– Tak, słyszałem, ale piorun strzelił w kościół, żeby zabić jednego takiego, co stał w kościele i nie miał medalika na szyi.
– Głupi jesteś, Kaziu. Piorun strzelił dlatego, że na wieży nie było piorunochronu.
– Pójdzie pan do piekła! – krzyknął Kazio i uciekł, zatykając sobie rękami uszy.
Dość często spotykany typ kuracjusza to „podskakaniec”. Taki podskakuje do każdej młodej, ładnej kobiety. To typ, który uważa siebie za ideał mężczyzny, obiekt pożądań wszystkich kobiet i niektórych mężczyzn. Za obrazę uważa, jeśli kobieta nie chce skorzystać z propozycji pójścia z nim na spacer do lasu.
Przez dłuższy czas siedziałem z takim „podskakańcem” przy stoliku w stołówce. Chyba w życiu od nikogo nie usłyszał tyle prawdy, ile ja mu nagadałem.
Genek – bo takie miał imię mój „podskakaniec” – wchodzi do stołówki. Nie sam – idzie z młodą kobietą, którą spotkał przed stołówką. Zatrzymał się, porozmawiał jeszcze chwilę i już siedzi przy stoliku obok innej młodej kobiety, która dopiero kilka dni jest w sanatorium. Wiem, że Genek jej jeszcze osobiście nie zna. Ale od czego tupet! Pewien jest, że zostanie przychylnie przyjęty. Czy która może nie ulec jego czarowi?
Po kilku minutach podchodzi do swojego stolika, bierze talerz i idzie szukać wazy z zupą. Z pustym talerzem zatrzymuje się przy dwóch stolikach, z pełnym – przy jednym, wreszcie wraca i jedząc rozgląda się i rzuca czarujące uśmiechy do znajomych kobiet.
– Nie kręć łbem jak papuga, tylko jedz, co masz przed nosem. Nie rób z siebie błazna. Niech ci się nie zdaje, że taki jesteś czarodziej. Baby śmieją się z ciebie i z twoich min.
Genek zjadł zupę i teraz trzeba poczekać na podanie drugiego dania. Przy jego stoliku nudno, nie ma młodych kobiet, więc Genek tasuje się do innego stolika. Gdy przynoszą.jedzenie, wraca, by znów po skończonym posiłku przysiąść się tam, gdzie jeszcze jedzą, o ile tam siedzi choć jedna kobieta. I tak wciąż, aż do znudzenia.
– Słuchaj – mówię do Genka – jeśli jesteś taki bohater na babki, wyszukaj sobie jedną, dojdź z nią do porozumienia, ale nie wygłupiaj się i nie zachowuj się tak, jakbyś był jedynym mężczyzną w sanatorium.
– Nie mogę – odpowiada Genek. – Mnie naprawdę podobają się wszystkie!
Genek nie potrafił być inny.
Inny typ podskakiwacza to taki, który po zawarciu znajomości z kobietą mówi: „Mam niedobrą żonę”. I opowiada, jaka ta jego żona jest megiera i zgaga. Już zdecydował, że po powrocie przeprowadzi formalny rozwód, bo faktycznie to on już dwa lata z żoną nie żyje. Są takie głupie, co w to wierzą… A „podskakaniec” wychodzi z sanatorium i wraca do kochającej i kochanej żony i dzieci.
Bywa i tak, że kawaler asystuje pannie, a początkowy flirt dla sportu i dla zabicia wolnego czasu kończy się… małżeństwem.
Często małżeństwem kończy się flirt pacjenta z pielęgniarką. W regulaminie „stoi” napisane, że pracownikom nie wolno zawierać bliższych, osobistych znajomości z pacjentami. Życie jednak nie zawsze można wcisnąć w regulamin.
Gdy z naszego pokoju przeniesiono gdzie indziej Kazia, na jego miejsce przyszedł nowy pacjent imieniem Rysio, z zawodu technik budowlany, lat dwadzieścia osiem. Od pierwszego dnia zdobył sympatię kolegów w pokoju. Przystojny, inteligentny, a przy tym skromny. Rysio nie mógł wieczorem spać, ja też. Siadaliśmy w końcu korytarza i paląc papierosy prowadziliśmy długie rozmowy. Rysio wcześnie stracił rodziców, więc od dziecka chował się u ciotek. Zameldowany był u jednej, a mieszkał u kilku. Wszędzie po kilka dni i u każdej miał część swoich rzeczy. Nigdy nie zaznał rodzinnego ciepła. Nikt się nim nil opiekował. Wiele razy było tak, że głodny chodził spać, gdy późno wrócił do którejś ciotki na nocleg. Rysio miał powodzenie. Wiele młodych i ładnych kobiet kokietowało go. Ale jego „te rzeczy” nie interesowały. Wreszcie znalazła się jedna uparta pielęgniarka z naszego oddziału. Chodziła koło niego jak niańka. Jeśli Rysio wyszedł na korytarz ta zjawiała się natychmiast, bawiła rozmową, prawiła komplementy. Po takiej rozmowie Rysio mówił do mnie:
– Znów mnie zapraszała. Mówi, że ma w domu dobre wino i ciasteczka… – A ty co na to?
– Skłamałem, że nie mogę się angażować w takie historie, bo mam narzeczoną, którą kocham, i wkrótce mamy się pobrać. Wiesz, co mi odpowiedziała? Że to jej nie przeszkadza, ona nie ma zamiaru rozbijać mojego narzeczeństwa. i wiesz, co mi jeszcze powiedziała? – powiedział z zażenowaniem. – Że jak przyjdę, to na pewno nie będę żałował: Powiedz, jak się od niej odczepić?
– Dlaczego masz się odczepić?
– A co będzie, jak pójdę, a później ona przyczepi się do mnie? – No, to ją odczepisz.
– Ale ona mi się nie podoba. – To już inna sprawa!
Na korytarzu zadzwonił telefon. Podniosła salowa i po chwili:
– Panie Rysiu, telefon do pana.
Gdy wrócił od telefonu, popatrzył na mnie, uśmiechnął się i wstydliwie powiedział: – Ona dzwoniła… ale nie pójdę.
– Wyszukaj sobie jaką babkę, która ci się podoba,- radziłem po przyjacielsku.
– Ja nie chcę tak… tylko dla rozrywki. Jeśli, to tylko wtedy, gdy mam względem kobiety poważne zamiary. Jest tu jedna taka babka, która mi się podoba – dodał po chwili – ale to pracownica. Z tą bym się chętnie zapoznał. – Która?
Określił, jak wygląda i gdzie pracuje.
– Wiem, Hania,- zawołałem. – To moja koleżanka, mogę was zapoznać ze sobą.
Po kilku dniach Rysio znowu zapytał o Hanię.
– Dowiem się, kiedy będzie jechała do Warszawy. Tego dnia poproszę o przepustkę, ty też – i pojedziemy razem. Niby przypadkowo. W Warszawie zaproponuję kawiarnię, po pewnym czasie, jak się poznacie lepiej, ja „urwę” się do domu, a ty dalej będziesz musiał radzić sobie sam. Obawiam się tylko, że jak mnie nie będzie, to ty nic nie będziesz mówił, tylko będziesz patrzył na nią jak żaba na piorun.
Tego samego dnia zapytałem Hani, kiedy wybiera się do Warszawy. – Jutro, bo mam załatwić jedną sprawę.
– Kiedy jedziesz? – Po pracy.
– To jedźmy razem – zaproponowałem. – Jutro mam dostać przepustkę. Zawiozę cię na dworzec „taryfą”, będziesz. miała cztery kilometry oszczędności w nogach.
– Dobrze – zgodziła się Hania – tylko zawiadom mnie, kiedy będzie zamówiona taksówka, wtedy pierwsza wyjdę przed bramę.
Następnego dnia spotkaliśmy się wszyscy przed bramą. Zapoznałem Rysia z Hanią, informując, że on też jedzie do Warszawy. W pociągu doszliśmy do porozumienia i prosto z dworca pojechaliśmy do kawiarni. Hania wymawiała się brakiem czasu, ale od czego dobry „bajer”.
Po godzinie pożegnałem się z nimi, twierdząc, że muszę pomieszkać kilka godzin w domu, a Rysio podjął się towarzyszyć Hani w załatwieniu jej spraw.
Polubili się wzajemnie i teraz spotykali się już i sami. Niedługo Rysio zaprosił mnie do miasta na kawę. W kawiarni już czekała Hania. W czasie poważnej rozmowy zadałem znienacka pytanie:
– Kiedy się żenicie?
Hania roześmiała się głośno, a Rysio wstydliwie spuścił oczy i wykrztusił: – Ja to bym chciał nawet zaraz, ale nie wiem, jak ona…
– Co ty, Haniu, na to?
– A ciebie co to obchodzi? – uśmiechnęła się Hania. – Czy przy tobie muszę o tych sprawach rozmawiać?
– Masz rację. Wobec tego ja uciekam, a ty, Rysiu, powiesz mi wieczorem, na kiedy ustaliliście termin ślubu.
Ustalili. Nie tylko termin ślubu, ale także ile gości, kto będzie na weselu i kto będzie świadkiem na ślubie: Jednym świadkiem będę ja, drugim – koleżanka Hani.