„Jeśli dzisiaj nie będę pił, to już będą dwie doby bez alkoholu podpowiada druga – a takiego przypadku dawno nie było”. Muszę wytrzymać do niedzieli. Przyjedzie żona. Będę cały dzień zajęty. Postanowiłem wrócić do pokoju i napisać kilka listów. Gdy mijałem oddział, na którym koledzy odbywali swoje „zebranie”, znów przyszła chęć, by wstąpić na chwilę. Walcząc z sobą szedłem dalej na górę, a u siebie natychmiast zająłem się pisaniem i to oderwało moje myśli od Zygmunta, Kazka i „taty z mamą”, którą popijali.
Sobota była jeszcze gorsza. Cały dzień nie wychodziłem z łóżka; ażeby mniej odczuwać „pragnienie”, czytałem pożyczoną od sąsiada książkę. Po południu poprosiłem pielęgniarkę o luminal, więc spałem mocno cały wieczór i noc.
Niedziela – chłopaki umawiają się na wódkę. Zapraszają i mnie. Odmówiłem. Od rana przyjechała żona. Gdy przyjechała, powiedziałem o swoim postanowieniu.
– Czy potrafisz? – zapytała z obawą. – Masz tylu kolegów, którzy umieją namówić i wyciągnąć na wódkę.
– Poszukam sobie innych ludzi do towarzystwa.
– To byłoby największe dla mnie szczęście – powiedziała. – Wolałabym jeść nie kraszone kartofle z solą, żebyś tylko nie pił.
– Jeśli tylko tyle potrzebujesz do szczęścia, to obiecuję ci to – ale skończmy na ten temat rozmowę.
– Nie gniewaj się, chcę zadać tylko jedno pytanie: Czy czujesz pragnienie wódki?
– Cholerne – odpowiedziałem -zgodnie z prawdą – ale tym razem uparłem się. Powiedział mi kiedyś kolega, że największe zwycięstwo to zwyciężyć samego siebie – a w tej chwili myślałem „«Sześć lat, cztery lata, dwa i pół roku». Czekajcie – nie jestem od was gorszy”.
Cztery doby już nie piję, dwa tygodnie, miesiąc… Wreszcie po trzech miesiącach kuracji wracam do domu z świadomością, że w tym czasie nie wypiłem kropli wódki. Wracam z obawą, czy w wirze codziennych spraw, do których wracam, a które często były okazją do picia, nie dam się skusić.
Teraz zdaję sobie sprawę, co to jest alkoholizm. Miałem czas przemyśleć wszystko. Przypomniały mi się większe i mniejsze awantury powstałe po pijanemu. Wymysły lokatorów, gdy z braku pieniędzy kupowało się wódkę w sklepie, a wypijało w bramie lub na klatce schodowej w dowolnie wybranej kamienicy.
„Przyjdą tu chlać, cholery pijaki, później zapaskudzą korytarz, a mnie śmierdzi pod drzwiami. Jazda, bo milicjanta zawołam!” – krzyczała taka lokatorka, a inni wychodzili na korytarz, żeby zobaczyć, co się dzieje, i też popyskować. Ile to razy wynosiło się z knajpy kieliszki, noże, widelce, które później oddaje się znajomym, lecz częściej wyrzuca. Nie brało się przecież tego dla korzyści, lecz z pijackiej fantazji. A wiele to razy, gdy wróciłem do domu bez przytomności, następnego dnia dzwoniłem do ludzi, u których byłem w gościnie, pytając z obawą, czy przypadkiem nie narozrabiałem po pijanemu. „Wszystko w porządku – odpowiadano – tylko pod koniec trochę mantyczyłeś. Nie warto o tym gadać, byłeś przecież mocno pijany”. Wybaczali ludzie popełniane błędy tylko dlatego, że „byłem bardzo pijany”. Ale jak spojrzeć im w oczy? Łatwo to zrobić, gdy się jest znów pijanym.
Trzy miesiące to mało, ale jeszcze trzy i już wypis. Wszedłem do gabinetu lekarskiego pożegnać ordynatora i podziękować za opiekę lekarską. Gdy zakończyliśmy oficjalną rozmowę, zapytałem z uśmiechem:
– No i co, panie doktorze, nie złapał mnie pan jednak na piciu wódki? – Miał pan szczęście.
– A czy uwierzy mi pan, doktorze, gdy powiem, że przez cały czas nie Wypiłem kropli alkoholu?
– Znając pana, przyznam, że trudno mi uwierzyć.
– Tak. Mam pod tym względem opinię wyrobioną. Obawiam się, że wiele osób mi nie uwierzy…
Pod oknem biura stanął Heniek, dając znak, żebym wyszedł..
– Chodź, wpijemy po jednym na przywitanie – zapraszał zawracając w kierunku knajpy.
– Nie piję – odpowiedziałem.
– Od kiedy? Jednego możesz wypić, przecież nie zaszkodzi.
– Nie piję nawet ćwierci. Cześć, Heniu, mam dużo zaległości w pracy dodałem i wróciłem do biura.
Henio z zaskoczoną miną patrzył w okno, a odchodząc wzruszył ramionami, co prawdopodobnie miało być aluzją do mojego wariactwa.
Pewnego dnia Mietek zjawił się w biurze. – Nie piję – powiedziałem.
– C-o-o-o? Czego nie pijesz? Mleka, wody, roztrzepańca? – Wódki nie piję, rozumiesz? Już pięć miesięcy.
– Zawsze mówiłem, że jesteś wariat, i nie myliłem się – odpowiedział podając mi rękę na pożegnanie i wyszedł majestatycznie nie oglądając się za, siebie.
Spotkałem Heńka. Lekko pijany, już od rana zdążył się zaprawić. – Nie zapraszam cię do knajpy – mówił – bo przecież ty nie pijesz. – Ale wejść, porozmawiać już teraz mogę. Chodź, wypiję fruktowit. Za bufetem urzędowała ta sama gruba bufetowa. Popatrzyła na mnie z ciekawością. Znała mnie dobrze. Długi czas byłem stałym gościem.
– Patrz – zwróciła się do Heńka – a ty nie mógłbyś przestać pić? Każdego dnia morda zalana. Nie wiem, jak twoja Tona z tobą wytrzymuje.
– Nie zaglądam teraz do ciebie – zaczął mówić Heniek – no bo i po co. Jak nie pijesz wódki, to o czym możemy rozmawiać? Na trzeźwo nie jestem zdolny do rozmowy, a gdy się zaprawię, to co dla ciebie za przyjemność słuchać bełkotu. Edka wyrzucili z pracy. Mówił mi za co, ale dokładnie nie pamiętam. Wiem tylko, że za wódkę.
Minęło pół roku od czasu, jak przestałem pić. Już mnie w zasadzie nie ciągnie. Są jednak chwile, w których czuję niesamowitą potrzebę wypicia.
Idąc ulicą mijam otwarte drzwi restauracji. Czuć zapach knajpy: jedzenia, wódki, dymu papierosowego, potu. Ciężki zaduch, wytworzony w małym pomieszczeniu przez dużą ilość ludzi.
Zaświdrowała myśclass="underline" „Wejdź, wypij jedną setkę…” – i już nogi same skręcają w stronę otwartych drzwi.
„Nie. Nie pij – przeciwstawia się myśl inna. – Nie pij dlatego właśnie, że masz ochotę”. Oddalałem się od zapraszająco otwartych drzwi knajpy i przyszło przypomnienie: „sześć lat, cztery lata…”
Odeszła chęć wypicia setki.
Miałem ważną sprawę do Mietka. Powiedziano mi, że poszedł z kolegami do restauracji. Gdy wszedłem, przy stoliku siedziało sześciu mężczyzn, wszyscy zalani w „trupa”. Wiedziałem już, że swojej sprawy nie załatwię.
– Siadaj – zapraszał Mietek – podsuwając wolne krzesło od innego stolika. Napijesz się kawy.
– Proszę bardzo.
Mietek zamówił kawę. Tymczasem któryś podsuwa mi pół szklanki wódki.
– Dziękuję, nie piję – mówię lakonicznie:
– Co, kolega Mietka i nie pije? Mieciu, jakich ty masz kolegów? Mietek spojrzał pijanym wzrokiem na kolegę, na wódkę, na mnie, zabrał do siebie szklankę z wódką mówiąc z pijackim grymasem na twarzy:
– Jemu nie nalewajcie. Jak który będzie go namawiał, dostanie w mordę – a jak on wypije, to też dam mu w mordę. Dwa lata nie pije-powiedział jakby sam do siebie.
– Czy pan nie był wczoraj trochę po wódce? – zapytała koleżanka w pracy.
– Skąd pani to przyszło do głowy?
– Bo tak niewyraźnie pan wyglądał. Pomyślałam, że znów zaczyna się picie.
Zaprzeczyłem, wyjaśniając, że źle się czułem i miałem podwyższoną temperaturę.
Wiedziałem, że mi nie wierzy.
– Niech pan mi szczerze powie – pytał kierownik kadr w Centrali – pije pan wódkę?
– Nie. Trzy lata mija, jak nie piję wcale.
– Tak mi mówiono, ale powiem panu otwarcie: nie wierzę. Pan za dużo pił na to. żeby przerwać.