Выбрать главу

Dyrektor przerwał mi:

– To przyniesie pan takie zaświadczenie?

– Nie!…

6 SPRAWA AMBICJI!

„Gdzie jestem?” – zastanowiłem się, gdy otworzyłem oczy. Usiadłem na łóżku, rozejrzałem się i mimo nocy poznałem, że jestem w swoim mieszkaniu. Strasznie mnie łeb boli. Ale to nie ból po wódce. Jakiś inny. Chce mi się pić. Jak przyszedłem do domu?… Trzeba sprawdzić, czy mam teczkę. Dobra, służbowa teczka. Własną zgubiłem po pijanemu. Wychodzę z łóżka i idę do kuchni. Zatoczyłem się, więc przytrzymałem się stołu. Zapaliło się światło. To żona zapaliła lampkę, przy swoim łóżku. Patrzy na mnie i nie mówi nic. Przechodząc przez przedpokój zauważyłem, że teczka jest. To już dobrze. Wypiłem w kuchni kubek zimnej wody, spojrzałem w lusterko i… co to? Twarz umazana krwią, a głowa rozbita. Ale jak to było, kiedy i z kim? Nic nie pamiętam. Heniek powie mi rano.

Wróciłem do łóżka. Zakrwawioną poduszkę przełożyłem na drugą stronę. Rano bez śniadania poszedłem do pracy z postanowieniem, że dzisiaj robię przerwę w piciu.

O godzinie jedenastej pod oknem biura zjawia się Heniek. – Kto mi łeb rozwalił?

– Żaden z nas nic nie pamięta – odpowiedział. – Przyszedł Edek. Pytałem, lecz on też nic sobie nie przypomina. Czeka na nas w knajpie. Chodź, zaprawimy się.

– Nie! -,odpowiedziałem szybko. – Dzisiaj nie piję. – Dlaczego? – pyta Heniek.

– Bo już ledwie żyję.

– Bo pijesz za wiele. Po pijaństwie trzeba się tylko zaprawić, a nie pić na cały regulator.

– A ty robisz inaczej? – wrzasnąłem.

– Chodź, idziemy, bo Edek czeka – woła znów Heniek.

– Dobrze, ale wódki nie będę pił. Może wypiję tylko porter, żeby czuć się lepiej.

– Oho, stałe klienty się schodzą- przywitała nas bufetowa, gdy weszliśmy do knajpy.

– No więc – zapytał Heniek – pijesz wódkę czy porter?

– Porteru nie ma – odpowiedziała bufetowa, słysząc pytanie. – Krzepkiego nie ma, pełnego nie ma, jest tylko oranżada – wyrecytowała jak wyuczoną lekcję.

– Wypij wódkę – radzi Edek. – Co, chory jesteś?, – Daj wódkę, niech ją szlag trafi, wypiję.

Bufetowa nalała i teraz powtórzyło się wszystko tak, jak poprzedniego dnia. Wstręt do wódki. Torsje na myśl o wypiciu. Gdy trzęsącą się ręką niosłem szklankę do ust, usłyszałem ironiczną uwagę bufetowej: – Widzę, że już się panu od tej wódki ręce trzęsą.

– To nie od wódki, a do wódki – odpowiedziałem. – Zobaczy pani, że za chwilę już się nie będą trzęsły. Całe szczęście, że jak sobie wypiję, to zachowuję się tak, jak święty Paweł kazał.

– A jak święty Paweł kazał? – pyta z ciekawością bufetowa.

– „Można wypić po kubeczku, spokój w głowie, w porządeczku” – wyrecytowałem. – Bo strasznie nie lubię, jak ktoś wypije dwa kieliszki, a szumu robi za cały antałek.

– To co, jeszcze po jednym? -proponuje Edek.

– Więcej nie piję. Starczy dla mnie. Już czuję się dobrze i teraz muszę popracować, bo przez kilka dni tylko piłem i już zebrało się dużo zaległości. Wróciłem do pracy i zająłem się załatwianiem służbowych spraw. Po trzech godzinach, gdy już prawie wszystkie były załatwione, wszedł Mietek. Dobry kolega i pijak.

Spojrzałem. Widać, że jest już po kilku wódkach.

– Przyjechałem, bo postanowiłem sobie, że muszę wypić dzisiaj z tobą jedną wódkę. Już prawie tydzień, jak nie piliśmy razem.

– Cztery dni – sprostowałem spokojnie. – Ale mówiłeś, że przez miesiąc nie będziesz pił, a widzę, że jesteś na cyku.

– Cholernie mi się kalendarz skurczył – odpowiedział poważnie.

Gdy po kilku minutach wyszedłem, tuż za progiem spotkałem nowego gościa. Kazik – kolega poznany w sanatorium. A kolega dlatego, bo lubi wypić. Nie musimy umawiać się, dokąd idziemy, bo wiadomo, że ile razy spotkamy się, to rozmowa odbywa się zawsze w tym samym miejscu – w knajpie.

Mietek już czeka przy dwóch setkach wódki. Kazik z Mietkiem znają się dobrze, więc zamawiamy jeszcze jedną wódkę.

– No to cyk! – pada hasło do picia.

– Zaczekajcie – mówię – przypomniałem sobie, że nie połknąłem obiadowej porcji proszków.

– Co to za proszki? – pyta Mietek.

– Przeciwgruźlicze -odpowiedziałem, wkładając proszki do ust i popijając wódką.

– Jak to jest – zapytała bufetowa – proszki i wódka? Oj, pijaki, pijaki szkoda pieniędzy na te lekarstwa, sanatoria…

. – W ubiegłym tygodniu widziałem cię wieczorem na Nowym Świecie mówi Kazik. – Jechałem autobusem. Wysiadłem na przystanku, ale ciebie już nie znalazłem.

– A trzeźwy byłem? – zapytałem.

– Trzeźwy.

– Więc to nie byłem ja. Co ja bym robił trzeźwy wieczorem na Nowym Świecie? Musiało ci się coś pod czuprynką pokręcić albo byłeś na dobrych „obrotach”.

– Taki zupełnie trzeźwy to nie byłem.

– No widzisz – mam rację! Ale uciekam, chłopaki. Idę do domu, bo minie już prawie tydzień dzieciaki nie widziały albo ja ich nie widziałem po pijanemu.

W domu przywitały mnie oczy żony i dzieci obserwujące, w jakim jestem stanie. Po chwili żona zaczęła:

– No, przyszedłeś trzeźwy. Już mi się życie przykrzy. Dzieci niedługo zapomną, jak ojciec wygląda. Szacunek będziesz u nich miał!

– Pieniędzy nie przepijam. Wiesz przecież, że z wypłaty zostawiam sobie tylko kilkadziesiąt złotych. Koledzy częstują…

– Czy tobie się zdaje, że pieniądze to wszystko? Wolałabym, żebyś zarobił mniej, a nie pił. Jak już wieczór, a ciebie nie ma, to tylko myślę o tym, w jakim stanie przyjdziesz, a gadać nie mogę, bo się boję awantury. Po co jeszcze mają sąsiedzi wiedzieć. Nie mam kiedy porozmawiać z tobą, poradzić się. Ile już czasu nie byliśmy w kinie! Nie zainteresujesz się, jak dzieci się uczą.

Do kuchni weszła matka.

– Nie pij, synku, tyle – prosiła – przecież jesteś chory na płuca. Jak umrzesz, kto te dzieci wychowa… Przychodzisz pijany, one się boją… Wpędzisz je w chorobę nerwową.

– To może nawet lepiej będzie, jak prędzej zdechnę-odpowiedziałem. Wy się męczycie i ja się męczę! Ci, co piją wódkę, nie powinni się żenić. Zawiązują tylko życie sobie i innym.

– Tatusiu! – krzyknęła córeczka. – Ja nie chcę, żeby tatuś umarł. Ja nie chcę być sierotą. Niech tatuś żyje.

– Nie umrę, kochana, nie umrę – pocieszałem płaczące dziecko, przytulając je do siebie. – To przez tych kolegów pijaków. Zawsze ich diabli przyniosą, a ja nie mam siły odmówić. Jutro nie idę do pracy, poleżę, odpocznę, będzie przerwa w piciu, to może pojutrze nie dam się żadnemu namówić na wódkę.

Następnego dnia nie wychodziłem z łóżka.

„Czy naprawdę jestem nałogowym pijakiem? Chyba jeszcze nie. Sam przecież nigdy wódki nie piję, a nałogowcy to tacy, którzy już piją bez towarzystwa – starałem się wmówić w siebie. – A kto niedawno pił sam? nasuwa się inna myśl. Wszedłeś do knajpy w nadziei, że spotkasz kolegów, a że nie zastałeś, wypiłeś pięć setek pod jeden serek i butelkę piwa.

Ale nie, nie jestem nałogowcem. Nałogowcy przepijają wypłaty i jeszcze wynoszą z domu różne rzeczy, które sprzedają, żeby mieć pieniądze na wódkę, a tego przecież nie robię. Dzisiaj nie piję i czuję się dobrze. Tak za dobrze zresztą to się znów nie czuję. Pić się chce, ale nie mogę prosić żony, żeby kupiła ćwiartkę. A może poprosić? Na lekarstwo. Nie, nie poproszę. Do jutra wytrzymam, a rano wypiję tylko setkę i… koniec. Do domu wrócę wcześniej i trzeźwy. Więc jednak nie jestem nałogowcem” – zakończyłem swoje rozumowanie.