Gdy skończyłem mówić o jedzeniu, poruszyłem temat palenia papierosów.
– Pewien kolega mówił o kurzu z koców i smugach dymu na korytarzu, Żeby,b yć w zgodzie z prawdą, trzeba powiedzieć, że salowe trzepią koce przy każdej zmianie pacjenta na łóżku. Może to jest za mało, nie przeczę, ale gdyby tylko od trzepania koców zależało nasze zdrowie, to już nie byłoby ludzi chorych na gruźlicę.
Smugi dymu. Obecnie jestem niepalący, ale znam ten ból. Jeśli zabroni się palić papierosy na korytarzu, w ustępie, w umywalni, no to gdzie wreszcie ten chory ma palić?
– Niech w ogóle nie pali- przerwał dyrektor ostrym tonem zwracając się do mnie…
„Chce mnie zgasić” – pomyślałem. Obróciłem się w stronę stołu prezydialnego i odpowiedziałem dyrektorowi:
– O ile znam regulamin sanatoryjny, to palenie nie jest wzbronione, a jeśli nie jest wzbronione; dyrekcja obowiązana jest stworzyć odpowiednie warunki, a więc palarnie. Skoro jednak liczymy się z tym, że palarnia na oddziale to zmniejszona ilość łóżek dla chorych, musimy palić na korytarzach…
– A skąd pan tak dokładnie zna regulaminy? – zapytał dyrektor kpiąco. – Przypadkowo, dyrektorze, przypadkowo – odpowiedziałem takim samym tonem. – Lubię wiedzieć, czego ode mnie żądają i co mnie się należy.
Ja mam inne pretensje do dyrekcji – zacząłem poważniej. – Nie wiem, dlaczego dotychczas nie zlikwidowano na terenie sanatorium prywatnych usług i handlu.
Sklep przysanatoryjny jest słabo zaopatrzony, baby ze wsi przynoszą wędliny, sery, jajka i biorą ceny o wiele wyższe niż w sklepach uspołecznionych.
Łażą po terenie różni handlarze, Wczoraj w parku przegnałem handlarkę, która chciała kupić oryginalne buteleczki od rimifonu i proponowała dziesięć złotych za buteleczkę. Chyba nikt nie zechce przekonać mnie, że buteleczki są jej potrzebne po to, by na Wielkanoc sprzedawać w nich wodę święconą… Może naładować je byle czym i sprzedawać chorym za drogie pieniądze jako rimifon.
Ale tymi sprawami dyrekcja i rada kuracjuszy się nie zajmują. Jadę dalej.
Komisja kulturalna dała wykaz imprez artystycznych i wyświetlanych filmów. Ale czy ktoś zainteresował się stanem słuchawek radiowęzła na oddziale chirurgicznym? Na każdym oddziale jest dużo uszkodzonych słuchawek, ale szczególnie chodzi mi o chirurgię. Ci ludzie nie korzystają z biblioteki, nie chodzą na filmy i imprezy artystyczne, bo mają ścisłe łóżko. Jedynym kontaktem z życiem kulturalnym są słuchawki radiowe, które pięćdziesięciu procentach są popsute. Potrzebna mała reperacja lub wymiana sznurów. Kupcie sznury, a chorzy sami je wymienią. Za mało jest też prasy codziennej, właśnie na chirurgii. Chory chodzący może czytać w świetlicy, może kupić w kiosku, ci z chirurgii nie. Nie wiem, czy wolno mi o to zapytać, ale chciałbym wiedzieć, kto kontroluje sumy budżetowe przeznaczone na prace kulturalno-oświatowe dla chorych?
Następna na sprawa to pokoje dla chorych uprzywilejowanych. Na każdym oddziale są dwa pokoje dwuosobowe, dwa czteroosobowe, reszta to ośmioosobowe.
Kto w nich leży? W dwuosobowych jak nie mecenas, to pan doktor, jak nie pan inżynier, to pan profesor. A „motłoch” w pokojach ośmioosobowych. Zgadzam się, że w małych pokojach powinny znajdować się szczególne przypadki. Dwóch ciężko chorych, tak. W dużym pokoju ciężko chorzy czują się źle i inni pacjenci przy nich też źle się czują. Dwóch lekko chorych – tak. Człowieka z niewielkimi zmianami chorobowymi lepiej nie umieszczać z ciężko chorymi. Ale nie ustawiać według profesji, tak żeby w jednym pokoju był ciężko chory pan inżynier i lekko chory pan redaktor.
Zaraz dyrektorze; jeszcze nie skończyłem – powiedziałem szybko, widząc jak dyrektor się poderwał. – Mam jeszcze jedną sprawę. Słuchałem, tu sprawozdania komisji wychowawczej. Zastanawiam się, co to za ciekawy stwór organizacyjny. Jak zrozumiałem ze sprawozdania, praca tej komisji polega na pomaganiu dyrekcji w karnym wyrzucaniu pacjentów za najbłahsze przewinienia. Jeśli na tym polegać ma praca komisji, to myślę, że nie jest ona wcale potrzebna, bo dyrektor potrafi to sam pierwszorzędnie robić…
Po skończonym zebraniu w grupie kolegów wracałem na oddział. Dziękowali mi za przemówienie i dziwili się, że miałem odwagę tak śmiało wystąpić. – A dlaczego miałem nie wystąpić -zapytałem. -Dlaczego miałbym się bać?
Wkrótce zmieniono dyrektora. Zanim to się stało, mieliśmy z nim sporo różnych sensacji. Po godzinie dziesiątej wieczorem zaczajał się w parku i polował na tych, którzy spóźniali się ze spaceru. Ganiał za nimi po parku i naokoło budynku. Pacjenci nie pozostawali dłużni i robili mu przykre kawały w ciemnościach.
Wtedy wpadał jak bomba do budynku, kazał zamykać wszystkie drzwi i robił w pokojach kontrolę, żeby sprawdzić, kogo nie ma w łóżku. Lecz winowajcy byli zręczniejsi, już dawno udawali, że śpią.
Mam pecha do swojego ordynatora. Ile razy spóźnię się na ranne lub popołudniowe leżakowanie, zawsze na schodach lub na korytarzu musimy się spotykać, Czy spóźnię się dwie minuty, czy dziesięć, to już nieważne. Doktor zawsze jednakowo pyta:
– Gdzie pan był do tej pory?
Odpowiadając, za każdym razem wymieniam inny powód.
– Byłem w kościele…, Byłem na księżycu… Byłem na rybach… Oglądałem zaćmienie słońca…,
Taka gra. Doktor pytał i ciekawy był, co nowego posłyszy, a ja już naprzód obmyślałem odpowiedź. Po każdym takim spotkaniu musiałem później wysłuchać napomnień pielęgniarki oddziałowej, której doktor wmawiał, że chorzy robią, co chcą, i że to jej wina. Wreszcie znalazła na mnie sposób. Pogniewała się. Nie zwracała mi już uwagi, ale i nie odzywała się do mnie wcale.
– Pani się na mnie gniewa? – zapytałem. – Przecież nigdy nie obraziłem pani… Dlaczego gniewa się pani na mnie?
– Tak, gniewam się, Bo prawie każdego dnia muszę wysłuchiwać wyrzutów, że nie potrafię sobie z panem poradzić.
– Ale to przecież nie pani wina, Ze mną mało kto może dać sobie radę.,. Tu tylko ja jestem winien… Już nie będę się więcej spóźniał. Niech pani się na mnie nie gniewa. Co ja mogę na to poradzić, że leczenie jest dla mnie taką męką? Bezczynność mnie zabija.
– Przecież to dla pana zdrowia.
– Wiem, zależy mi na leczeniu, ale to bardzo ciężka konieczność, ja naprawdę wariuję z bezczynności.
Od tego dnia starałem się przychodzić na czas,
Pewnego dnia w czasie popołudniowego werandowania wezwała mnie pielęgniarka oddziałowa na opatrunek, Do gabinetu wszedł jakiś mężczyzna szukający doktora.
– Nie wiem, gdzie teraz jest doktor – mówi pielęgniarka-nie widziałam go już cztery godziny.
Wtrąciłem słówko:
– Niech pan chwilę poczeka, doktor zaraz przyjdzie.