operacji, w nocy, chłopak umiera. Lekarz dyżurny robi, co może. Dzwoni po;,ciotkę”. Ta przyjeżdża z Warszawy w balowej sukni. Wprost z balu sylwestrowego, Ściągnęli jeszcze lekarza, który mieszka na terenie sanatorium. Trzech lekarzy walczyło całą noc o życie tego chłopaka i… wygrali walkę. Chłopak już na chodzie. Dobrze wygląda. Z werwą opowiada o tamtych wypadkach. Trzeci to Czesław. Leży już prawie rok. Robiony miał „politen”.

Jest to zabieg polegający na tym, że przez przecięte żebra wkłada się woreczek nylonowy, napełniony nylonowymi paskami i woreczek ten uciska część płuca, w której była dziura. U Cześka wdała się ropa. Dwa razy w tygodniu punkcja. Wreszcie zrobiono plastykę – siedem żeber.

Po kilku dniach Czesiek już czuł się dobrze, ale chodził z butelką, w którą gumową rurką ściekała ropa. Po kilku miesiącach opuścił sanatorium zdolny do dalszego życia. Opłaciło mu się być twardym. Leżał półtora roku, wycierpiał dużo, lecz walkę o życie wygrał.

To byli właśnie ci operowani koledzy w moim pokoju: Wszyscy inni to kandydaci do zabiegów. Każdy wypytuje o przebieg operacji i szczegóły. Tylko Jurek niczym się nie przejmuje. Chodzi, śpiewa i śmieje się z innych. Jak się później okazało, była to tylko poza, on jeden zbłaźnił się w czasie operacji:

Zaraz po przeniesieniu na oddział chirurgiczny doktor zrobił mi punkcję po prawej stronie.

– Ropa – powiedział po obejrzeniu zawartości w strzykawce.

„Więc sprawdza się przepowiednia pani Zosi z Prabut – pomyślałem. – Odma była, płyn był, ropa jest. Teraz już tylko czekam na przetokę i koniec…”

Po punkcji temperatura spadła, po czterech dniach zaczęła znowu się podnosić, a po siedmiu już była taka jak przed punkcją. Znowu zrobili punkcję. Temperatura natychmiast opada i… wszystko powtarza się jak poprzednio i tak jest przez kilka tygodni aż… ale nie ubiegajmy faktów.

Na oddziale podniecenie. Jutro, w piątek, pierwsze operacje. Z naszego pokoju idzie dwóch. Pan Józef – urzędnik – i Jurek, ten, co się nie boi operacji. Mnie zawiadomiono, że będę,.,robiony” w najbliższy wtorek. Zjedli jeszcze obiad, a podwieczorku i kolacji już nie dostali. Zamiast kolacji gorzka sól i „międzymiastowa”, jak nazywamy lewatywę. Wieczorem jodynowanie pleców, rozmowa z lekarzem, a następnego dnia na stół operacyjny,

Pierwszy pan Józef. Odma chirurgiczna. Po przywiezieniu z operacyjnej, gdy go układano do łóżka, wyszeptał półgłosem: „Koledzy, w czyśćcu byłem”.

Wszystkich ogarnął strach.

– Następny, proszę, na operacyjną.

Teraz wywożą Jurka. Też odma chirurgiczna. Po pewnym czasie słychać krzyk.

– Słyszycie? – mówię. – To Jurek.

Po chwili znów przeraźliwy krzyk. Słychać, mimo że od sali operacyjnej oddziela nas kilka pokoi. Wkrótce przywożą Jurka. Okazało się, że wrzeszczał, rzucał się, więc lekarze zaszyli go, nie kończąc operacji.

– Tak bardzo bolało? – pytam, gdy już wyszedł lekarz i pielęgniarka. – Nie mogłeś wytrzymać?

– Mogłem. Ale mnie boli, a oni tymczasem rozmawiają, jak trzeba smażyć pieczarki, co w którym teatrze grają…

– Przecież to ciebie bolało – mówię – więc dlaczego oni mieli jęczeć? Niech każdy robi swoje. Ty możesz stękać z bólu, a oni niech operują i gadają, o czyi chcą.

– Ale mnie to zgniewało i zacząłem wrzeszczeć. „Ciotka” mówi, że jak nie przestanę, to nie będzie operować. Wrzasnąłem znów. Odłożyła narzędzia i wyszła. Jak wróciła, to już wrzeszczałem bez przerwy, jak tylko się do mnie zbliżyła i… zaszyli.

– A tak śpiewałeś jeszcze rano: „Jestem rad, jestem bardzo rad”, a teraz narobiłeś innym strachu. Ten-mówię, pokazując na Józefa – był w czyśćcu, ty wrzeszczałeś…

Do licha, wygląda, że to będzie coś potwornego. No nic. Następny idę ja – we wtorek. Przekonam się sam.

Gdy przyszedł doktor, zapytałem., czy są przypadki, że ktoś nie jęczy i nie krzyczy przy operacji.

– Tak. Miałem kilka takich przypadków. – I wymienił nazwiska trzech czy czterech, którzy nie krzyczeli.

– Postaram się być następnym, który nie krzyknie przy zabiegu. Wstyd by mi było.

– To byłoby dla nas bardzo przyjemne – odpowiedział doktor z uśmiechem. – Nam też nie jest miło, kiedy pacjent krzyczy, a poza tym taki krzyczący utrudnia przeprowadzenie operacji.

Już jest niedziela.

– Dzisiaj przyjeżdża żona – mówię. – Chłopcy, jak który się wygada, że we wtorek idę na operację, to… Nic jej nie będę mówił. Zobaczy sama, jak przyjedzie w następną niedzielę. Wtedy już będę się możliwie czuł. Nic mi ona nie pomoże, a będzie się denerwowała.

– Już operują? – zapytała żona widząc dwóch pooperacyjnych. – Może i tobie już wyznaczyli termin?

– Wyznaczyli. W następnym tygodniu. W niedzielę przywieź mi kilka cytryn. Nic więcej nie będę potrzebował.

Do pokoju wszedł Andrzej i woła już od drzwi: – To we wtorek na operację?

– W następny wtorek – odpowiadam.

Po godzinie przyszła odwiedzić mnie salowa z trzeciego piętra.

– To już we wtorek operacja? – mówi niby pytając, a przecież dobrze wie.

– W następny wtorek – mówię uparcie.

– O, a ja myślałam, że już w ten najbliższy.

Chyba uparli.się wszyscy, żeby zdradzić żonie termin. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie pożegnała się i wyszła z pokoju.

– Dobra, chłopaki – krzyknąłem. – Udało się. Będzie spokojnie spała cały tydzień. A już myślałem, że się połapie.

Poniedziałkowy wieczór bardzo nieprzyjemny, ale nastrój mam dobry. Główna nieprzyjemność to skutki gorzkiej soli. Już jestem zajodynowany i obandażowany. Jutro idę na stół jako drugi – około godziny 11.30.

Najpierw idzie Kazia – na pierwszy etap plastyki. Umówiłem się z nią, że pożyczy mi kilka cytryn, przywieźli jej z domu kilka kilogramów. Koledzy już kupili mi trzy butelki oranżady i dwie butelki piwa. Teraz czekam na rozmowę z lekarzem, który poucza, jak należy zachowywać się w czasie operacji i po operacji.

Pielęgniarka zaprosiła mnie do pokoju lekarskiego.

– Jutro będzie pan operowany – zaczął doktor. – Pacjent przez cały czas musi współpracować z zespołem operującym. Przy wytwarzaniu odmy musi pan jak najlżej oddychać, żeby się płuco zbyt nie ruszało, bo to przeszkadza. – Kiedy jest największy ból? – zapytałem.

– Właśnie przy wytwarzaniu odmy.

– Dobrze. Postaram się zastosować do wszystkich zaleceń pana doktora. Gdy dowiedziałem się, że już doktor poszedł do domu, odwiedziłem Bazię, by wziąć te obiecane cytryny. Teraz siedzę w kobiecym pokoju i rozmawiamy o jutrzejszej operacji.

– Niech się pan obejrzy – mówi do mnie w pewnej chwili Kazia. Obejrzałem się, a za oknem stoi doktor.

„Po co on jeszcze przyszedł?” -pomyślałem, ale natychmiast wyszedłem i wróciłem do swojego pokoju. Gdy wszedłem, doktor już był. Popatrzył na mnie jak rzeźnik na jagnię i przemówił: – Pan ma ścisłe łóżko i jutro ma być operacja. Dlaczego pan chodzi?