Выбрать главу

– Tak, to nie jest wesoła sytuacja-powiedziałem, gdy Marian skończył i- swoje żale – ale jeśli się dobrze zastanowić… to kto tu jest właściwie winien? – Kto winien? Na pewno nie ja! – odpowiedział z gniewem.

– Więc kto?

Kto winien?

Przy tym pytaniu pomyślałem o wielu ludziach, z którymi mnie los zetknął w sanatorium. Pomyślałem o „majorze”, Antosiu, „Sierotce Marysi”, Ewie, Mietku, Stasiu – „Niemowie” – i znów nasunęło się pytanie: Kto winien?

8 „PSYCHOTERAPIA”

Szaleje epidemia grypy, która w tym roku jest wyjątkowo złośliwa. Ale jak się jej ustrzec? Codziennie trzeba iść do pracy, stykać się z ludźmi chorymi na grypę. Żaden lekarz nie da zwolnienia z pracy człowiekowi choremu na gruźlicę tylko dlatego, że ten się boi grypy!

Grypa to często rozbudzenie procesu gruźliczego u człowieka zaleczonego. Grypa – to w wielu przypadkach nowe zmiany chorobowe, a nawet przesiadka na „drugi świat” w przyspieszonym tempie. Można wystrzegać się zaziębień, zapalenia płuc, lecz jak ustrzec się grypy?

Istnieje jednak jeszcze ludzki rozsądek! Tym razem zabrakło mi rozsądku.

„Złapałem” temperaturę. Trzy dni leżenia w łóżku i temperatura minęła. A więc jestem zdrowy i – zamiast do lekarza po dalsze zwolnienie, które bym na pewno otrzymał, poszedłem do pracy. Po dwóch dniach znów temperatura, wysoka, z utratą przytomności. Następne cztery dni już mniejsza, jeszcze tydzień leżenia w łóżku i… czuję się źle. Po dwóch tygodniach prześwietlenie. Diagnoza: Rozwaliło dziurę w płucu i są jakieś nowe zmiany. W poradni wystawiono wniosek i wkrótce jechałem na „stare śmiecie” – do Otwocka.

Na terenie sanatorium, zanim doszedłem do pawilonu, przypadkowo spotkani pracownicy witali mnie jak dobrego znajomego. Spotkałem też kilku znajomych z poprzednich pobytów. Zawodowi pacjenci. Po załatwieniu formalności w kancelarii poszedłem na oddział.

Oddziałowa, stara znajoma, przywitała mnie żartobliwie:

– Kogo nam tu przysłali? To już nie mogli dać pana na inny oddział? – Mogli, ale nie chciałem. Powiedziałem w kancelarii, że mogę iść tylko na pani oddział albo wracam do domu. Czy może być gdzie lepiej niż u pani? Wiem już co można, a czego nie można. Wiem, że pani dużo krzyczy, ale nie skarży lekarzom, a najważniejsze to, że pani mnie ciut-ciut lubi. Może nie?

– No, już dobrze, niech pan zostanie. Ale do którego pokoju ja pana dam? Gdyby pan przyjechał wcześniej – było miejsce w pokoju dwuosobowym, ale ten – pokazała przechodzącego mężczyznę – prosił ordynatora o przeniesienie z dużego pokoju.

– Bolek, stary, zająłeś moje miejsce! – powiedziałem, gdy podszedł, żeby się przywitać.

– To wy się znacie? – zapytała oddziałowa.

– Musowo – odpowiedział Bolek. – Jesteśmy z jednej parafii – Czerniaków. Miałem w pobliżu sklep z mięsem.

– To pogadajcie sobie, a ja za chwilę przyjdę – powiedziała oddziałowa i weszła do dyżurki.

– Co teraz robisz? – zapytałem.

– Teraz to choruję i leczę się, a jak wyjdę, wydzierżawię od państwa ze dwieście metrów szosy w dobrym punkcie i… wiesz, jak jest: „Oddaj, frajer, forsę, bo zgubisz; a tam dalej stoi drugi, gorszy, może uderzyć”.

– Dlaczego?

– Jak to dlaczego? -zdziwił się Bolek. – Całe życie byłem rzeźnikiem, teraz mi nie pozwolą pracować przy mięsie, a za stary jestem, żeby zmieniać zawód. Nie mam dzieci, żeby dały jeść. Więc co mam robić?

– Jesteś stary nygus, to dasz sobie radę.

– Musowo, przecież z głodu nie zdechnę, wyrabiam rentę inwalidzką. Dalszą rozmowę przerwała oddziałowa.

Wszedłem z walizką do pokoju.

– Cześć, panowie wczasowicze!!! – zawołałem od progu, – Leżą w tym pokoju chorzy? Jeśli tak, to ja wysiadam.

– Nie błaznuj, przywitaj się – z zadowoleniem zawołał jeden, który schylony szukał czegoś w szafce i teraz podniósł się, żeby zobaczyć, kto to tak się przedstawia.

– Jak się masz, Jurek! – zawołałem. – Znów leżysz?

– Nie znów, tylko jeszcze. Jak widzisz. Już przeszło rok i… coraz gorzej… Już tylko skóra i kości.

– Nie przejmuj się. Teraz już lekarze nie pozwalają tak szybko umierać. A ty, jeśli się gorzej nie rozchorujesz, to będzie ci ciężko umrzeć. Trzymaj się. Kichaj na gruźlicę, grunt to serce i charakter. A teraz zapoznaj mnie z kolegami…

– Adam – przedstawił się „łobuz” leżący na trzecim łóżku. – Władek. – Antoś. – Genek. – Janek – przedstawiali się kolejno.

– Wczoraj mówiłem chłopakom o tobie, że przyjeżdża tu jeden taki, przy którym nigdy nie może być smutno i nudno – powiada Jurek.

Tym razem wszedłem w nowe otoczenie z miejsca, bez okresu obserwacji, której dokonują starzy kuracjusze, zanim ustalą swój stosunek do nowego.

Ponieważ wszyscy „lokatorzy” przebywali już dłuższy czas w sanatorium i mówili sobie po imieniu, więc bez żadnych wstępów powiedziałem, że włączam się do tego.

– A teraz, chłopaki, druga ważna sprawa. Każdą drakę, każde wykroczenie czy też nieporozumienie będziemy rozsądzać sami i każdy musi się podporządkować decyzji większości. Zgoda?

– Zgoda! – odpowiedzieli chłopaki z zapałem.

Przerwaliśmy rozmowę, bo weszła, salowa, żeby zrobić poranne porządki. – Czyje to paczki leżą na oknie? – zawołała podniesionym głosem. – Zabrać to stąd! Wiecie, że na oknie nic nie ma prawa leżeć.

– A gdzie mamy trzymać jedzenie? – pyta Janek. – W szafce się nie mieści, a w pokoju gorąco, wędlina szybko się psuje. Wszędzie trzymają na oknach.

– Nic mnie nie obchodzi, gdzie będziecie trzymać, ale na oknie nie wolno!

Słuchałem krzyku salowe j, tłumaczeń kolegów i wzbierała we mnie złość. Wreszcie nie wytrzymałem i mimo że nic mojego na oknie nie leżało, zapytałem spokojnie:

– Czy pani się przypadkiem nie zapomina? Pani jest do robienia porządków, a nie do krzyczenia na chorych. Wszyscy by tylko chcieli krzyczeć i rządzić..

Salowa wyszła, a po chwili wróciła z oddziałową. – Co się tu dzieje? – zapytała oddziałowa.

– Nic – odpowiedziałem lakonicznie. -Jak pani widzi, wszyscy grzecznie leżymy i leczymy się świeżym powietrzem.

– Dopiero pan przyjechał i już się zaczyna.

– Co się zaczyna? Nie lubię, jak na mnie krzyczą i zawsze jestem gotowy odpłacić taką samą miarką, a mimo to tym razem ja właśnie byłem grzeczny.

– Ale te paczki moglibyście pochować. Przecież to wygląda bardzo nieestetycznie.

– Chłopaki, chowamy paczki – krzyknąłem. – Oddziałowa prosi. Wyskoczyłem z łóżka, moje łóżko stało tuż przy oknie, i biorąc paczki zapytywałem, do kogo co należy.

– Polędwica. Czyja? – Moja! – woła Jurek. – Zabieraj.

– Czyj ser?

– Mój! – woła Genek.

– Wyrzuć, bo już zalatuje. – Czyj baleron?