– Dawaj! – woła Władek. – Ale ja nie mam go gdzie położyć. – Dawaj nam! Zjemy! – woła Adam.
– To podzielcie się. Kto chce, niech „rąbie”.
Baleron, pokrojony na kawałki, natychmiast został zjedzony.
– A teraz oznajmiam – powiedziałem, gdy już nic nie było na oknie – że żarcie, które będzie leżało na oknie lub na ogólnym stole, jest dla wszystkich. Kto będzie chciał dać do jedzenia dla ogółu, niech położy na stole lub na oknie. Jeśli który przez zapomnienie zostawi coś na stole, niech nie ma pretensji, jeśli inni to zjedzą.
Następnego dnia już było wesoło. Na stole leżała polędwica. Każdy oderżnął dla siebie spory kawałek, gdy Jurek wrzasnął:
– O rany! Moja polędwica. Chłopaki, zostawcie chociaż kawałek dla mnie. Nie zjadajcie wszystkiego. Zapomniałem…
– Wstań i weź sobie – zakpił Władek. – Jak teraz ci zjemy, to następnym razem nie zapomnisz po jedzeniu sprzątnąć.
Niejeden raz jedliśmy dobre rzeczy, które ktoś z nas przez zapomnienie zostawił na stole, ale odbywało się to zawsze z humorem i na wesoło.
W czwartek wyjechali do domu Antoś i Janek.
Zobaczymy, kogo teraz umieszczą w naszym pokoju. Żeby tylko nie starych pryków, co to potrafią zatruć atmosferę swoją chorobą i wymaganiami.
Co kilka minut ktoś wychodził na korytarz, żeby zobaczyć, czy przyszli nowi, żeby dobrać odpowiednich dla nas kolegów.
Gdy z rozpoznania wrócił Adam, powiedział, że na korytarzu czeka jakiś nowy.
Wyszedłem i… spotkałem Bronka, którego dobrze znałem, bo już trzy razy byliśmy razem w sanatorium.
– Chodź do nas – namawiałem Bronka – taaaka ferajna.
– Oddziałowo kochana – zwróciłem się z uśmiechem do oddziałowej, która wyszła z dyżurki – niech pani go da do nas.
– Żebyście jeszcze bardziej rozrabiali?
– Nie będziemy rozrabiali. -Będzie tylko wesoło na oddziale, bo w niedzielę wyskoczymy do Warszawy po „graty”. Bronek przywiezie swój akordeon, a ja swoje „drewno”, czyli bandżolę.
– No dobrze, niech idzie do was – zdecydowała oddziałowa – tylko żeby był spokój.
– Będzie spokój, tylko nasz pokój ma prośbę do pani. Jest u nas jeszcze jedno wolne łóżko, prosimy o równego chłopaka.
– Nie wiem, kto jeszcze przyjdzie na oddział – odpowiedziała oddziałowa – ale postaram się przydzielić wam kogoś odpowiedniego.
Dopiero o godzinie trzeciej przyszedł nowy pacjent, któremu przydzielono łóżko tuż obok mnie. Nie robiąc hałasu rozpakował walizkę, drobne rzeczy umieścił w szafce, a widząc, że nie śpię, zapytał, do której szafy ma włożyć swoje ubranie. Odpowiedziałem i dalej obserwuję.
„Równy czy mętniak? – zastanawiam się w myśli. Porusza się na pewniaka, a więc nie pierwszy raz w sanatorium. Zobaczymy…”
Bronek to swój chłop. Kelner. Po operacji otrzymał zezwolenie na dalsze wykonywanie swojego zawodu. Teraz przyjechał profilaktycznie, odpocząć i podciągnąć zdrowie. Gra nieźle na akordeonie.
Wreszcie koniec ciszy. Chłopaki wstają i witają się z nowym, stwarzając atmosferę serdeczności.
Co robicie wieczorami? – zapytał nowy.
– Co kto chce – odpowiedziałem. – Jedni grają w karty w świetlicy, inni oglądaj telewizję, kto ma „babkę”, idzie na „Meran” w krzaki albo spacerują po parku. Dwa razy w tygodniu kino. Biblioteka, słuchawki radiowe i… nudy.
– A może wyskoczymy do Otwocka na kawę? – zaproponował nowy. „Dobry jesteś – pomyślałem – wychodząc bez przepustki można wpaść na kogoś z personelu i jutro draka murowana, ale jak ty taki, to ja też nie gorszy”. Więc głośno odpowiadam:
– Możemy.
– Na kolację wrócimy?
– Nie zdążymy. Zostawmy kartki kolacyjne, to chłopaki odbiorą i przyniosą do pokoju – i zwracając się do wszystkich zapytałem:
– Kto przyniesie kolację?
– Jeden numerek ja biorę – odezwał się Adam.
– To ja biorę drugi – rzekł Genek i odebrał numerek od nowego.
W kawiarni zaproponowałem, żeby mówić sobie po imieniu. po co gimnastykować się z „panem”, jeśli i tak po kilku dniach będziemy się „tykać”.
– Możemy, Jacek mam na imię – odpowiedział krótko. – Wypijmy na to konto po kieliszku wina.
– Po co? – zapytałem. – Ja nie piję, a ty?
– Ja też nie, ale przy takiej okazji kieliszek mógłbym wypić.
– Nie warto. Wystarczy kawa.
– Czy chłopaki z naszego pokoju piją? – zapytał Jacek.
– Nie. Patrz, jak się ciekawie dobraliśmy. Kupa równych chłopaków, a żaden nie pije. Adam mówi, że bardzo pił, ale już od pół roku, to znaczy przez. cały okres pobytu w sanatorium, nie wypił kropli alkoholu. Bronek, v ten, co przyszedł dzisiaj, chyba pije, ale przy nas też pić nie będzie. Nie pozwolimy. Patrz, Jacek, tam pod ścianą siedzą pielęgniarki. Już mnie poznały. Żeby która jutro nie wypaplała naszej oddziałowej.
– Nie przyznamy się – odpowiedział Jacek – powiemy, że im się przywidziało, a chłopaki stwierdzą, że przez cały wieczór nie wychodziliśmy z pokoju.
Następnego dnia znów wybraliśmy się do kawiarni i tak było aż do niedzieli.
– Robimy jutro skok do Warszawy? – zapytałem Jacka w sobotę. – Możemy.
– To wyrywamy przed śniadaniem, jak tylko ranna zmiana przyjdzie do pracy. Pewność, że nikogo po drodze nie spotkamy.
Jadąc do Warszawy uzgodniliśmy, którym pociągiem wracamy. O godzinie dziewiątej wieczór już byliśmy u siebie w pokoju. Po chwili przyszedł Genek. Okazało się, że też był w Warszawie. Po kilku minutach włazi do pokoju Bronek taszcząc akordeon. Genek przywiózł szarotkę, a ja swoje bandżo:
– Bronek! Gramy! – zawołałem i już po chwili pokój rozbrzmiewał wesołymi melodiami i śpiewem.
Do pokoju przyszło kilkanaście osób z innych sal, by posłuchać muzyki. Adam skoczył do kolegi na górę i po kilku minutach wrócił z gitarą. Teraz już gramy we trzech. Inni śpiewają z nami. Wesoło, humor, muzyka i śpiew; przerwaliśmy na polecenie pielęgniarki, która, zawiadomiła oficjalnie, że „już późno i czas spać!”
W rozmowie z Jackiem doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu codzienne chodzenie na kawę do Otwocka. Będziemy kupowali kawę i pili w pokoju. Taniej i bezpieczniej.
W następną niedzielę przywieźliśmy z Warszawy młynek i elektryczne grzałki. Oddziałowa zaproponowała mi przeniesienie się do pokoju dwuosobowego.
– Dziękuję, nie tańczę – odpowiedziałem. – Co ja pani zrobiłem złego, że tak mnie pani chce ukarać? Wiem, że Bolek wyjechał karnie za pijaństwo, ale ja tam wcale nie chcę iść. „Tryfne” łóżko. Już kolejno drugi z tego łóżka wyjeżdża karnie, a ja chcę i muszę się leczyć. Dziękuję, ale z wyróżnienia nie skorzystam…
Bolek długi czas nie pił wcale. Tego dnia poprosił doktora o przepustkę do fryzjera. Poszedł i wrócił późno, pijany w sztok. Po powrocie narozrabiał. Straszył swojego ciężko chorego współlokatora. Wróżył mu szybką śmierć, „widział” ducha krążącego nad łóżkiem, wydawał z siebie grobowy głos. Wystraszył faceta tak, że ten dostał ataku nerwowego, zadzwonił po lekarza i Bolek wpadł. Na drugi dzień wyjechał karnie i właśnie to miejsce po nim proponowała mi oddziałowa.
Odmówiłem. Nie chciałem miejsca z widokiem na jednego i w dodatku ciężko chorego człowieka. W naszym pokoju był humor. Towarzystwo zgrane, bez kłótni i zatargów. I ja miałbym się przenieść do innego pokoju? Nigdy.
Rozpocząłem kurację: streptomycyna, cykloseryna i Th-13-14. Wszystko antybiotyki o silnym działaniu. Jestem bez przerwy „podminowany” i każdej chwili grozi „wybuch”, który jednak nie następuje, a to z tej przyczyny, że atmosfera w naszym pokoju nie stwarza warunków do tego, a przeciwnie, działa uspokajająco. W tym klimacie nie mam czasu myśleć o swoim stanie zdrowia. Tu panuje humor i wzajemna serdeczność.