Выбрать главу

Tak to jeszcze raz „wszedłem w życie”. Nie jestem już nowicjuszem, fachowy gruźlik ze mnie.

3 FACHOWY GRUŹLIK

Pół roku byłem w domu. Pracowałem normalnie, bez zwolnień. Już się przyzwyczaiłem do swojej choroby, nie wyprowadza mnie z równowagi. Wiem, że picie szkodzi, ale w ascetyzm nie popadłem. Regularnie chodzę do poradni dopełniać odmę. Syn jeszcze w sanatorium, to już dziewięć miesięcy. Na mnie kolej do Zakopanego. Do wyjazdu zdopingowało mnie krwioplucie.

Kilku kolegów przyszło pożegnać mnie i życzyć zdrowia. Po koleżeńsku. z alkoholem…

Zakopane. Dwa dni w sanatorium przejściowym, tu rozdzielano przybyłych po innych sanatoriach. W dużej sali było nas dwunastu. Niektórzy już czekali na miejsce kilka dni. Ścisłe leżenie nie obowiązywało. Po kolacji zaczęła się rozmowa. Chorzy, jak zwykle, zajęci sobą.

Czytając gazetę, przysłuchuję się. – Co panu jest?

– Mały naciek w prawym szczycie – ale to nic wielkiego, to się szybko zlikwiduje.

– A pan bardzo chory?

– Nic mi właściwie nie jest, przysłali mnie tylko na przebadanie. Z drugiej strony sali dochodzi podobna rozmowa:

– Pan od dawna choruje?

– Sześć lat. Ale już wszystko w porządku. Przyjechałem tylko trochę wypocząć.

– A co u pana?

– Jamka wielkości pestki wiśni, ale już się likwiduje…

pomyślałem: „Gdyby was prześwietlić, okazałoby się, że to dziury, przez które przejdzie kot z podniesionym ogonem… Czego się wstydzicie, kogo się wstydzicie?” Widzę, że ukrywanie faktycznego stanu zdrowia tak im weszło w krew, że zaczynają sami wierzyć w to, co mówią innym.

Następnego dnia rano zadzwoniłem do swojego przyjaciela jeszcze z obozu, który był wicedyrektorem w Dyrekcji Zespołu Sanatoriów: – Jestem w sanatorium przejściowym. Zabierz mnie stąd, gdzie chcesz, ale już chciałbym się gdzieś na stałe ulokować. Jestem tu od wczoraj i mam dość.

– Załatwię ci skierowanie do,,Akademickiego” – powiedział kolega. – Z młodzieżą będziesz się czuł dobrze.

– Niech będzie „Akademickie”.

Sanitarka zabrała trzy osoby, wśród nas jedną młodą kobietę. Wysadzili nas na drodze, musieliśmy drałować z walizkami piechotą. Dojazd zawalił śnieg, nie można było jechać dalej, bo na drodze ugrzązł wóz ciężarowy, nie dałoby się go ominąć ani zawrócić.

Była jeszcze pora rannego leżakowania, gdy zbliżaliśmy się do budynku sanatoryjnego. Ktoś wyjrzał przez poręcz werandy, krzyknął i po chwili. przy balustradach na czterech piętrach ukazało się mnóstwo postaci machających kocami, poduszkami i gazetami. Wszyscy wołają coś, pozdrawiają i zapraszają do siebie. „Wesołe towarzystwo – pomyślałem. – Witają jak starych znajomych”.

Po załatwieniu formalności otrzymałem miejsce na oddziale na czwartym piętrze. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do pokoju i pokazała, na którym łóżku mam leżeć. Z czterech łóżek tylko jedno było zajęte. Jako,;stary wyjadacz” przywitałem się z sąsiadem jak ze znajomym.

– Aż trzy łóżka wolne?

– Nie, dwóch jest na werandzie. Dochodzi dwunasta, więc za kilka minut będą.

– Czy rygory są ostre? Wolno wychodzić na miasto?

– Wolno wychodzić, ale w stronę miasta tylko do mostku. Jak złapią W mieście, robią awanturę, ale kto tam będzie łapał… Żeby tylko się nie Spóźnić, to nikogo nie obchodzi, gdzie kto idzie w czasie wolnym od leżakowania.

Do pokoju weszło dwóch młodych chłopaków. Roześmiani, z zaróżowionymi od mroźnego powietrza twarzami. Przywitaliśmy się, a po chwili, gdy kilku innych weszło obejrzeć nowego, przedstawili mnie: „Nasz nowy kolega”. „Mówili sobie „ty” i tytko ja jeden byłem „pan”. Przypuszczając, że przyczyną tego może być różnica wieku, wieczorem zaproponowałem, kolegom z pokoju, żebyśmy sobie mówili po imieniu.

– O, nie! – zaprotestowali. – Nie można. Dopiero po chrzcie. Postaramy się szybko zrobić chrzest.

– Jaki chrzest?

– Sanatoryjny. Kto się nie pozwoli ochrzcić, z tym jesteśmy na „pan”. Każdy z nas ma sanatoryjne imię.

Po południu przyszedł na oddział jeszcze jeden nowy. Pojutrze chrzciny. Przez ten czas musimy się z sobą bliżej poznać.

Trzeciego dnia po śniadaniu zapowiedziano chrzest.

Na oddziale brak było śpiworów, więc dla mnie i drugiego nowego pożyczono od tych, którzy mieli podwyższoną temperaturę i doktor zabronił im wychodzić na werandę.

Nasze leżaki ustawiono na środku werandy, przodem do wszystkich werandujących.

– Kogo wybieramy na przewodniczącego? Na sekretarza?

Odbyło się głosowanie. Przewodniczący zaczął uroczystość przemówieniem:

– Każdy nowo przybyły na Czwartą Wysoką Werandę na własne życzenie może zostać ochrzczony i stać się członkiem rzeczywistym Werandy. Do chwili chrztu nowo przybyły jest „Struclem” lub inaczej „Noworodkiem”. Członkowie Werandy nazywają nowego tym mianem, natomiast nowi pacjent obowiązany jest zwracać się per: „Wysoka Werando”. Obrzęd chrztu ma dwa zasadnicze cele: sprawdzić poziom intelektualny „Noworodka” oraz jego poczucie humoru. Dlatego chrzest składa sil z dwóch części: poważnej i humorystycznej. Kto podda się ceremonii chrztu, ma prawo mówić „ty” wszystkim kolegom i koleżankom w sanatorium. Wolno usługiwać ciężko chorym kolegom: golić, podać basen, umyć itp.

Za chwilę zaczynamy. Sekretarz przygotuje papier, ołówek i będzie zapisywał odpowiedzi. – Dodam jeszcze – mówił przewodniczący – że w razie złej oceny „Noworodek” obowiązany jest podciągnąć się w nauce w czasie pobytu w sanatorium. „Noworodku”, proszę powiedzieć życiorys.

– Urodziłem się dnia…-zacząłem, ale przewodniczący przerwał mi. – Przepraszam! Chwileczkę! – A czy „Noworodek” wie, po co się urodził?

– Urodziłem się po to, żeby doczekać tej chwili, kiedy przyjadę do Zakopanego i poznam Wysoką Werandę…

Z życiorysu kolegi dowiedziałem się, że jest studentem trzeciego roku politechniki i jest to jego pierwszy pobyt w sanatorium. Po omówieniu życiorysów zadawano pytania. Pytania były różne. Na przykład: Dlaczego śnieg jest biały? Co to jest triangulacja? Pytano z geografii, polityki, historii i co tylko kto potrafił wymyślić.

– Co to jest pindyrynda?

– Nie wiem – odpowiedział kolega.

– Ubliżające przezwisko! – rzuciłem, pewny, że zgadłem.

– Pindyrynda jest ziołem leczniczym. Jeden z kolegów otrzymał pseudonim „Pindyrynda”, bo dotychczas tylko jemu udało się na to pytanie odpowiedzieć prawidłowo – wyjaśnił egzaminator.

Przewodniczący pytał jednego i drugiego kandydata, czym interesujemy się szczególnie: sportem, muzyką, geografią czy może jakąś inną dziedziną życia?

Kolega odrzekł: Poezją. Ja – polityką. Teraz maglowali nas tylko z tych dziedzin. Potem przeszli do części humorystycznej.

Chrzest zbliżał się do końca.

– Proszę proponować imiona dla kandydatów!

– Przegłosowano dla mnie pseudonim „Piekutoszczak”. Kolega dostał imię „Roleta” z powodu ładnej falującej czupryny.

– Czym chce być chrzczony „Piekutoszczak”? – zapytał przewodniczący. – Winem czy wodą?

– Spirytusem – odpowiedziałem machinalnie.

– A „Roleta” czym chce być chrzczony? Winem czy wodą? Wodą – odpowiedział poeta.

– Jeśli winem – to po butelce wina funduje nam kandydat, a jeśli wodą, to wiadro wady do łóżka dla kandydata – rozstrzygnął po Salomonowemu przewodniczący.

Wybrano wino.

Teraz sekretarz przeprowadził kandydatów przez całą werandę i każdy przy podaniu ręki przedstawił się nadanym mu na „chrzcie” „imieniem”, a Więc: „Raczek”, „Pindyrynda” itp. Gdy prezentacja została zakończona, była godzina dwunasta, koniec leżakowania, poszliśmy na oddział kobiecy i przedstawiono nas w kolejnych pokojach.