Выбрать главу

– Państwo tez do sanatorium?

– Tak.

– Podobno do sanatorium jest trzy kilometry. Ciekaw jestem, jak się tam dostaniemy? Wyszedłem poinformować się w kasie kolejowej.

– Proszę zadzwonić do sanatorium, to przyślą bryczkę. Czekając, skracaliśmy sobie czas rozmową na wspólny, interesujący nas wszystkich temat: TBC.

Moimi rozmówcami byli: mężczyzna lat około trzydziestu pięciu i kobieta, której na oko można było dać trzydziestkę. Facet mizerny i widać, że schorowany. Babka – przy kości, dobrze wyglądająca.

– Dawno pan choruje? – zwróciła się do mnie.

– Dawno, ale się nie leczyłem.

– Pierwszy raz do sanatorium?

– Pierwszy.

– Pewno będą chcieli założyć panu odmę. Ja już leczę się sześć lat i nie dałam sobie założyć odmy.

– Dlaczego? – spytałem. – Jeśli lekarze w ten sposób chcą leczyć, to przecież wiedzą, co robią?

– Gdzie tam. Jak tylko zobaczą dziurkę, zaraz odma – tłumaczyła mi fachowo. – Co dwa tygodnie trzeba chodzić dopełniać, i to przez trzy lata. Żeby iść na dopełnienie, musi się pan na ten dzień zwalniać z pracy, a gdy w pracy dowiedzą się, że pan jest chory na gruźlicę, może pan mieć trudności ze strony kierownictwa i współpracowników.

Widzi pan, śmieszne to, ale prawdziwe: jak kto idzie raz na dwa lata do sanatorium, to mniejszą na niego zwracają uwagę, choćby ten człowiek nawet prątkował. Ale jeśli zwalnia się raz na dwa tygodnie, bo musi iść do lekarza na dopełnienie, uważają, że jest bardzo chory, i od takiego się odsuwają. Mimo że chory z odmą nie prątkuje, bo ma unieruchomione płuco i proces jest zatrzymany.

– To znaczy jednak, że odma pomaga?

– Jeśli się uda. Często okazuje się, że była nieskuteczna i dziura wyłazi z powrotem. Ale najgorsza jest przepalanka.

– Musi mi pani zrobić wykład, co to jest, bo ja ze słowem,,przepalanka” kojarzę tylko gatunek wódki – bagatelizowałem mimo przykrych perspektyw na najbliższą przyszłość…

– Wkłuwają się do klatki piersiowej i przepalają zrosty, miejsca, w których płuco przyrośnięte jest do opłucnej.

– Teraz już jestem mądry, ale czy ja muszę mieć zrosty?

– Każdy człowiek dorosły ma zrosty. A komplikacje? Po odmie albo po przepalance zrobi się płyn. Płyn po pewnym czasie zamieni się w ropę, a jak już jest ropa, robi się przetoka, to jest dziura w oskrzelach. Przetoka się nie zlikwiduje, bo w komorze jest ropa, a ropy się nie zlikwiduje, bo przez przetokę następuje w komorze infekcja.

Jeszcze nie dojechałem do sanatorium, a już wiem, co mnie czeka! Nie dam zrobić odmy – klops. Dam zrobić – to woda, ropa, przetoka i… klops Więc w zasadzie wszystko jedno. Zobaczymy, co będzie dalej.

W tym punkcie instruktażu przyszedł furman od bryczki. Kazał nam się załadować i klip, klap, klip, klap – truchcikiem, pomaleńku, szosą przez liściaste lasy, gdzieniegdzie przetykane sosnami… Wreszcie bryczka zatrzymała się przed budynkiem administracji.

Przydzielono mnie do pokoju, w którym już było dwóch pacjentów. Jeden był szewcem z Bydgoszczy, drugi studentem z Włocławka. Po trzech dniach mówiliśmy już sobie z Władkiem i Heńkiem po imieniu.

Ordynator zapowiedział, że do czasu ukończenia badań zaleca mi ścisłe łóżko. To znaczy zakaz wychodzenia na korytarz, do stołówki, świetlicy i parku w godzinach wolnych od leżakowania…

Trudno. Piekielnie nie lubię leżeć, lecz postanowiłem ściśle stosować się do zaleceń lekarzy. To wbrew własnej naturze, która buntuje się przeciw wszelkim rygorom krępującym moją swobodę.

Po trzech dniach lekarz oświadcza:

– Dziury po obydwu stronach. Na stronę prawą proponuję odmę boczną opłucnową, o stronie lewej pomówimy później.

– Dobrze, niech pan doktor robi odmę – odpowiedziałem zdecydowanie.

Wyszedł i po kilku minutach wrócił z pielęgniarką, która pchała przed sobą wózek lekarski z aparatem do zakładania odmy.

– Doktorze, a czy to boli? – zapytałem.,

– Tak jak każdy zastrzyk, tyle tylko, że igła jest trochę grubsza.

– A co będzie z lewym płucem?

– Tam są duże zrosty, których nie da się przepalić, więc będzie pan musiał iść do innego sanatorium, gdzie mają chirurgię, i zrobić odmę chirurgiczną, tak zwaną,,extrę”.

– To może mi pan wyjaśni, co to jest,,extra”?

– Wycina się na plecach kawałek żebra. W ten sposób robi się okienko, przez które doktor dostaje się do środka i odrywa opłucną od żeber…

– Dziękuję. Znam lepsze rozkosze od wycinania żeber i odrywania opłucnych. Zaczekam. Dziura wielkości wiśni. Zdążę to zrobić, jak będzie większa.

– A jak pan nie zdąży?

– No to wysiadka… Ale myślę, że pochodzę jeszcze po tym głupim świecie.

– Możemy zrobić odmę boczna i próbować przepalić zrosty.

– A ile procent szansy, że się da przepalić?

– Nie daję żadnej szansy.

– No to się nie zgodzę. Pięćdziesiąt procent dla pana i pięćdziesiąt procent dla mnie, to jeszcze mógłbym ryzykować.

Tymczasem pielęgniarka przygotowała aparat, igłę, wacik, doktor ułożył mnie na boku, pomacał, ponaciskał i…

– Wkłuwam się – powiedział.

Po chwili już igła przeszła przez ciało do środka.

– Doktorze, nic nie boli – powiedziałem zadowolony i trochę zdziwiony.

– Później może trochę boleć, będą ciągnęły zrosty, bo płuco ściśnięte, a zrosty trzymają.

– Czy mam dalej ścisłe łóżko? – zapytałem.

– Nie. Ale niech pan jeszcze poleży trzy, cztery dni, żeby się odma dobrze ułożyła.

– Lekarz opuścił pokój, a w chwile po nim wyszła pielęgniarka z wózkiem.

– No, to odmę już mam. Teraz czekam na ból zrostów, wodę, ropę, przetokę i koniec.

Pierwszy ma być ból zrostów. Leżę i czekam, kiedy się zacznie, a bólu nie ma. Odmę zrobiono o godzinie dziesiątej, a tu już południe, popołudniowe leżakowanie, a bólu wciąż nie ma. Gdy do końca leżakowania nic nie zabolało, doszedłem do wniosku, że wszyscy mnie oszukują i postanowiłem wyjść do parku na spacer.

Ubrałem się i spacerkiem, powoli chodziłem alejkami zwiedzając teren. Oto weranda.

– No, no – zdziwiłem się głośno. – Ja bym to nazwał stajnią. Tylko porobić przegrody, żeby się konie nie pokopały.

– To prowizoryczne – powiedział chory, przy którym się zatrzymałem. – Mają budować nowe, ale przedtem muszą wykończyć pawilony. Leżeć można i w pokoju. Chorych jest znacznie więcej niż miejsc w sanatoriach. Ja pół roku czekałem na miejsce… A pan?

– Dwa tygodnie.

– To chyba po znajomości.

Zrobiło mi się trochę głupio. Odpowiedziałem jednak zgodnie z prawdą że jestem pracownikiem szpitala, w którym leczono gruźlicę, że ordynator zajął się moją sprawą i po kilku dniach zawiadomiono mnie o miejscu w sanatorium… Ale czy to było po znajomości, czy nie, nad tym się nie zastanawiałem.

– Co to? – spytałem. – Ktoś gra na akordeonie?

– A tak. Jest tu jeden młody chłopak, który przywiózł ze sobą akordeon.

– Chodźmy tam, posłuchamy.

W drugiej leżalni, na polowych łóżkach zastępujących leżaki, siedziała grupa młodzieży. Jeden z młodych grał na akordeonie.

– Może zagramy razem? – zapytałem po przesłuchaniu kilku melodii.

– Jaki pan ma instrument?

– Bandżolę – odpowiedziałem. – Jest w pawilonie, w pokoju.

Pobiegłem do pokoju i po chwili wróciłem z bandżolą. Gdy dostrajałem się do akordeonu, wszyscy niecierpliwie czekali, jak to nam wyjdzie w duecie. Zaproponowałem kilka melodii, ale okazało się, że mój kolega dopiero się uczy grać i zna jeszcze mało piosenek.