Выбрать главу

W stołówce siedzimy we czterech przy jednym stoliku: Adam, Jacek, Wańka i ja.

Adamowi w ostatnim czasie poprawił się apetyt. Może dużo jeść, przybiera na wadze, a doktor twierdzi, że w stanie jego zdrowia następuje szybka poprawa. Na obiad zjada trzy talerze zupy, do tego kilka kromek chleba, drugie danie i kompot. Śmiejemy się z niego i namawiamy, żeby jeszcze jadł. W pokoju chłopaki dają mu swoje produkty, a on zjada wszystko i woła, żeby mu dać jeszcze, bo jest głodny. To dobrze, bo do normalnej wagi brak mu jeszcze kilku kilogramów, które przy takim jedzeniu szybko wyrówna.

W pokoju nastąpiły zmiany. Wyjechał Władek i Wańka. Od jutra już „ wszyscy będą chodzili jeść do stołówki. Jurek jako ostatni z naszej grupy dostał od doktora zezwolenie na jadanie posiłków w stołówce. Cieszy się z tego, bo to mówi o poprawie zdrowia. Dotychczas, przez rok, był „stanem ciężkim” w ścisłym łóżku. Obecnie nastąpił koniec ścisłego łóżka i już będzie mógł chodzić na spacery. W stołówce Jurek zajął miejsce przy naszym stoliku – po Wańce.

Dwa łóżka wolne, więc znów zmartwienie, kogo wyznaczą do naszego pokoju. Umówiliśmy się, że jeśli trafi nieodpowiedni, to tak urządzimy, że szybko sam poprosi ordynatora o przeniesienie do innego pokoju.

– Wiecie, co zrobimy? Przez dzisiejszy dzień będziemy odstawiać „sztywniaków”. Dobierzemy sobie tytuły i wszyscy do siebie mówimy oficjalnie „proszę pana”. Zgadzacie się? – zapytałem.

– Zgadzamy się! – odpowiedzieli, zadowoleni z propozycji.

– Ty, Jurek, jaki wybierzesz tytuł? Jesteś technikiem, więc awansujemy cię na inżyniera.

– Jacek też technik – mówię – ale dwóch inżynierów to za dużo. Ty bądź „panem mecenasem”.

– Jak ochrzcimy Genka? Genek jest z zawodu ślusarzem narzędziowym, ale ma postawę burżuja. Genek będzie „prezesem spółdzielni” -zaproponował Jacek. – Zgoda?

– Zgoda. Najstarszy, siwy, dystyngowany. Na „prezesa” się nadaje.

– Ty co sobie obierasz? – zapytałem Bronka.

Czort wie, już nic nie zostało.

– Brak jeszcze doktora. Więc bądź „panem doktorem”. – A ty? – zapytali mnie koledzy. – Bądź „dyrektorem”.

– Nie chcę. Mam lepszy pomysł. W każdej większej grupie powinien być jeden głupi. Ja będę tym głupim. Wiecie, jak to jest: Czyścić innym buta, posłać łóżka, przynieść wodę do zaparzenia kawy, podlali kwiatki, to właśnie będę robił ja. Myślę, że odstawiając głupiego nie będę musiał nawet wiele udawać.

– I będziesz to robił? – wrzasnął Adam z zachwytem.

– Będę, ale tylko do godziny dziesiątej wieczór. Wtedy koniec maskarady. Ale słuchaj, Adam, ty jeszcze nie masz tytułu.

– Adam najmłodszy, jaki dać mu mądry tytuł? – zastanawiali się wszyscy.

– Zrobimy go studentem politechniki – zaproponował Jurek. – Tylko nic się nie odzywaj; bo możesz się skompromitować.

– A czy on wytrzyma tyle czasu bez przeklinania? – z powątpiewaniem powiedział Genek.

– Dobrze, będę „studentem” – zgodził się Adam – i nic nie będę gadał. Raz tylko się odezwę, wtedy, jak każę mu posłać swoje łóżko – powiedział pokazując na mnie. – O rany! On mi łóżko pościele! Ale draka! – wołał z zachwytem.

Tego dnia doktor wygnał nas wszystkich na werandę, a w pokoju pozostał tylko Genek, któremu w czasie dnia robiono różne badania, więc gdy przyszli nowi, nas nie było w pokoju. Co pewien czas jeden z nas wychodził z werandy, żeby sprawdzić, czy już są nowi.

– Jeden już jest – powiedział Adam wracając na werandę. – „Kitajec”, młody, z tym kłopotu mieć nie będziemy.

– Jest i drugi – informuje Jacek, który po godzinie poszedł i zajrzał do pokoju. – Niestary, może ma trzydzieści pięć lat i chyba nie pierwszy raz w sanatorium, bo porusza się z dużą pewnością siebie. Już go tam Genek egzaminuje.

Wkrótce z kocami i poduszkami wróciliśmy z werandy. Każdy utrzymuje powagę, tylko ja wciąż się śmieję, patrząc na ich sztuczne miny. Adam rzucił koce na łóżko i z trudnością powstrzymując śmiech wyszedł z pokoju.

– A ja się mogę śmiać! – powiedziałem raptem głośno.

Dla nie wtajemniczonego mogło to wyglądać głupio, jak mówią: „ni w piętę, ni w oko, tu za nisko, tam za wysoko”, do niczego nie pasuje.

– Panie prezesie – zapytał grzecznie Jacek – napijemy się kawki? – To już może dopiero po kolacji, panie mecenasie?

– Ja mam ochotę teraz.

– A pan się napije; panie inżynierze?

– Owszem – odpowiedział Jurek. A zwracając się do mnie powiedział: – Skocz do łazienki, przyniesiesz trzy garnuszki wody i zaparz nam kawy.

– Panie mecenasie – zapytałem z głupią miną – a dla siebie mogę przynieść wody?

– Dla ciebie szkoda kawy i tak się na niej nie znasz, ale niech już będzie, przynieś i dla siebie. Tylko pospiesz się.

Złapałem cztery garnuszki i szybko pobiegłem do łazienki, a po chwili już wróciłem z wodą. Gdy kawa była zaparzona, „mecenas, inżynier i prezes” wiedli przy stole, a ja piłem swoją kawę siedząc na swoim łóżku.

– Patrz, pan Adam nie posłał łóżka – zwrócił się do mnie Genek.

– Zaraz pościelę, proszę pana, tylko może wpierw wypiję kawę – powiedziałem.

Po wypiciu kawy posłałem Adamowi łóżko i dodatkowo jeszcze poprawiłem łódko „prezesa”, mówiąc, że nierówno rozłożył koce.

– A kwiatki na balkonie podlałeś? – zapytał Jurek. Nie, ale zaraz podleję.

Wypadłem z pokoju i po chwili wróciłem z wiadrem wody.

Gdy nowy wyszedł z pokoju, wtedy wszyscy ulżyli sobie, bo mogli się serdecznie śmiać z miny nowego, który obserwował nas w milczeniu i na pewno zastanawiał się, w jakie to wpadł „drętwe” towarzystwo.

Genek szybko informował nas, że nowy ma na imię Wacek, jest trzeci raz w sanatorium, mieszka w Skierniewicach, z zawodu krawiec.

– Mówiłem mu poważnie – powiedział Genek – że w naszym pokoju jest dobrane towarzystwo, sami kulturalni ludzie. Nikt tu nie zaklnie, nikt nikomu złego słowa nie powie, tylko z jednym mamy trochę kłopotu, bo głupi. Ale nieszkodliwy. Łóżka nam ściele, jak trzeba, to zrobi porządek w pokoju, a jak go poprosić, to nawet buty oczyści. Nie wolno go tylko zdenerwować, bo jak wpadnie w złość, to mógłby bić…

– Damy sobie chyba z nim radę – odpowiedział Genkowi nowy.

– Gdy wyszedłeś po wodę na kawę – mówił dalej Genek -zapytał mnie, który to jest ten głupi. „To pan nie zauważył?” – zapytałem. – „Chyba ten gruby”. – „No widzi pan, przecież jemu wystarczy spojrzeć w oczy, już widać w nich wariata”.

– A nie mówiłem wam, że ja nawet wiele nie muszę udawać – odpowiedziałem zadowolony, że ze mnie taki dobry wariat.

Po kolacji Adam z poważną miną podał mi swoje sztućce prosząc, żebym mu je umył. Wziąłem bez słowa, wyszedłem z pokoju, a po chwili wróciłem i oddałem Adamowi. Ten popatrzył na sztućce, a potem na mnie, lecz nic nie powiedział, że otrzymał… takie same brudne, jak dał.

„Kitajec” patrzył na nasze błaznowanie obojętnie. Nie orientował się w sytuacji i uważał ją za normalną. Tak nam później mówił.,

„Kitajec” to koreański student, studiujący w Warszawie. Na imię miał „Kim”, a my nazywaliśmy go zdrobniale: „Kimek”.

Po godzinie dziesiątej, gdy już zgaszono światła, Adam zwrócił się do mnie tonem rozkazu, żeby mu przynieść herbaty, którą wieczorem, w bańce, wystawiono na korytarz, przy kuchence.

– Przynieś sobie sam – odpowiedziałem ostro. – Co ty sobie myślisz? zapytałem. – Jak długo można być głupim? Już po dziesiątej.