Sikorki cieszą się największą sympatią chorych, którzy twierdzą, że to jedyne stworzenia, które nie uciekają przed ludźmi chorymi na gruźlicę.
– Chłopaki! – krzyknąłem, wchodząc na werandę. – Patrzcie, co stoi na korytarzu.
– Co takiego? Co stoi? – pytają zaciekawieni.
– Cudo stoi, mówię wam, cudo. Takiej babki dawno żaden z was nie widział. Coś eleganckiego!
– Nie bujaj – mówią koledzy, ale już dwóch wyłazi z leżaków, żeby zobaczyć cudo.
Wrócili i również pochwalili, a Tadzio krzyczy z zachwytem:
– Oddałbym się jej bezinteresownie – na czczo, z rana, o północy.
– To nie dla ciebie – odpowiedziałem Tadziowi. – Zobacz, jak ona ubrana. Gdybym ją rozebrał, to za to, co ma na sobie, mógłbym, nie pracując, żyć pięć lat. Widziałeś te pierścienie? Jak myślisz, ile za to można dostać?
– Cztery lata – odpowiada Tadek. – Pierścieni lepiej nie dotykaj
– Kto to jest? – pytają koledzy.
– Nowa pacjentka. Dopiero przyszła na oddział.
– Będą miały baby z nią los – powiedziałem głośno. – Personel też. Zobaczycie, jakie ona będzie miała wymagania: „Osobny pokój, proszę, z widokiem na góry”.
– Ale tu nie ma gór – przerywa mi kobiecy głos.
,- Nie szkodzi – odpowiadam. – Muszą wybudować, bo lala żąda. Męska obsługa – ciągnę dalej – i nieograniczone w ilości i w godzinach wizyty „braci” i „kuzynów” – bo na pewno ma dużą rodzinę.
– Dlaczego pan tak sądzi? – zapytała jedna z leżących na werandzie kobiet.
– Ma się ten węch, moja pani.
– Czy pan myśli, że jak ładna i dobrze ubrana, to musi być taka?
– A jeśli nie będzie taka, niech mi kaktus na nosie wyrośnie!
– Już ja pana widzę z kaktusem na nosie! – Wkrótce się przekonamy.
Po skończonym werandowaniu w trzech weszliśmy do dyżurki pielęgniarek.
– W którym pokoju umieściła pani tę śliczną?
– W żadnym. Już wyjechała. Zrezygnowała z leczenia.
Spojrzałem ironicznie na kolegów, ale ci jeszcze nie rezygnują z kaktusa na nosie.
Dlaczego? – pytają.
– Żądała dla siebie osobnego pokoju, twierdząc, że jeśli sama za siebie zapłaci, to jej się to należy. Doktor mówił jej, że dla sanatorium to obojętne, kto płaci: sam chory czy ubezpieczalnia. Chorych traktuje się tu jednakowo, a jedynym kryterium otrzymania lepszych warunków jest tylko ciężki stan zdrowia pacjenta. To ona znów mówiła, że musi zarabiać na utrzymanie rodziny, a niemożliwe będzie wykonywanie robótek w ośmioosobowym pokoju…
– A nie mówiła, o jakie robótki jej chodzi? To ciekawe! Samopłacąca, rodzina na utrzymaniu, brylanty na palcach – i chce dorabiać! Pielęgniarka spojrzała do karty i czyta głośno dane personalne. W rubryce- „zawód” napisano: – nie pracująca.
Na oddziale widać dużo nowych twarzy. W każdy czwartek opuszcza oddział kilku wypisanych, a na-ich miejsce przychodzą nowi. W naszym pokoju pozostał tylko Janek – „szoferak” i ja. Na miejscach „sztywniaków” już leżą inni chorzy.
Krótko w naszej sali leżał młody chłopak – Heniek, który miał w płucach niewielkie zmiany, ale umierał dwa razy na dobę – raz w czasie dnia, drugi raz w nocy – na duszność. Miał jakieś schorzenia oskrzeli. Gdy dostawał ataku duszności, natychmiast wzywaliśmy lekarza, a w nocy lekarza dyżurnego. Lekarz robił zastrzyk i atak mijał. Heniek zdawał sobie sprawę z tego, że każda wizyta lekarza w nocy wszystkich nas wybija ze snu. Przepraszał nas za to i starał się przetrzymać atak bez wzywania lekarza. Gdy oddech jego stawał się gwiżdżący, ktoś z nas budził się i naciskał przycisk dzwonka, żeby wezwać lekarza.
Moje łóżko stało obok łóżka Heńka. Jedne j nocy obudził mnie gwiżdżący oddech Heńka. Popatrzyłem na salę – wszyscy śpią. Zdziwiło mnie, dlaczego Heniek leży, a nie siedzi, jak zawsze gdy dostawał ataku duszności. – Zawołać doktora? – zapytałem.
Nie odpowiada. Poruszyłem jego rękę i pytam jeszcze raz. Nie odpowiada. Zapaliłem światło. Patrzę, a Heniek siny i nieprzytomny. Nacisnąłem dzwonek, raz, drugi, trzeci. Po chwili znów kilkakrotnie alarmuję. Równocześnie obudziłem kolegów. Jeden zapalił górne światło, a inny pobiegł po lekarza. Po chwili przyszedł lekarz dyżurny,już z ampułką i strzykawką. Wiedział, że jeśli alarm z naszego pokoju, to tylko do Heńka. W kilka minut po zastrzyku oddech wyrównał się, a wkrótce Heniek odzyskał przytomność. Dostał od nas dobry „wygawor”, gdy powiedział, że nie wzywał lekarza, bo widział, że wszyscy smacznie śpią, więc nie chciał nas budzić.
Przeciwstawiliśmy się wszyscy, gdy doktor chciał przenieść Heńka do pokoju dwuosobowego – „żebyśmy mieli spokój”. Oświadczyliśmy, że w sanatorium nie można myśleć tylko o własnej wygodzie. Może i nam kiedy inni chorzy pomogą. Jeśli Heniek pójdzie do małego pokoju, to gdy dostanie ataku, a drugi chory w pokoju się nie obudzi, może do rana „wykorkować”. Po kilku dniach Heńka przesłano do Instytutu w Warszawie.
Następnym, który krótko leżał w naszym pokoju, był Edek. Typ chuligański, który wszystko i wszystkich lekceważył. Młody, źle wychowany chłopak. Na każdą grzecznie zwróconą uwagę miał zawsze obelżywą odpowiedź.
Gdy ordynator przychodził na obchód, każdy chory siadał lub leżał na wznak z rękami wyłożonymi na koce. Tylko Edek przybierał najdziwniejsze pozycje i na pytania doktora odpowiadał burkliwie.
Pewnego dnia w czasie obchodu Edek leżał na boku, z podciągniętymi pod siebie nogami, przykryty kocami tak, że widać było tylko czoło i oczy. Gdy doktor stanął przy jego łóżku, nie zmienił pozycji, a na pytania nie odpowiadał wcale. Kiedy doktor powtarzał pytanie, odpowiadał krótko i burkliwie. Gdy doktor wyszedł, wszyscy zaczęli mówić Edkowi „kazanie”.
– Widzisz, Edziu, w życiu obowiązuje człowieka grzeczność względem innych ludzi, z którymi musi się stykać. Doktor jest tym człowiekiem, który chce ci przywrócić zdrowie. Za to należy mu się szacunek. Szczególnie wtedy, gdy jest na obchodzie. Są tu ludzie starsi od ciebie, na stanowiskach, a popatrz: kiedy wchodzi doktor, każdy odkłada na bok gazetę, książkę czy robótkę, siada lub leży z rękami na wierzchu. Tylko ty postępujesz inaczej. Zachowujesz się tak, jakbyś doktorowi robił łaskę.
Edzio długo leżał cicho, wreszcie wybuchnął niecenzuralnymi słowami. – Ty, g…rzu – odezwałem się ostro – jak my do ciebie grzecznie, to i ty bądź grzeczny!
Kończąc powiedziałem, że jeśli jeszcze raz tak się do nas odezwie, to dostanie w „dziób”.
– Tylko nie w „dziób” – odciął się Edzio. – Pan jeszcze nie wie, jak ja biję…:
Wyskoczyłem z łóżka i już byłem przy nim.
– Ty, chuligan, no pokaż, jak ty bijesz. No, rusz się, pokaż prędzej! Gdy mimo mojej prośby Edek nie chciał wstać, klnąc wróciłem do swojego łóżka.
W południe oddziałowa powiedziała mi poufnie, że Edek był u ordynatora. Skarżył się i prosił o przeniesienie do innego pokoju.
Taki wielki cwaniak, a skarżyć się poszedł!
Wieczorem Edek przeniósł się do innego pokoju, a na jego miejsce przyszedł inny chory.
Po dwóch tygodniach, w niedzielę, Edek wyszedł do miasta i wrócił na gazie.
Stałem na korytarzu, gdy on wracał z łazienki. Stanął i patrzy na mnie. Nie uchylam się i też patrzę spod przymrużonych powiek prosto w jego oczy. „Będzie draka – pomyślałem. – Edek na gazie, będzie się chciał odegrać za poprzednią porażkę. Nie szkodzi, niech zacznie, zobaczymy”. – Edek podchodzi do mnie wolnym krokiem. Naprężony w sobie obserwuję. Edek zatrzymał się, popatrzył chwilę i uśmiechnął się.