Następnego dnia wróciłem do domu pijany i tak było.jeszcze przez wiele następnych dni.
Drętwymi rękami pakuję walizkę. Dzisiaj jadę do sanatorium w Otwocku. Czuję pustkę w głowie, ciężar w żołądku i… „windę”. Cztery dni picia bez przerwy. Nie mogę się zaprawić, bo będę badany, a jak lekarz poczuje wódkę, może odesłać do domu. Muszę się pomęczyć. Wyjeżdża też Kazik. Mamy się spotkać na dworcu.
W Otwocku Kazik zaproponował wstąpienie do restauracji.
– Nie chcę – odpowiedziałem. – Bądź mądry. Wiedzą, że jesteśmy pijaki, tylko nas nigdy nie złapali. Nie będę jak idiota wsadzał łba pod gilotynę. O godzinie czwartej po ciszy, jak już nie będzie lekarzy, wyskoczę do Śródborowa, przyniosę wódkę, wtedy dopiero będziemy mogli się zaprawić.
Przydział dostałem na oddział, na którym leżałem w czasie poprzednich pobytów. Personel przywitał mnie jak dobrego znajomego.
W gabinecie lekarskim po wstępnym badaniu ordynator przyjrzał mi się uważnie i zapytał:
– Wódkę pan wciąż pije? Ostrzegam, że jak złapię na gazie, z miejsca wyrzucę karnie.
– Nie dam się złapać.
– Z pana jest jednak kawał nygusa! Ostrzegam – zakończył ordynator, a pan niech robi, jak pan uważa. Skrzywdzi pan tylko siebie.
Z niecierpliwością oczekiwałem końca leżakowania. W pokoju leżało ośmiu chorych. Patrzyłem po twarzach, żeby odgadnąć, który z nich będzie dobrym kumplem do picia.
Jest jeden. Leży po drugiej stronie pokoju. Widać po nosie, że czystej wody i roztrzepańca nie uznaje. Ten na pewno będzie dobry.
Po zakończeniu leżakowania zwróciłem się do niego:
– Źle się czuję. Przechlany jestem. Muszę się zaprawić. Napije się pan? Skoczę, przyniosę pół literka.
– Nie – odpowiedział cwaniackim akcentem zagadnięty facet o sprytnym obliczu – już sześć lat nie piję. Już i pijaki się ode mnie odczepili. Niejeden raz, jak z nimi jestem, to nawet dowalę się do doli, ale nie piję. Długo mi nie wierzyli, ale się przekonali.
– No, chłopcy – zwróciłem się teraz do wszystkich – który ma chęć się zaprawić?
Ja już cztery lata nie piję – odezwał się inny pacjent.
Spojrzałem – zupełnie zwyczajna twarz człowieka ze wsi, na której nie znać starań o rozwijanie swojego umysłu.
– Dwa i pół roku nie piję – pochwalił się jeszcze trzeci. Ten znów wyglądał nieco głupkowato. Popatrzyłem jeszcze raz: cwaniak, ciemniak i głupek. Poczułem w głowie zamieszanie. Coś tu jest, czego nie mogę zrozumieć swoim przepitym łbem. Ale o co chodzi? Co mnie tak zaskoczyło? Wygląd i oświadczenia: „Sześć lat nie piję”, „Ja już cztery lata”, „Dwa i pół roku wcale nie piję”…
Och, barany – przecież chyba nie jestem lichszy od was? Wy możecie nie pić? Cholera…
W rozmowie dowiedziałem się, że „sześć lat” to handlarz uliczny, „cztery lata” – gospodarz ze wsi, a „dwa i pół roku” – wartownik w fabryce. Wtedy pomyślałem:
„Czekajcie no, ja też coś pokażę!”
Do pokoju wszedł Kazik i zapytał:
– Idziesz do Śródborowa?
– Nie chce mi się. Jestem zmęczony.
– Chodź. Zdążysz jeszcze odpocząć. Dopiero przyjechaliśmy, a mamy przed sobą najmniej dwa miesiące leżenia.
– Jeśli nas wcześniej nie wyrzucą.
– Nas? A kto nas złapie? Jesteśmy starzy pacjenci. Znamy wszystkie chody. Wiemy, na czyim dyżurze można wypić, a na czyim nie. Chodź, przejdziemy się.
– Nie – uparłem się. – Nie idę.
„Jesteś tchórz – pomyślałem o sobie. – Boisz się powiedzieć Kazkowi, że postanowiłeś nie pić”.
Po co się ośmieszać – odpowiada druga myśl – nie wiadomo, czy dam radę. Będzie się ze mnie śmiał. Wiele razy postanawiałem nie pić i nie udawało się.
„Sześć lat”, „cztery lata”, „dwa i pół roku” – świdruje w głowie. „Handlarz, ciemniak i głupek”. – „Sześć lat”…
Nie dam się!
Dzisiaj jest dzień wypisów i przyjęć. Znów przyszedł Kazek.
– Przyjechał Zygmunt! – zawołał od progu. – Chodź, pogadamy z nim. Pojedziemy na wódkę.
Wtedy powiedziałem Kazkowi, że postanowiłem zrobić przerwę w piciu na cały okres pobytu w Otwocku:
Zygmunt to kolega z poprzedniego pobytu w sanatorium. Kazek cieszy się, bo będzie miał kolegę do wódki. Ze mnie śmieje się mówiąc:
– Po co się męczysz? „Kto pił, a nie pije, ten będzie pił”.
– No, już nie kończ, znam to na pamięć-przerwałem mu. -Uparłem się i nie będę pił.
– Zobaczymy – odpowiedział.
– Jedź z nami – zaproponował Zygmunt. – Dobrze, pojadę, ale wódki pił nie będę.
– Słyszysz, co on mówi? – śmiał się Kazek. – On nie będzie wódki pił? Nie każ się z siebie śmiać. Do kogo ta mowa?
Zdecydowałem się jechać, żeby udowodnić, że nawet tam nie wypiję, i to może wreszcie spowoduje, że pijaki przestaną mnie namawiać. Spotkaliśmy w knajpie dwóch kolegów, więc przy stoliku usiadło nas pięciu. Na stół wjechał litr wódki, a kelner już ustawia kieliszki. Zamówiłem dużą kawę i oranżadę.
– Od kiedy ty pijesz czarną kawę? -żartowali koledzy. -To dobry napój dla kobiet i dzieci.
Odpowiedziałem spokojnie, że jeszcze przed tygodniem wolałbym pół setki wódki – ale teraz przecież coś musza pić.
Kazek już nalewa i odwraca mój kieliszek.
– Nie nalejesz – powiedziałem ze złością. – Jak nie przestaniesz, to wychodzę – i podniosłem się.
– No, już siedź. Nie będę nalewał. Jak zechcesz wypić, sam sobie nalejesz.
Już litr wypity. Podano jeszcze pół litra. Przyglądam się kolegom i widzę, jak po każdym kieliszku zmienia się ich wyraz twarzy, coraz głośniej mówią, coraz bardziej plączą się języki. Nowe pół litra na stole. Wszyscy już pijani, a ja wśród nich trzeźwy jak idiota. Pierwszy raz trzeźwy w towarzystwie pijanych. Przyglądam im się z ciekawością.
A więc to tak wygląda. To ja codziennie też tak wyglądałem i takiego oglądali mnie ludzie na ulicy, w tramwaju… Dziwne, że nie czują do mnie wstrętu.
Obserwuję ich zachowanie. Ślinią się, bełkocząc niezrozumiałe zdania, ale zdaje się im, że się doskonale porozumiewają.
Kazek rozczulił się, że jestem dla niego równym kumplem i przyjacielem. Chce mnie całować.
– Daj spokój – powiedziałem z odrazą… i w tym momencie dopiero zapadła stanowcza decyzja: Nie będę więcej pił.
Następnego dnia po południu odwiedziłem Kazka.
– Chyba jest w pokoju obok, u Zygmunta – odpowiedziano mi, gdy o niego zapytałem. W pokoju był Zygmunt, Kazek i jeszcze jeden kuracjusz.
– Dlaczego siedzicie w pokoju – zapytałem. – Czy nie lepiej przejść się po parku?.
– Kolega wyskoczył kupić coś na zaprawkę po wczorajszym – odpowiedział Kazek. – Chory jestem, a Zygmunt też się źle czuje.
– Ja też jeszcze nie czuję się najlepiej, ale to jeszcze po mojej czterodniówce – odpowiedziałem. – Za dwa dni już będę dobry.
– Jeśli dzisiaj nie popijesz z nami – zażartował Zygmunt. Na pewno nie.
– Nie wygłupiaj się, przecież i tak będziesz pił, więc po co ta mowa? Ano, zobaczymy. Kaktus mi na nosie urośnie, jeśli tu, w Otwocku, Wypiję kroplę alkoholu.
– Ale będzie draka – wrzasnął Kazek. – Staszek z kaktusem na nosie! Do pokoju wszedł nowy kuracjusz. Spojrzał na tamtych trzech, na mnie i znów na nich.
– To bawcie się dobrze. Ja idę do parku.
Spacerowałem samotnie. Jeszcze nie znalazłem dla siebie towarzystwa niepijącego. Za dużo gadałem o tym, że nie będę pił, a nie lubię robić z siebie błazna. W pokoju nie chciałem zostać z obawy, że mogłem się złamać i wypić. Koledzy potrafią namawiać. W dodatku poczułem pragnienie alkoholu, lecz starałem się nie myśleć o tym. „Chyba wrócę i wypiję jeden głębszy” – świdruje w głowie myśl. – „A gdzie twoje słowo?” przychodzi myśl inna. – „Tylko jeden głębszy”.