Выбрать главу

Czy to panu coś mówi? – i nie czekając na odpowiedź doktor mówił dalej:

– A teraz druga sprawa. Czytał pan zapewne, że lotnik, który rzucił bombę atomową na Hirosimę, zwariował. Nie mógł wytrzymać świadomości, że stał się przyczyną śmierci tylu ludzi. Major też latał i rzucał bomby na otwarte miasta, i wiedział, że każda bomba zabija ludzi, którzy jemu bezpośrednio nie zagrażają – kobiety, dzieci, starców. Żołnierz na froncie strzela i zabija w bezpośredniej walce tych, którzy jego chcą zabić – a ten rzuca bomby i widzi walące się domy, w których mieszka cywilna ludność. Nienawiść do wroga to jedna sprawa – a psychika człowieka to już inna sprawa i różne są reakcje ludzi na tę samą sprawę. Skąd pan może wiedzieć – zapytał doktor – czy wtedy, gdy on tak leży i patrzy w jeden punkt na suficie, nie myśli właśnie o tych, na których rzucał bomby? A może on swój obecny los i chorobę uważa za karę bożą. Co my możemy o tym wiedzieć? Czy nic nie powiedziała panu jego odpowiedź: „A co to pana może obchodzić?” Jego męczą sprawy, o których z nikim nie chce mówić- a to na pewno nie są tylko sprawy choroby; mieszkania, pracy…

– Przekonał mnie pan, doktorze – odpowiedziałem – zmienię swój stosunek do niego. To, co mi pan przedstawił, nie przyszło mi do głowy. – Widzi pan – dodał doktor – my mamy za mało czasu dla pacjentów.

Doktor powinien nie tylko rozpoznać chorobę i dawać leki. Powinien rozmawiać z chorymi. Chciałbym mieć chociaż dwie godziny w Tygodniu na rozmowę z każdym chorym, ale brak asystentów, a sam jestem zawalony różną papierkową, administracyjną, biurokratyczni robotą. Są problemy życiowe chorych, które mądry lekarz w rozmowie z chorym pozna, odpowiednią argumentacją potrafi stępić ostrze problemu, poprawi samopoczucie chorego i w ten sposób przyczyni się do szybszej poprawy jego zdrowia. Co się pan tak zamyślił? – spojrzał na mnie uważnie doktor.

– Zastanawiam się: kto winien? – odpowiedziałem.

Z majorem stosunki układają się coraz lepiej. Przez pewien czas unikałem bezpośrednich rozmów, żeby nie doprowadzić do nowych zadrażnień. Przekonał się do mnie z okazji drobiazgu.

Zauważyłem, że major ma kilka angielskich książek, które czyta „na okrągło”. Czyta książki z biblioteki sanatoryjne j, ale każdego dnia czyta też książki angielskie, żeby, jak mówi, nie zapomnieć języka. Wtedy wpadłem na pomysł: napisałem do znajomej, która jest tłumaczem języków obcych, żeby przysłała kilka dobrych, jej już niepotrzebnych angielskich książek, zaznaczając, że zwrotu nie będzie. Po tygodniu przyszła paczka z czterema książkami.

– Czytał pan to? – zapytałem podając majorowi książki.

– Nie czytałem – odpowiedział uradowany, przeglądając tytuły. -To są bardzo dobre książki. W jaki sposób pan je zdobył?

Patrząc na jego zadowolenie, pomyślałem, że dla tego widoku warto było ponieść dużo większy trud, żeby te książki zdobyć.

Po kilku dniach major zwraca mi książki z podziękowaniem.

– Niech pan je zatrzyma. Ja w te książki mógłbym pięć lat patrzeć i też nic bym nie zrozumiał.

Od tego czasu z majorem żytem w idealnej zgodzie. Wkrótce został wypisany, żeby w swojej instytucji nie stracić prawa do dalszego leczenia sanatoryjnego.

Rano wezwano mnie na prześwietlenie. W gabinecie rentgenowskim cała grupa lekarzy z innych oddziałów..

– Jest płyn? – zapytałem, gdy już mnie oglądali pod rentgenem. – Sucho – odpowiedział doktor.

Zapytałem ordynatora, co mogło być przyczyną powstania płynu. Nie zmokłem, nie zaziębiłem się, więc skąd płyn?

– Rozpuszczamy odmę. Już trzy miesiące nie dopełnialiśmy. Przez trzy lata płuco przyzwyczaiło się do odmy. Teraz, gdy nie dopełniamy, płuco się rozpręża, następuje podrażnienie tkanek.i… płyn. Ale-płynu już nie ma, więc wszystko skończyło się dobrze.

Dzisiaj wyjechał „pan redaktor”. Nareszcie skończyło się niewygodne leżenie na przystawce. Przystawka jest złem koniecznym, więc gdy zwalnia się łóżko, przystawkę się likwiduje. Redaktor wyjechał po południu, w czasie gdy już na oddziale nie było lekarzy. Po powrocie z kolacji spostrzegłem, że na zwolnionym łóżku jest już czysty pościel.

– Kto położył pościel? – zapytałem. – Przecież ja się przenoszę na to łóżko, a pościel moja jest jeszcze czysta – przedwczoraj zmieniana.

– Była siostra oddziałowa – informuje Janek – i powiedziała, że ty zostajesz na przystawce, a na to łóżko przyjdzie inny, nowy pacjent.

– Niech sobie mówi – odpowiedziałem – ja się przenoszę. Od kiedy to tak jest, że nowy idzie na normalne łóżko, a stary zostaje na przystawce!

Swoją pościel przełożyłem na wolne łóżko, a świeżą pościelą posłałem ładnie przystawkę.

– Chciałbym zobaczyć tego „proteganta”, koło którego tak wszyscy skaczą!

Po południu przyszedł nowy kuracjusz. Młody, sympatycznie wyglądający chłop.

Z początku, w związku ze sprawą łóżka, odnosiliśmy się do niego z pewną rezerwą, lecz po kilku dniach już się zżyliśmy i okazało się, że jest to równy, charakterny chłopak. Był sekretarzem Komitetu Powiatowego partii. Gdy powiedziałem o historii z przystawką, wybuchnął oburzony:

– Kto ich o to prosił! Co oni wyprawiają! Ja nie chcę żadnych przywilejów. Chcę być traktowany tak jak inni chorzy. Ludzie mówią nieraz, że partyjni mają różne przywileje. To inni stwarzają nam przywileje, tak jak w tym przypadku, często wbrew naszej woli.

W najbliższy czwartek jeden pacjent z naszego pokoju wyjechał do domu. Zenek – ten nowy z przystawki – przeniósł się na wolne łóżko, a przystawka została zlikwidowana.

Zenek często wychodzi na miasto bez przepustki. Leży pierwszy raz, więc jeszcze nie zna „chodów”. Pokazałem mu, którędy ma wychodzić i jakimi drogami chodzić, żeby nie nadziać się na naszych lekarzy lub pielęgniarki.

Pewnej niedzieli Zenek wyszedł rano i nie wrócił na popołudniowe leżakowanie. Denerwowaliśmy się, że go nie ma, ho dyżur miał lekarz, który zawsze kontrolował, czy wszyscy chorzy są w łóżkach. Tego dnia też nie wyłamał się z zasady. Gdy wszedł do naszego pokoju -brakowało tylko Zenka.

– A ten gdzie jest? – zapytał, zdejmując z poręczy łóżka ramkę z kartą gorączkową.

– Przed chwilą gdzieś wyszedł – odpowiedziałem spokojnie. – W pidżamie – dodałem, bo już przedtem na krześle przy jego łóżku zawiesiłem swój drugi garnitur, a pod łóżkiem stały pantofle innego kolegi.

Gdy doktor zapisał nazwisko Zenka i wyszedł z pokoju, nastąpiła szybka narada.

– Trzeba go ratować – mówię. – Jeśli nie wróci do czwartej, ktoś z nas musi się odmeldować za Zenka. Ale kto to może zrobić? Ja nie mogę, bo z tym doktorem miałem kiedyś drakę na zebraniu kuracjuszy i on mnie dobrze zna, a poza tym ja odpowiedziałem, że wyszedł.

– Edek! – mówię do młodego wysokiego chłopaka, który w naszym pokoju mieszkał dopiero od dwóch tygodni. – Jeśli się nie boisz, to idź ty. Ciebie on nie zna i Zenka nie zna, przecież nie będzie legitymował. Jak był w pokoju, to ciebie nie widział, bo leżałeś przykryty, nosem do okna.

Po skończeniu leżakowania Edek poszedł do pokoju lekarza dyżurnego. Po kilku minutach wrócił i opowiedział, jak załatwił sprawę.

– Podobno pan doktor mnie zapisał? – zapytał.

– Tak, zapisałem pana – odpowiedział doktor – bo nie było pana w pokoju.

– Wyszedłem na chwilę do ustępu.

– To dlaczego nie zameldował się pan u mnie zaraz po powrocie?

– Koledzy mi mówili, ale myślałem, że wariata chcą ze mnie zrobić, bo tylko chwilę nie było mnie w pokoju. No i nie wierzyłem im, bo przecież pan doktor nigdy przy niedzieli nie kontroluje. Dopiero teraz zapytałem kolegów z innych pokoi i potwierdzili, że była kontrola, dlatego przyszedłem.