– Co pan w niedzielę robi, że w poniedziałek z sercem jest zawsze gorzej? Obserwuję to od kilku tygodni. Czwartek, piątek, sobota – tętno z każdym dniem równiejsze i spokojniejsze, a w poniedziałek wysiada.
– Nic nie robię -odpowiada Janek z miną niewiniątka. – Wszystko robię tak samo, jak w każdym innym dniu.
Gdy doktor wyszedł, wszyscy wsiedliśmy na Janka.
– Więcej na tor nie pojedziesz. Dorosły chłop, a taki głupi. Któregoś dnia może się to skończyć katastrofą. Przejmiesz się przegraną i serce klapnie. Tyle ludzi żyje bez wyścigów, to i ty też jeden sezon możesz przeżyć. Nie będziemy ukrywali twoich ucieczek. Nie chcemy brać udziału w twoim samobójstwie. Chcesz, uciekaj, ale nas. nie proś o pomoc. Właściwie to powinniśmy powiedzieć doktorowi o twoim końskim nałogu. Wtedy cię przypilnują tak, że więcej na tor nie pojedziesz.
W tym tygodniu Janek nie był na torze, dał tylko „wspólnikowi” pieniądze, żeby ten za niego postawił.
W następnym tygodniu już od środy Janek chodził zdenerwowany. Studiował programy wyścigowe, mówił do siebie; zapisywał i jak zwykle zastanawiał się głośno, czy prosić o przepustkę, czy też jechać na „dziko”.
– Jak poproszę o przepustkę – mówił- a doktor odmówi, wtedy nie będę mógł się urwać, bo doktor każe pielęgniarce pilnować mnie. Jak wyjadę bez przepustki, to mogę „wpaść”. Muszę być na torze w sobotę i niedzielę. Będą takie gonitwy, na których wygram worek pieniędzy. Nikomu nie mogę dać pieniędzy, bo dopiero na miejscu będę decydował, na jakie konie postawić.
Wymienia imiona różnych koni i tłumaczy ich zalety i wiele innych rzeczy, które nas wcale nie interesują. Wyjechał w sobotę przed obiadem. Wieczorem nie było kontroli obecności. W niedzielę też nikt nie zauważył nieobecności Janka. Wieczorem Janka nie ma. W poniedziałek rano Janka nie ma. O godzinie jedenastej w czasie obchodu doktor zapytał o Janka.
Umówiliśmy się, że tym razem nie będziemy ukrywać i powiemy doktorowi prawdę o „końskiej” chorobie Janka. Nie można ukrywać, bo nie wiemy, co się stało. Może w sobotę umarł, a my w poniedziałek będziemy mówić doktorowi, że poszedł do ustępu albo do dentystki. Okazało się, że doktor znał jego chorobę, tylko nic nie mówił, żeby nie było konieczności karnego wypisu, który zrobiłby więcej szkody niż okresowe ucieczki na wyścigi konne.
W ciągu tygodnia przyjechała żona Janka załatwić formalności wypisowe i zabrać jego rzeczy osobiste. Powiedziała, że w sobotę przywieziono go z wyścigów do domu karetką pogotowia. Dostał ataku serca. Musi leżeć w łóżku, a wyjechał bez przepustki, więc chyba zostanie wypisany karnie… Doktor okazał się wyrozumiały. Zrobił normalny wypis, żeby pacjent mógł w krótkim czasie starać się o powtórny wyjazd do sanatorium. Przy wypisie karnym są trudności z otrzymaniem skierowania.
Bez przerwy mamy urozmaicone życie. Na miejsce Janka przyszedł Kazio. Kazio to chłopak ze wsi, ma lat dwadzieścia sześć, jest słabo rozwinięty umysłowo i złośliwy. Chociaż głupi, ale ożenić się potrafił. Opowiada, że w dwa tygodnie po ślubie żona uciekła od niego, bo dowiedziała się, że on ma gruźliczkę. Chorobę swoją zawsze nazywa zdrobniale gruźliczką.
Mimo że zwracamy mu uwagę, pali papierosy leżąc w łóżku, a popiół i niedopałki rzuca na podłogę.
– Kaziu, dlaczego palisz w pokoju? – pyta pielęgniarka. – A nie dość że palisz, to jeszcze brudzisz podłogę?
Kazio spojrzał na niedopałki i popiół tak, jakby dopiero w tej chwili zobaczył, że przy łóżku jest brudno, i powiedział:
– To nie ja naśmieciłem. To oni – mówi, wskazując na obecnych w pokoju – nasypali tutaj, żeby było na mnie.
– Okazuje się, że ty, Kaziu, wcale nie jesteś taki głupi-powiedziałem. Przyszedłby któremu z was taki pomysł do głowy? – zapytałem zwracając się do wszystkich. – Samemu naśmiecić, a zwalić na innych!
Kazio pluje też na podłogę i za to wysłuchuje naszych wymyślań. Ale nie przejmuje się tym. Na zwróconą uwagę, że ma pluć do swojej spluwaczki, którą dostaje każdy chory; odpowiada:
– E-e-e, a to można? Ona taka czysta.
Codziennie wypędzamy go do mycia, a on stara się nas wykiwać. Pielęgniarki wiedzą o niechęci Kazia do wody i mydła, więc gonią go do umywalni. Jednego dnia słyszę na korytarzu awanturę. To Kazio wymyśla pielęgniarce.
„Do przedszkola niech idzie pracować! – krzyczał. – Dzieciakom nosy wycierać, a nie dorosłego chłopa pędzić do mycia!”
Przy obchodzie poskarżył się doktorowi, że pielęgniarki mu dokuczają, bo codziennie gonią do mycia.
– Dobrze, Kaziu – odpowiedział doktor pojednawczo – pielęgniarkom zwrócę uwagę, żeby ciebie nie napędzały, ale ty musisz dać słowo, że codziennie będziesz sam chodził się myć.
– Dobrze – bez przekonania odpowiedział Kazio.
Pewnego dnia golę się w umywalni. Obok stoi starszy facet i pod kranem szoruje szczoteczką trzymaną w ręku sztuczną szczękę. Obok niego stoi Kazio i zastanawia się, czy warto się umyć. Spojrzałem na Kazia i widzę, jak nienaturalnie, szeroko otwiera oczy wpatrzony w sztuczną szczękę. Wreszcie pokazując palcem pyta:
– Co to?
– Nil widzisz – odpowiadam – zęby ten pan czyści.
To pana tylko na śmietnik wyrzucić, jak pana można rozbierać na części!
– Głupi jesteś – mówię – to ty nie wiesz, że każdy człowiek może w ten sposób wyjąć zęby?
Kazio patrzy niedowierzająco.
– Nie wierzysz?
W tym momencie do umywalni wszedł kolega, o którym wiedziałem, że ma dwie sztuczne szczęki.
Powtórzyłem historię o wyjmowaniu zębów, prosząc, żeby wyjął swoje. Ten chętnie wyjął górną szczękę. Włożył na miejsce i dla odmiany po chwili pokazał szczękę dolną.
Kazio wsadził w usta duże palce i siłą ciągnie szczękę do przodu.
– Mocniej! Mocniej! – wołają wszyscy, którzy z ciekawością przyglądają się hecy.
– Nieprawda – mówi Kazio – nie wyjmują się.
Ale gdy jeszcze dwóch wyjęło, Kazio jest przekonany, że się jednak: wyjmują.
W czasie leżakowania Kazio leżał na łóżku kocami przykryty po głowę. Nikt na to nie zwrócił uwagi. Dopiero Fredek zauważył. Wstał, cicho podchodzi do łóżka, odkrywa koce – a Kazio leży z rękami w ustach i stara się wyjąć szczękę…
W tym dniu, kiedy w kaplicy sanatoryjnej odbywa się spowiedź, podszedł do mnie Kazio i po chwili namysłu powiedział wprost:
– Niech pan idzie dzisiaj do spowiedzi! – Po co? – zapytałem krótko.
– Grzechów pan nie będzie miał, jak się pan wyspowiada.
– Myślisz, że ja mam grzechy? Jakie? Czy skrzywdziłem kogo, okradłem, zabiłem?
– Każdy człowiek ma grzechy – przekonuje Kazio. – A jak się pan będzie spowiadał, to po śmierci pójdzie pan do nieba.
– Kiedy ja nie mam zamiaru w najbliższym czasie umierać… Widzisz, Kaziu – zacząłem poważnie – ja jestem niewierzący, więc w niebo nie wierzę.
– Wiem. Pan wierzy w Marksa!
– Tego nie można nazwać wiarą. Wiem, że żył taki człowiek, że to był mądry człowiek, walczył o lepsze życie dla biednych ludzi. Wskazał, co należy robić, żeby ludziom było lepiej…
– Jak pan tak mówi – przerwał mi Kazio – to po śmierci będzie się pan w piekle smażył!
– Za co, Kaziu? Za co?
– Że pan nie chodzi do kościoła, nie nosi medalika i nie chce pan iść do spowiedzi.
– To zaraz Pan Bóg tak bardzo mnie ukarze? – zapytałem.
– No – potwierdził Kazio. – U nas we wsi jedna była taka jak pan. W niedzielę wbijała gwóźdź w drzwi, to Pan Bóg ją skarał tego samego dnia. Spadła z drabiny i nogę złamała.
– To ten twój Pan Bóg jest bardzo niedobry, jak za taki drobiazg tak mocno karze – odpowiedziałem i nie czekając, co on odpowie, zadałem pytanie: – Czy słyszałeś, Kaziu, kiedy, że piorun strzelił w kościół? Dlaczego? Przecież tam mieszka Pan Bóg.