Выбрать главу

Po godzinie pielęgniarka zawiadomiła tych, którzy już,,siedzieli na walizkach”, że wypis został wstrzymany.

Po pięciu dniach Roman wrócił – z tym, że przeniesiony zostanie do innego sanatorium.

– Wiecie, to jest tak – powiedziała do nas pani Zosia, koleżanka, którą poznałem w poczekalni dworcowej. – Gruźlik odbiera sobie życie w dwóch wypadkach: gdy dowie się pierwszy raz, że jest chory, i gdy się dowiaduje, że w jego stanie zdrowia nastąpiło raptowne pogorszenie. Jak przetrzyma wiadomość kilka dni, to chęć odebrania sobie życia przechodzi. Człowiek godzi się z sytuacja i walczy o to, żeby to głupie życie gruźlika przedłużyć.

– O, patrzcie – powiedziała, pokazując ręce. -Gdy dowiedziałam się, że mam dziury w płucach, przecięłam brzytwą żyły obu rąk. Uratowali. Sześć lat już minęło. Żyję i jak widać po mnie, chyba jeszcze kilka lat pożyję. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

– No, powiedzmy… A wiecie, co sobie pomyślałem? Że nasza choroba to choroba arystokratyczna.

– Dlaczego?

– Bo patrzcie, jakie ma wymagania: nie pracować, nie przemęczać się, dobrze się odżywiać, jak najwięcej siedzieć w górach. Kto może sobie pozwolić na taki luksus? Tylko arystokrata. Jeśli po trzech miesiącach nie zgłoszę się do pracy, to mnie zwolnią i wtedy nie tylko ja, ale i rodzina nie będzie miała co do ust włożyć. Jakiś czas jeszcze będę dostawał zasiłek chorobowy. Pół roku, ale co dalej? Kto przyjmie do pracy takiego z dziurami? Nawet się temu nie dziwię. Każdy człowiek odpowiedzialny za instytucje chce mieć u siebie ludzi zdrowych. Jak przyjmie chorego, może być pewien, że ten po kilku miesiącach pracy wyskoczy mu na długi czas do sanatorium. A zwolnić go nie może do czasu, aż przekroczy ustawowy okres prawa do chorowania, trzy miesiące. I nie wiadomo, co tu gorsze. Czy przedłużenie czasu leczenia, żeby pacjent miał możność wrócić do zdrowia, czy ucieczka chorych nie wyleczonych przed upływem trzech miesięcy, żeby się stawić do pracy – z tym, że ludzie ci wkrótce muszą wrócić do sanatorium…

– Najlepiej byłoby gdybyśmy wcale nie chorowali – odpowiedziała Zosia. – Może wreszcie uczeni wynajdą jakiś lek, który radykalnie potrafi nas wyleczyć? Takich leków już wiele było i jeszcze wiele będzie. Ludzie rzucają się na nowy lek, wyprzedają się i płacą olbrzymie sumy, żeby go tylko zdobyć, A potem okazuje się, że lek, owszem, trochę pomaga, ale nie wyleczy kogoś, kto już stoi nad grobem, a właśnie tacy chwytają się nowych leków jak tonący brzytwy.

Trzeciego dnia po założeniu odmy lekarz prześwietlił mnie i powiedział:

– Wysięk, woda w komorze odmowej.

– No i co? – zapytałem. – Będziemy wypompowywać?

– Zaczekamy kilka dni. Jak się nie wessie, to spunktujemy.

– A jak nie zniknie, to co będzie? – zapytałem. – Ropa, przetoka i co? Koniec?

– Niech pan nie myśli od razu takimi kategoriami, u wielu osób powstaje płyn. Czy leżał pan po założeniu odmy? – zapytał doktor.

– Nie. Łaziłem. Powiedział pan, żeby leżeć, bo będzie bolało, a że nie bolało, to chodziłem po parku.

– Niepotrzebnie. Trzeba było leżeć, żeby się odma ułożyła, żeby organizm przyzwyczaił się do nowej sytuacji.

– Trzeba było mi to wyraźnie zalecić – odpowiedziałem zdenerwowany – Pan mi to powiedział tak, jakby pan tylko radził.

Doktor wyszedł.,,Powinien był ostrzec, czym grozi chodzenie w takiej sytuacji – myślałem. – Skąd i od kogo miałem o tym wiedzieć? Nikt mi nie zwrócił uwagi”.

Po kilku dniach, gdy miałem już płynu po pachę, doktor zdecydował się zrobić punkcję.

Wziął pod rentgen. Ołówkiem zaznaczył dolną linie płynu. Posadził na stołku. Przygotował strzykawkę o pojemności 50 cm3 oraz igłę o średnicy chyba 2 mm.

– Znieczulic? – zapytał.

– Nie warto – odpowiedziałem. Po co ma mnie boleć dwa razy? Raz przy znieczulaniu i drugi przy punkcji?

Z głupią miną popatrzyłem na igłę, bo pierwszy raz miałem dostać taką igłą między żebra,- ale nie taki ból już przechodziłem i wytrzymywałem to i ten wytrzymam. Postanowiłem nie drgnąć i nie skrzywić się, gdy będzie wbijał igłę.

Doktor wymacał miejsce między żebrami i już pcha igłę. Ta nie chce wchodzić, więc dociska mocniej. Opieram się o poręcz krzesła, żeby mnie nie zepchnął, i patrzę, jak igła wchodzi mi między żebra. Doktor zakłada strzykawkę, wciąga w nią płyn i wylewa do słoika. Znów zakłada, wylewa i wreszcie koniec.

– Teraz niech pan leży ściśle przez dwa dni – powiedział. – Jeśli płyn nie najdzie, to znaczy, że mamy szczęście. Jeszcze muszę dopełnić odmę, bo w boku pusto.

Po dwóch dniach prześwietlenie wykazało, że płynu w boku jest jeszcze więcej.

– Nie udało się – powiedział doktor. – Będziemy starali się osuszyć inaczej. Przepiszę panu wapno, dożylnie.

– Panie doktorze – zapytałem – koledzy mówili mi, że podobno płyn schodzi, gdy się bok naciera szarym mydłem. Czy to prawda?

– Czasem pomaga, ale to nie jest pewny środek. Powiem pielęgniarce, żeby panu przyniosła szarego mydła, i niech pan naciera. Jeśli nie pomoże, to i nie zaszkodzi.

Od tego dnia leżałem codziennie aż do kolacji. Po kolacji wychodziłem do parku na spacer, lecz unikałem wysiłków i przemęczenia. Bez przerwy czytałem książki, żeby się czymś zająć. I tak wytrwałem prawie do końca pobytu w sanatorium. Przez cały czas nie przyjąłem żadnego zaproszenia na wódkę. Wieczorami zbieraliśmy się w świetlicy i wprawialiśmy się w zespołowym graniu.

Pielęgniarka oddziałowa powiadomiła wszystkich, że:,,W dniu dzisiejszym o godzinie dziewiętnastej w świetlicy dyrektor wygłosi pogadankę dla chorych”. Poszedłem. Na sali zebrało się kilkadziesiąt osób. Dyrektor mówił o możliwościach zakażenia gruźlicą. Jak postępować w domu, żeby nie zarazić domowników. Co należy robić, żeby nie pogłębiać choroby, a przeciwnie, przyspieszyć wyleczenie. Wynikało z tego, że nic właściwie nie wolno robić z tych rzeczy, które normalnemu człowiekowi sprawiają przyjemność. Nie wolno opalać się, używać kąpieli rzecznych, stawowych, sadzawkowych itp. Jedyna dozwolona kąpiel to w wannie, lecz woda nie może być za chłodna, ale i nie za gorąca. Wreszcie wytacza,,ciężką artylerię”:

– Nie wolno pić wódki. Nie wolno palić. Palenie nie jest zabronione, bo to byłaby wojna z wiatrakami, ale trzeba odzwyczajać się lub ograniczyć do minimum.

– A jak ta reszta? – zapytałem. – Wie pan,,,względem tego, co i owszem”? Czy też nic z tych rzeczy? To już byłoby za przykre. Przecież już tylko dla tego samego warto żyć… I czego się śmiejecie? – zwróciłem się do zebranych. – Przecież mówię całkiem poważnie. – I kończąc zdanie dodałem: – A podobno chorzy na gruźlicę są wybitnie pobudliwi.

– Moim zdaniem – mówił doktor – to mit, który powstał w wyniku obserwacji życia sanatoryjnego. A dlaczego, to nie muszę nawet dłub,, mówić. Leczą się tu chorzy z małymi zmianami. Przebywają w sanatorium trzy, pięć, sześć miesięcy. Od godziny dziewiątej do dwunastej leżenie, o czternastej do szesnastej leżenie, od dwudziestej pierwszej trzydzieści do siódmej rano spanie, czyli wypoczynek, pięć razy dziennie treściwe posiłki. Do tego własne produkty, kupione lub przysłane z domu. Ot, i cali tajemnica. Jak ktoś naprawdę chory, z temperaturą, brakiem apetytu, takiemu nic się nie chce. Ludzie jeżdżą na wczasy tylko na dwa tygodnie kończył doktor – i nie wiem, dlaczego nie mówi się o wyjątkowej pobudliwości wczasowiczów.

Gdy doktor skończył, znów zabrałem głos:

– A teraz mam drugie, nie mniej ważne pytanie: Jak to jest właściwie z tym piciem wódki? Każdy doktor mówi: „Nie wolno pić”. Zgoda. Ale ja lubię wypić i chciałbym znać prawdę, bo obserwując chorych, widzę, że wielu pije, a niektórzy nawet piją dużo i nie widać, żeby im to szkodziło. Rozmawiałem z takimi, którzy twierdzą, że niektórym wódka pomogła w wyleczeniu. W to nie wierzę, ale boję się, że mogę popijać wtedy, kiedy to będzie jak najbardziej niewskazane.