Выбрать главу

– To graj pan, co się panu podoba. Ja będę ciągnął za panem.

Zagrał. Pociągnąłem za nim i wyszło dobrze. Już zebrała się wokół nas duża grupa chorych, gdy odezwał się dzwon wzywający na kolację.

Zauważyłem, że prawie wszyscy mówią sobie po imieniu. Tego samego dnia i ja z kilkoma najbardziej sympatycznymi chłopakami byłem na,,ty”, a po kilku dniach znałem już prawie wszystkich.

Najważniejsze znajomości zawarte tego dnia to: Henio-akordeonista, Marian i Roman.

Marian jest pracownikiem sanatorium. Ma lat dwadzieścia sześć – od sześciu lat chory na gruźlicę. Dwie odmy boczne. Wygląda źle. Oddech szybki i krotki.

– Szykuje się powoli do wysiadki – powiedział pewnego dnia. – Dwie odmy i nowe dziury wyskakują. Gdyby jedno płuco tylko, to mogliby zrobić plastykę, ale jak oba dziurawe, to…

– Jaka plastyka? – zapytałem. – Bo słowo plastyka kojarzy mi się tylko ze sztuką.

– O, patrz! Ci dwaj to plastycy – rzekł pokazując idących przed nami mężczyzn. – Trzech ich przyjechało z Instytutu Gruźlicy w Gdańsku. Przypatrz się, że jedno ramie maja wyższe. Wycięli im po siedem żeber.

– Czy usypiają przy takich operacjach?

– Nie. Znieczulają tylko i robią na żywca. Jak siedem żeber, to na dwie raty, a jak więcej, to na trzy raty. – Tu wdał się w szczegóły.

– Trochę to dla mnie za mądre – odpowiedziałem – ale niech i tak będzie. Mnie jeszcze plastyki nie proponują. Dopiero zaproponowali odmę zewnątrz-opłucnową.

– Pod względem operacji to taka sama cholera, jak plastyka, tyle tylko, że nie deformuje.

– Na to mam jeszcze czas – dodałem.

– Nie wiadomo – odpowiedział Marian, Ja też bytem taki mądry jak ty, a dzisiaj jest za późno.,,Co oni tam wiedzą”, mówiłem. Lubię pływać, a lekarze zabraniają. Kąpałem się raz i drugi w jeziorze i nic mi nie było. Poszedłem znów kąpać się i opalać na słońcu. Zaziębienie, silna gorączka, prześwietlenie i już są dziury w drugim płucu. A teraz, jak widzisz zakończył.

Po kilku dniach wsadzono go na ścisłe łóżko i do końca swego pobytu odwiedzałem go w pokoju.

Następnego dnia lekarz dopełnił mi odmę, a wieczorem po kolacji znów wyszedłem na spacer.

– Przepustkę dostać ciężko – opowiadał Roman – i musi być ważny powód, a jak złapią bez przepustki, to nagana z ostrzeżeniem ogłoszona przez miejscowy radiowęzeł, a drugie złapanie to karne zwolnienie. Karne zwolnienie połączone jest z powiadomieniem instytucji, w której kuracjusz pracuje, oraz Centralnej Poradni, która przydzieliła miejsce, i wtedy taki facet dwa lata nie otrzymuje skierowania do sanatorium, chyba że dostanie krwotoku i potrzebna natychmiastowa pomoc.

– Racja – odpowiedziałem. – Sam lubię wypić. Ale jak człowiek idzie się leczyć, to niech chociaż w tym czasie nie pije. Tyle ludzi czeka na miejsca w sanatoriach.

– Siedzisz tu dopiero tydzień. Zaczekaj, zobaczymy, co będziesz mówił, jak poleżysz pół roku. Jak będziesz chorował kilka lat i nie będziesz widział żadnej poprawy, a przeciwnie, z każdym rokiem stan będzie się pogarszał. Jak będziesz żył i nie będziesz widział przed sobą możliwości wyleczenia i możliwości dalszego życia. Mam rodzinę i jestem sam – mówił Roman. – Rodzina się odsunęła. Gruźlica. W domu małe dzieci. Odesłali mi ubranie i napisali, żebym się u nich nie pokazywał więcej. Leżę już pół roku. Z pracy zwolnili. Dostaję zasiłek chorobowy. A co będzie dalej? Gdzie pójdę, jak mnie wypiszą z sanatorium i skończy się zasiłek? Kto mi da jeść? Kto przyjmie do pracy? Gdzie będę mieszkał? Czy człowiek nie może się w takiej sytuacji załamać i mimo choroby zacząć pić?

Po tygodniu, zaraz po rannym leżakowaniu, przyszedł do mnie Roman Był bardzo przybity.

– Jutro wyjeżdżam – powiedział krótko. – Karnie.

– Za co? – zapytałem zdziwiony.

Jest nas trzech w pokoju, zsunęliśmy łóżka i graliśmy w karty, w tysiąca. Wpadł do nas dyrektor i załatwił krótko:,,O, karty? Pan, pan i pan – jutro karnie do domu”.

Może chce was tylko nastraszyć?

Nie. Byłem już u niego i prosiłem, żeby mnie zostawił. Nie zgodził się. Wiecie, że nie wolno grać w karty – powiedział. -I za to będę wyrzucał. Pan nie może być wyjątkiem”.

– Czy naprawdę nie wolno grać w karty? – zapytałem.

– Nie wolno grać hazardowo, na pieniądze. Taki jeden z drugim gra pokera, denerwuje się, a to nie idzie na zdrowie. Bywa tak, że potrafią w jeden wieczór przegrać miesięczne pobory przesłane im do sanatorium. Ale my z nudów graliśmy w tysiąca, i to leżąc w łóżkach.

– Więcej go prosić nie będę – dodał Roman wychodząc z pokoju.

– Przed kolacją poszedłem na leżalnie pawilonu pierwszego. W różnych miejscach na zsuniętych polowych łóżkach, zastępujących leżaki, grupy grających. Wszędzie gry hazardowe – głównie poker. Zamiast pieniędzy – zapałki. Każda zapałka przedstawia umowną wartość pieniędzy. Zapałki to asekuracja na wypadek złapania przez lekarzy. Wszędzie napięte, rozgorączkowane z emocji twarze.

Rano przyszedł do pokoju Marian.

– Wiesz, co zrobił Roman? – zapytał. – Wczoraj wieczorem chlasnął sobie żyły na ręku.

– I co z nim?

– Żyje. Tylko całą noc go pilnowali. Szybko zauważyli, bo kilka chwil potem, jak pociągnął żyletką, jeden z jego kumpli wrócił do pokoju. Gdyby przyszedł trochę później, już byłoby po nim.

– I co temu bałwanowi strzeliło do głowy? – mówiłem głośno. – Myśli, ze jak musi wyjechać, to już się na tym życie kończy? Mieliśmy rozmawiać dzisiaj z dyrektorem.

– Dyrektor jest uparty – odpowiedział Marian. – Jak raz coś postanowi, to nie ustąpi.

– Zobaczymy. Jak nie zechce ustąpić, to będziemy szukali innej drogi.

Po śniadaniu odwiedziłem Romana. Leżał blady, z zabandażowaną ręką, Przy łóżku siedziała pielęgniarka.

– Co narobiłeś, baranie głupi?

– Ano, jak widzisz. Sam nie wiem, co mi do łba strzeliło. Nie wiedziałem co robię.

– To widzę, że nie wiedziałeś, co robisz. Gdybyś wiedział, urządziłbyś się mądrzej. Kto to widział, żeby robić takie rzeczy w pokoju? W lesie, w największych krzakach, to rozumiem. Za tydzień może by ktoś przypadkiem ciebie znalazł. A ty tak, żeby odratowali. Drugi raz jak będziesz, łajzo chciał sobie odebrać życie, to zrób tak: postaraj się o pistolet, truciznę i mocny sznur. Wyszukaj drzewo rosnące nad głęboka woda. Usiądź na gałęzi, do której przywiążesz sznur, a pętlę załóż na szyję. Wtedy wypij truciznę i strzel sobie w łeb. Jak spadniesz z gałęzi, to się dodatkowo powiesisz. A gdy przypadkiem sznur się zerwie, to jeszcze na dole jest głęboka woda. Jak by nie było, w takim ustawieniu nie masz prawie żadnej szansy na uratowanie. A ty co? W pokoju sobie żyły przecina. Oj, ty baranie, baranie…

– Pijany byłeś? – zapytałem cicho, gdy pielęgniarka na chwilę odeszła od łóżka.

– Trochę na cyku.

– Po obchodzie idziemy do dyrektora.

– Ma przyjechać karetka pogotowia i przewiozą mnie do szpitala – powiedział Roman, gdy już wychodziłem z pokoju. Po godzinie przyszedł kolega, z którym miałem iść do dyrektora.

– Wiecie, co z Romanem? – zapytał kolega.

– Byłem u niego po śniadaniu – powiedziałem. – Mówił, ze mają go przesłać do szpitala.

– Tak. Już go zabrali. Do szpitala… wariatów – dodał po chwili.

– Fiuuu! – gwizdnąłem. – To takie buty? – Chodź, idziemy do telefonu i dzwonimy do MO i partii. Żeby MO przeprowadziła dochodzenie, kto tu jest winien. Czy była przyczyna do natychmiastowego karnego wypisania z sanatorium, i to chorego w takim ciężkim stanie, i czy jest podstawa do przesłania Romana do domu wariatów. A partię zawiadomimy, żeby wiedzieli, co się tu dzieje, i żeby interweniowali o zatrzymanie tych dwóch sanatorium.