Выбрать главу

– Nie zapomniałem, tylko nie miałem czasu. Pobyt w sanatorium rozwalił mi plany życiowe. Chcieli, żebym jeszcze rok studiował, ale załatwiłem tak, że dopuścili mnie do egzaminów. Musiałem się uczyć, żeby nadrobić zaległości za czas, kiedy byłem w Otwocku. Już jestem po egzaminach. Teraz odbywam praktykę, a na jesieni wracam do Korei.

– A jak twoje zdrowie? – zapytałem.

– Lekarze powiedzieli, że jestem zdrowy, lecz muszę na siebie uważać i często się kontrolować:.

– Jak wrócisz do Korei, nikomu nie mów, że chorowałeś.

– Powiem tylko swojej siostrze – odpowiedział Kim – ona jest lekarzem. Studiowała w Polsce – dodał. – Będę mógł z nią rozmawiać po polsku o swojej chorobie i nikt się nigdy nie dowie.

– .Mógłbyś mieć takie same kłopoty jak ja – wtrąciła Ewa.

– Ale, ale, powiedz, Ewa, jak tobie po powrocie do domu ułożyło się życie? Pracowałaś? Nie szykanowali?

Ewa, nic nie mówiąc, rozpłakała się.

– Cóż to, czemu płaczesz? – zapytałem. – Czy było tak, jak przewidywałem w sanatorium? Mówiłem, bądź twarda! A ty co? Poddajesz się?

– Niejeden się podda, jeśli zwali się na niego tyle co na mnie. Wyjeżdżając z sanatorium dostałam zaświadczenie, że jestem po amputacji płuca, że jestem zdrowa i wolno mi wykonywać zawód nauczycielki, tylko żeby zmniejszono mi ilość pracy do pięciu godzin dziennie. Nauczycielka, po której objęłam klasę, rozpowiedziała rodzicom, że jestem chora na gruźlicę. Zaczęły się szykany: Rodzice pisali do szkoły listy, wreszcie przyszła delegacja z żądaniem, żeby mnie zwolniono z pracy. Szkoła nie miała prawa mnie zwolnić, broniło mnie komisyjne zaświadczenie o stanie zdrowia, ale również nie chcieli narazić się rodzicom zajmującym „ważne” stanowiska. Uradzili więc, żeby mi dać roczny urlop zdrowotny. W ten sposób „wilk syty i owca cała”. Nie zwolnili i nie ma mnie w szkole: Ale to nie wszystko. Koleżanka, u której mieszkałam, jak się dowiedziała, że otrzymałam urlop zdrowotny, wywnioskowała, że jestem chora, i kazała mi się wyprowadzić. Zaczęła szykanować. Sprowadziła jakąś komisję, która jakoby stwierdziła, że nie możemy razem mieszkać…

– . Jaką komisję? – zapytał Jacek. – Żadna komisja nie ma prawa dawać takiego orzeczenia.

– Nie wiem. Byłam cały czas półprzytomna ze zdenerwowania i rozpaczy. Dobrze, że napisałeś wtedy – powiedziała zwracając się do mnie. -Ten list podtrzymał mnie na duchu, bo już byłam bliska samobójstwa. Otrzymałam go właśnie wtedy, gdy już byłam całkowicie załamana. Opuściłam mieszkanie i pojechałam na wieś do rodziców. Tam zaczęło się wszystko od początku. Żaden sąsiad nie zajrzy do naszego mieszkania. Nawet bliska rodzina nie przychodzi… Gdy na ulicy spotkałam ciotkę, uciekła na drugą stronę, żeby ze mną nie rozmawiać. To „przysłużyła” mi się koleżanka pracująca na poczcie. Gdy w stanie ciężkim leżałam i wydawało mi się, że sprawa jest beznadziejna, do domu wysyłałam listy, w których pisałam o swoim zdrowiu i stanie psychicznym. Koleżanka otwierała listy i o wszystkim opowiadała innym.

– A może rodzice mówili komuś o tym? – zapytałem.

– Rodzice nie mówili. Ona sama w rozmowie ze mną zdradziła się,. pytając o takie sprawy, o których nikt nie wiedział, ale ja o nich pisałam w liście.

– Przecież to jest karalne.

– Kto ją tam będzie karał! – odpowiedziała Ewa z rezygnacją. Byłam sama jak kołek, żadnego towarzystwa, żadnych znajomości. Zaziębiłam się, miałam temperaturę. Bałam się, że jedyne płuco nawaliło. Przyjechałam do „ciotki” na kontrolę. Opowiedziałam o swoich kłopotach. Płuco zdrowe, ale „ciotka” zdecydowała, że muszę odpocząć nerwowo i podciągnąć się fizycznie. Położyła mnie do łóżka i leżę już dwa miesiące.

– Czy od nowego roku szkolnego wracasz do pracy? – zapytałem.

– Nie. Bo zacznie się to samo. Złożyłam wniosek o przyznanie mi renty inwalidzkiej. Niedużo tego będzie, ale potrafię robić serwety. Zrobię dwie, trzy w miesiącu, to parę złotych będę miała i jakoś muszę z tego żyć.

– A gdzie wrócisz?

– Nie wiem. Boję się wsi, a w mieście nie mam mieszkania.

– To ty jesteś w gorszych warunkach niż my – odezwał się Genek. W dużym mieście jest nas dużo i,jeśli się nawet niektórzy ludzie odsuwają, to jednak znajdują się i tacy, którzy się nie boją, a w najgorszym przypadku istnieją jeszcze kumple z „rodziny”.

– Ja też już od trzech miesięcy na rencie inwalidzkiej – dodał Genek. – Wystarcza ci renta? – zapytałem.

– Nie wystarcza, ale co mam robić? Z pracy mnie zwolnili, drugiej nie mógę dostać, więc wystąpiłem o rentę. Dostałem drugą grupę, niewiele tego jest, a przy gruźlicy trzeba odżywiać i siebie, i rodzinę, żeby nie zachorowali. – Ja mam trzecią grupę inwalidzką – odezwała się Krysia – i co z tego?

Wolno mi pracować, ale żadna instytucja nie chce przyjąć gruźlika do pracy, a Władek – pokazała na męża-pracuje dopiero od kilku dni. Obleciał kopę instytucji. „Mechanik potrzebny”. Sprawdzają papiery. „Dlaczego miał pan przerwę w pracy? – pytają. – Byłem na zwolnieniu. – A na co pan choruje? – Gruźlica. – Niech pan przyjdzie jutro”. A „jutro” mówią, że już nie potrzeba, bo przyjęli innego, który mieszka w pobliżu, więc to będzie wygodniej dla niego i instytucji. I już Władzio załatwiony. I tak wszędzie kończy Krysia.

– Mój stan zdrowia jest taki – włączył się Władek-że renty inwalidzkiej mi nie przyznają, a do roboty przyjąć nie chcą. Miałem zamiar iść do milicji, prosić, żeby mnie zamknęli, bo pójdę kraść, jeśli nie dostanę pracy. W ostatniej instytucji kłamałem i nie przyznałem się, że jestem chory. Lekarza zakładowego prosiłem, żeby mnie nie ujawniał i powiedziałem, w jakich jestem warunkach. Żona chora, w domu małe dziecko, często nie mamy co jeść i żyjemy z tego, czym koledzy poczęstują. Lekarz napisał „zdolny do pracy”, a mnie kazał się kontrolować co sześć tygodni.

– Mówi pani o szykanach – odezwała się znów Krysia, zwracając się do Ewy. – A czy pani wie, jak mnie zwolniono z pracy? Gdy wykryto u mnie gruźlicę, lekarz wystawił wniosek sanatoryjny. Pracowałam w takim dziale, że kierownik mój, porządny człowiek, sam nie dałby sobie rady. Powiedziałam mu o chorobie, w tym celu, żeby, gdy pójdę do sanatorium, przygotował kogoś na moje zastępstwo. Powiedziałam o tym w połowie miesiąca, a w końcu miesiąca otrzymałam wymówienie z pracy „z powodu kompresji etatów administracyjnych”. Po kilku dniach otrzymałam skierowanie do sanatorium, lecz wypowiedzenie pracy było już ważne. Po powrocie z sanatorium dowiedziałam się, że wiadomość o mojej chorobie jakimś cudem dotarła do pracowników i u dyrektora była delegacja żądająca zwolnienia mnie z pracy. Zwolnili.

– Ja już tych kłopotów nie mam – powiedział Jurek. – Od dwóch lat już jestem na rencie. domagam matce hodować kurczaki i jakoś się żyje. Teraz włączył się do rozmowy Jacek, mówiąc:

– Wy mieliście kłopoty w pracy, ale za to spokój w domu. A ja odkąd przeszedłem na rentę, to już pół roku mam kłopoty w domu. Rentę oddawałem żonie, a ona mi nie dawała jeść. Sama jadła obiad w pracy, dzieci w szkole, a ja suche śniadanie i suchą kolację, bo nie miałem na obiad. Gdy prosiłem, żeby mi dała pięć złotych na papierosy, odpowiedziała zdziwiona: – „Co? Na papierosy? Zarób sobie, to będziesz palił”. A przecież ona dobrze zarabia. Dobry byłem wtedy, jak przynosiłem do domu tysiące, a teraz, jak jestem chory, to „zarób sobie”. Gdy powiedziałem, że od miesiąca nie jadłem gotowanego obiadu, odpowiedziała z przekąsem: – „Chciałbyś jeść codziennie obiad? Czy zarabiasz na to?”

Wściekłem się – mówił dalej Jacek – i ostatniej renty nie oddałem. Nie żyjemy z sobą. Zającem jeden pokój, ona z dziećmi drugi. Płacę tylko połowę świadczeń i za telefon. Stołuję się u matki i nie muszę już prosić o pięć złotych na papierosy. Mam wreszcie trochę spokoju.