Выбрать главу

– Dobrze – odpowiedział doktor. – Jak pana nazwisko?

– Podałem imię i nazwisko Zenka – mówi Edek – a doktor wykreślił je z listy, na której było kilkanaście nazwisk.

– Nic by mu nie zrobili – dodałem od siebie – powiedziałby, że przyjechała rodzina i siedział z nimi w świetlicy, a nasz doktor nie przeprowadzałby dochodzenia. Ale po co ma się tłumaczyć. Dobrze jest, jak jest.

Ostatki. Wiadomo, że od podwieczorku już będzie wesoło. Chorzy przebierają się i spacerują po całym terenie sanatorium. Przebieranie się to już domena kobiet. Widać z tego, że mają większe poczucie humoru. Oto już idzie pierwsza grupa..Ślubna para. On – młody, szczupły, w czarnym garniturze, ona, ubrana na biało, z masą wstążek i kokard przypiętych do sukni, niesie bukiet sztucznych kwiatów. Za nimi idzie cała gromada chorych. Wszyscy roześmiani, starają się rozpoznać „przebierańców”.

„Młodzi” z przeraźliwą powagą chodną po oddziałach i wstępują do każdego pokoju.

Druga grupa przebrała się za Cyganów. Ci też chodzą po pokojach. Jeden gra,.na nosie”, drugi tańczy, a stara Cyganicha, z dzieckiem w chustce, trzyma karty w ręku i podchodząc do każdego mówi: „Powróżyć, panoczku, każ sobie. Wróżka kabalarka karty stawia. Karta nie kłamie – karta prawdę powie. Czeka cię wielkie szczęście z blondynką, wieczorową porą. Tylko nie daj się złapać na męża, panoczku”.,

Na kolację do stołówki przyszła starsza dystyngowana dama. Siwa, w dziwnym kapeluszu na głowie, jaskrawo ubrana. W uszach olbrzymie kolczyki w kształcie koła, na szyi korale, a na każdym palcu po dwa pierścienie. Z powagą siedzi przy stole i z ciekawością rozgląda się po sali, tak jakby była tu pierwszy raz. Ma wygląd bogatej ciotki z Ameryki, ekstrawaganckiej starej panny z małym „kotem” w głowie.

Wiele osób zapomniało, że to ostatki, i z ciekawością obserwuje „starszą panią”. Ludzie rzucają sobie ukradkiem porozumiewawcze spojrzenia. Podchodzą do innych stolików i pytają, kto to jest.

– Ciotka z Ameryki tej chorej, która siedzi obok – padają odpowiedzi. – Przyjechała odwiedzić ją w sanatorium, bo; za kilka dni z powrotem wraca do Ameryki.

Sprawa wyjaśnia się po kolacji, gdy,,starsza pani” w towarzystwie młodej, chorej kuzynki i jej koleżanek zwiedzała sanatorium. Pierścionki, które miała na palcach zebrane zostały od chorych z całego oddziału i one najbardziej wprowadzały w błąd, bo widać było, że to nie sztuczna biżuteria, lecz szlachetne kamienie oprawione w złoto.

Tuż przed dzwonkiem na nocną ciszę na nasz oddział wchodzi jakaś koszmarna procesja. Ciemne pasiaste stroje, pomalowane twarze, włosy upięte na fantastyczne sposoby. Jedna z kobiet ma dużo cienkich warkoczy opadających na twarz. Druga związała taśmą włosy na czubku głowy i teraz sterczą do góry na wysokości 20 centymetrów, a na końcu pędzel. Inna uczesana na topielicę. Jeszcze innej twarzy wcale spod włosów nie widać. I tak wszystkie jednakowo ubrane, a każda z inną fryzurą; idą milcząco, „gęsiego”, jedna za drugą i każda coś niesie w rękach. Jedna szczotkę, inna basen, następna wiadro, ścierkę, kwiatek w doniczce, poduszkę, a idąca na przedzie niesie transparent, na którym dużymi literami wypisano: „Tworki mają urlop”.

Gdy dochodziły do końca oddziału, zza zakrętu ukazał się lekarz dyżurny. Kobiety zatrzymały się. Stoją milcząc przytulone do ściany.

– Co się dzieje? – pyta doktor. – Co panie tu robią?

A ta pierwsza nic nie odpowiada, tylko podsuwa doktorowi transparent do przeczytania.

– Proszę iść do siebie na oddział – rozkazuje doktor. – Za chwilę dziesiąta, czas do łóżek.

Milcząc, wolno ruszyły z powrotem. Doktor szedł obok, a ta z przodu wciąż podsuwała doktorowi transparent z napisem „Tworki mają urlop”.

Była to milcząca manifestacja przeciw otrzymanym tego dnia nowym pidżamom. Wszystkie pidżamy były jednakowe: w czarne, brązowe, ciemnozielone i granatowe paski.

Manifestacja pomogła. Po kilku dniach pidżamy wymieniono na jasne, a te czarne, cmentarne, rozdzielono po wszystkich oddziałach, jako rezerwę.

Nie na tym jednak zakończyły się występy ostatkowe. Spałem już, gdy ktoś krzyknął głośno: – Chłopaki! Patrzcie!

Obudzony, spojrzałem – a na środku pokoju jakiś potwór w sukni, o ludzkich, lecz przesadnych kształtach odstawia taniec duchów.

– Łapcie ją! – krzyknąłem i już wyskakuję z łóżka. Ale „duch” był szybszy i zniknął w otwartych drzwiach.

W pokoju ogólna wesołość. Zgadujemy, która to taka odważna. Wreszcie umawiamy się, że czas spać, ale gdy tylko nastąpiła cisza, znów zjawił się „duch”, by wyprawiać swoje „piekielne harce”. Przychodził jeszcze dwa razy, lecz nie dał nam się złapać. Następnego dnia koleżanka przyznała się, że to ona chciała nas nastraszyć.

– Miałabyś lepszego stracha, gdyby się nam udało cię złapać – mówiliśmy.

– Taką możliwość przewidywałam, dlatego miałam na sobie kilka sukienek, spódnic i sześć par majtek, każda para przypięta agrafkami do innej sukienki.

Trzy dni przebywał w naszym pokoju szesnastoletni Antoś. Cichy, Spokojny, prawie melancholik, bardzo chudy. Stan zdrowia – ciężki.

Często przychodzi do niego ojciec. Rozmawiał z nami, prosząc, żeby otoczyć chłopca opieką, bo Antek jest w okresie silnej depresji i on boi się, że syn może próbować popełnić samobójstwo. Przez te trzy dni chłopcu było u nas dobrze. Staraliśmy się, żeby w pokoju zawsze był ruch i humor, żeby nie miał czasu myśleć o „głupich” sprawach… Czwartego dnia przeniesiony został do pokoju dwuosobowego. Stało się to dlatego, że w naszym pokoju nie było umywalki i kranów. Po badaniach zdecydowano, że trzeba Antosiowi założyć dren, który łączy się specjalną aparaturą z kranem. Tak więc Antoś pozostał teraz z drugim, również ciężko chorym i ze swoimi myślami. Odwiedzałem go często, a dwa, trzy razy w tygodniu ze Zbyszkiem-gitarzystą chodziliśmy zabawiać ich muzyką i śpiewem.

Antoś na swoje lata był bardzo poważny i ta powaga była głównym niebezpieczeństwem. Chorował już dziesięć lat i zdawał sobie sprawę, że nie. zdoła się już wyleczyć.

– Powiedzcie mi – mówił – na co takie życie? Pięć lat spędziłem w sanatoriach, a nic się nie polepsza, przeciwnie, jest coraz gorzej. Przecież ja i tak nie będę żył, a tylko niepotrzebnie się męczę… Nie wiem, dlaczego ludzie mają takie przywiązanie do życia. Męczy się taki, ale chce żyć, wiedząc, że już nic go nie uratuje. Kosztem wielkich cierpień stara się przedłużyć życie chociaż o kilka tygodni, kilka dni, a nawet kilka godzin. Wierzą w cuda. Warto byłoby pocierpieć, gdybym wiedział, że czekam chwili wynalezienia leku, który potrafi całkowicie wyleczyć gruźlicę. Ja już mam dosyć wszystkiego. Następnym razem urządzę tak, że mnie nie odratują.

– Niemądry, co ci chodzi po głowie! – mówiłem. – Widziałem już ciężej chorych. Leczyli się, wyszli z sanatorium, pracują… – Opowiedziałem przypadki, z którymi zetknąłem się na oddziale chirurgicznym. Ale Antoś nie dał się przekonać.

Tamci mieli szanse. Jak w grze w karty. Ciągnęli ostatnią-kartę, która miała zdecydować o wygranej lub przegranej. Dla mnie tej ostatniej karty zabrakło. Ja już się na operację nie nadaję…

Tak, doświadczenie długiego leczenia działa przeciw nam. Człowiek zna dokładnie swój stan zdrowia i w przybliżeniu może przewidzieć, ile mu jeszcze pozostało życia. Dla wielu pacjentów lepiej byłoby, żeby tych rzeczy dokładnie nie znali.

Mnie ta świadomość nie przeraża. Oswoiłem się i czekam spokojnie na to, co będzie dalej.